Próbowałem pokazać, jacy ludzie i jakie interesy stoją za zabójstwami w Amazonii. Każdego roku giną dziesiątki amazońskich wieśniaków.
W nowej książce, Śmierć w Amazonii, wracasz do Ameryki Łacińskiej, której niemal 10 lat temu poświęciłeś Gorączkę latynoamerykańską. Czemu ten kontynent, czemu znów ten region? Co jest w nim dla ciebie tak interesującego?
Obserwuję ten region od lat i był to dla mnie naturalny kierunek, choć w ostatnich latach jeździłem także w inne miejsca, do Afryki i na Bliski Wschód. Z tą książką od początku wiązały się pewne emocje. Już po wydaniu biografii Kapuścińskiego – w 2011 roku – przeczytałem na kilku lokalnych portalach wiadomość o zabójstwie José Claudió Ribeiro da Silvy i Maríi do Espirito Santo, pary ekologów walczących z rabunkowym wyrębem lasów przez hodowców bydła i handlarzy drewnem w Amazonii. Przypomniało mi to historię z 2005 roku, kiedy wybuchła wielka burza po zamordowaniu Dorothy Stang, amerykańskiej zakonnicy pomagającej chłopom bez ziemi. Jak się później okazało, zabójstwo zlecili przedstawiciele tzw. mafii węglowej (wycinającej nielegalnie drzewa na węgiel drzewny). Gdy więc sześć lat później usłyszałem, że bardzo blisko miejsca egzekucji Dorothy Stang dokonano podobnego morderstwa, postanowiłem je zbadać i pojechałem do stanu Para w Brazylii. Na miejscu zobaczyłem, że to dużo szersza historia. Że mówi ona dużo więcej niż to, że kolejna grupa wielkich właścicieli ziemskich z Ameryki Łacińskiej dokonuje pozasądowej egzekucji na wchodzących im w drogę działaczach. Próbowałem pokazać, jacy ludzie i jakie interesy stoją za tym i podobnymi zabójstwami. Każdego roku giną dziesiątki amazońskich wieśniaków.
Wszystko to doprowadziło mnie do pewnej