Zwycięstwo Trumpa tchnie nową energię w najbardziej reakcyjną alt-prawicę na całym świecie, w tym w Polsce. Sukces republikanina ożywi zdemoralizowany kolejnymi klęskami i kryzysem przywództwa Kaczyńskiego PiS, dając partii nadzieję na nawiązanie walki w wyborach prezydenckich.
Wydawało się, że w 2024 roku wybór między Trumpem – startującym z wyjątkowo radykalnym nawet jak na tego polityka przekazem – a jakimkolwiek elementarnie kompetentnym konkurentem powinien być oczywisty. Jak się okazało, nie był. Trump wygrał, osiągając lepsze wyniki niż cztery lata temu, także w stanach uznawanych za bastiony demokratów. Wiele wskazuje, że zdobędzie nie tylko większość w kolegium elektorskim, ale wygra też głosowanie powszechne – co od 1988 roku kandydatowi republikanów udało się tylko raz, w 2004 roku, gdy George W. Bush pokonał Johna F. Kerry’ego. Republikanie odzyskają kontrolę nad Senatem, najpewniej utrzymają ją też nad Izbą Reprezentantów.
czytaj także
Co się stało? Demokraci długo będą toczyć dyskusję na ten temat. W przestrzeni publicznej pojawia się już kilka teorii. O klęskę Harris obwinia się seksizm i rasizm amerykańskiego społeczeństwa, polaryzację elektoratu wokół kwestii kulturowych i takich czynników jak płeć i wykształcenie, zignorowanie przez demokratów tematu migracji i drożyzny, niezdolność do obrony gospodarczych osiągnięć prezydentury Bidena, zbytnie przesunięcie się Harris na lewo, ale też zbyt mocny kurs do środka, postawę odchodzącej administracji w sprawie Gazy, Elona Muska, działanie mediów społecznościowych, skupienie kampanii demokratów na atakach na Trumpa, nie na prezentacji własnych pozytywnych propozycji, decyzję Bidena, by wystartować po raz drugi, brak charyzmy Kamali Harris.
Niektóre z tych wyjaśnień są wzajemnie sprzeczne, żadne w całości nie tłumaczy zwycięstwa Trumpa, choć w każdym z nich może tkwić jakieś ziarno prawdy. Zanim zagłębimy się jednak w analizy na temat tego, jak znaleźliśmy się w tej sytuacji, warto zastanowić się nad tym, co ona znaczy. A znaczy, mówiąc wprost i krótko, że nie jest dobrze. Drugie zwycięstwo Trumpa tworzy bardzo niekorzystną polityczną koniunkturę: dla Stanów, Europy, Ukrainy, Polski, świata.
Fatalne wiadomości dla Ukrainy
Sukces Trumpa to przede wszystkim fatalna wiadomość dla Ukrainy. Jeszcze przed zwycięstwem republikanina Ukraina znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji, teraz może zostać postawiona pod ścianą. Nie wiemy, jakie będą decyzje Trumpa, na ile poważnie republikanin traktował swoje zapewnienia, że zakończy wojnę w 24 godziny. Nie można jednak wykluczyć, że Ukraina zostanie przez Trumpa po prostu zaszantażowana, by w 24 godziny przyjąć pokój na warunkach Rosji.
Przyszły wiceprezydent J.D. Vance przestawił nawet plan, jak taki pokój miałby wyglądać. Ukraina godzi się z faktyczną utratą Krymu i Donbasu, między terenami kontrolowanymi przez nią i Rosję powstaje strefa zdemilitaryzowana. W zamian za gwarancję bezpieczeństwa Ukraina zostaje zneutralizowana i pozostawiona trwale poza NATO i podobnymi sojuszami.
To byłby fatalny koniec wojny dla Ukrainy. Ukraińcy nie tylko musieliby się pogodzić z utratą terytorium, ale też utraciliby prawo do swobodnego kształtowania sojuszy. Taki finał wojny radykalnie wewnętrznie wzmocniłby Putina i jego reżim. Dałby putinowskiej Rosji czas na przegrupowanie sił i kolejną ofensywę w perspektywie kilku lat – niewykluczone, że skierowaną przeciw któremuś z państw wschodniej flanki NATO.
Czas na strategiczne przebudzenie Europy
Tym bardziej że nie wiemy, jak w drugiej kadencji Trumpa będzie wyglądało podejście Stanów do Sojuszu. W najgorszym wypadku Europę czeka szybkie zwijanie amerykańskiego parasola bezpieczeństwa i koncentracja uwagi Stanów w obszarze Indo-Pacyfiku.
Choć nawet z Trumpem nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, to bardzo możliwe, że nowy prezydent będzie rozgrywał przeciw sobie kraje Europy, oferując amerykańskie bezpieczeństwo jako kartę przetargową, traktując je jako luksusową usługę dostępną tylko państwom najlepiej dogadującym się z prezydentem. Na szczęście w Polsce mamy dziś rząd, który raczej nie da się w ten sposób rozegrać Trumpowi – w przeciwieństwie do rządów PiS, które z wielkim entuzjazmem zaangażowałyby się w taką grę na podział Europy.
czytaj także
Drugie zwycięstwo Trumpa powinno być dla Europy dzwonkiem alarmowym. Europa musi zacząć brać większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Negocjować z Trumpem możliwie wolne i przewidywalne zmniejszanie amerykańskiego zaangażowania w bezpieczeństwo naszego kontynentu, tak by miał on czas na budowanie własnego potencjału obronnego.
Tym bardziej że prezydentura Trumpa może oznaczać jeszcze bardziej niespokojne czasy niż ostatnie dwa lata. Trump chwalił się w kampanii, że za jego rządów na świecie nie wybuchła żadna wojna, ale druga kadencja republikanina może wyglądać zupełnie inaczej. Polityka administracji Bidena wobec Izraela zasługiwała na krytykę – ale ta Trumpa będzie jeszcze gorsza. Netanjahu od stycznia zyska zupełnie wolną rękę, co może skończyć się jeszcze większą eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie. Nie wiemy też, jak „gorąca” w kontekście drugiej kadencji Trumpa może stać się rywalizacja chińsko-amerykańska.
Amerykańską lewicę czekają ciężkie czasy
Zwycięstwo Trumpa oznacza też potężny polityczny problem dla amerykańskiej lewicy z dwóch powodów. Po pierwsze, wraca ona do sytuacji z okresu 2016–2020. Zamiast walczyć o realizację progresywnych, równościowych rozwiązań w ramach szerokiej demokratycznej koalicji, będzie teraz musiała walczyć w jej ramach o to, by powstrzymać najbardziej destrukcyjne zapędy Trumpa.
A druga kadencja Trumpa wygląda pod tym względem naprawdę niebezpiecznie. Projekt 2025 zawiera plan usunięcia jak największej liczby systemowych bezpieczników ograniczających władzę prezydenta. Muskowi i innym technomiliarderom marzy się radykalnie odchudzająca państwo libertariańska rewolucja w stylu Javiera Milleia. Trump chce użyć państwa do zemsty na swoich przeciwnikach. Sprzymierzona z nim reakcyjna, antyliberalna prawica na czele z J.D. Vancem chce użyć władzy do narzucania obywatelom – a zwłaszcza obywatelkom – konserwatywnych wartości, odrzucanych przez większość. W najgorszym wypadku Waszyngton stanie się połączeniem Beunos Aires Milei z Budapesztem Orbána – i lewica nie będzie miała innego wyboru, niż walczyć wspólnie z bardzo szeroką koalicją, obejmującą nawet neoknserwatystów z administracji Busha jr., by ten czarny scenariusz się nie ziścił.
Po drugie, jak pisał o tym już Tomasz Markiewka, wiele wskazuje, że to lewica zostanie obwiniona za klęskę Harris. Administracja Bidena była najbardziej lewicową, najbardziej przyjazną zorganizowanej pracy i lewemu skrzydłu partii administracją od czasu tej Lyndona B. Johnsona. Wkrótce pojawią się głosy, że Harris przegrała, bo demokraci za bardzo odsunęli się od centrum.
Te głosy wzmocni klęska Harris w Pensylwanii. Jeszcze przed wyborami ze strony prawicy partii płynęły głosy, że Harris popełniła błąd, wybierając jako kandydata na wiceprezydenta Tima Walza, a nie popularnego gubernatora Pensylwanii Josha Shapiro. Shapiro reprezentował bardziej centrowe skrzydło partii, był także trudny do zaakceptowania dla jej progresywnego skrzydła ze względu na swoje stanowisko w sprawie konfliktu na Bliskim Wschodzie. Wkrótce usłyszymy wiele głosów, mówiących: „gdyby Kamala nie skapitulowała przed radykalną lewicą, wygralibyśmy to”.
Harris obiecuje rozwój, Trump – tylko wysokie cła. Kto wie lepiej?
czytaj także
Szok po pierwszym zwycięstwie Trumpa stworzył korzystną koniunkturę dla progresywnego skrzydła demokratów, tak ważne dla niego postaci, jak Alexandria Ocasio-Cortez, po raz pierwszy zostały wybrane do Izby Reprezentantów w pierwszych wyborach w środku kadencji Trumpa. Niewykluczone, że drugie zwycięstwo Trumpa będzie miało odwrotny efekt – spowoduje przesunięcie demokratów na prawo, zostawiając w partii coraz mniej miejsca dla progresywnego skrzydła.
Pogoda dla Czarnków?
Zwycięstwo Trumpa tchnie za to nową energię w najbardziej reakcyjną alt-prawicę na całym świecie. W tym w Polsce. Sukces republikanina ożywi zdemoralizowany kolejnymi klęskami i kryzysem przywództwa Kaczyńskiego PiS, dając partii nadzieję na nawiązanie walki w wyborach prezydenckich.
Zwycięstwo Trumpa wzmocni też najbardziej radykalne siły w PiS. Innymi słowy, w środę rano obudziliśmy się znacznie bliżej scenariusza Czarnek 2025. Z drugiej strony, jeśli Trump zacznie urzędowanie od narzucenia Ukrainie pokoju, który Polacy będą postrzegać jako stwarzający zagrożenie także dla naszego bezpieczeństwa, to zbyt „trumpowski” kandydat może też zaszkodzić szansom PiS.
Głosują na Trumpa, bo państwu rządzonemu przez demokratów nie mają za co dziękować
czytaj także
Z całą pewnością Trump w Białym Domu i związany z tym wzrost globalnej niepewności sprawią, że polska polityka jeszcze bardziej skupiać się będzie na tematach bezpieczeństwa. Co zwiększa szanse Sikorskiego na nominację ze strony KO.
Jest to też niedobra wiadomość dla lewicy w Polsce. Lewica nie ma dziś raczej kandydata ani kandydatki mogących zaprezentować kompetentną i lewicową wizję polityki bezpieczeństwa w kampanii prezydenckiej. Skupienie dyskusji na bezpieczeństwie w naturalny sposób będzie odsuwać ważne dla lewicy sprawy na dalszy plan.
Podsumowując: po tym, jak trzecia dekada XXI wieku zaczęła się od pandemii i wojny w Ukrainie, wydawało się, że gorzej być już nie może. Okazuje się, że wchodząc w drugą połowę dekady, patrząc na pierwszą, możemy jeszcze powiedzieć „lepiej już było”.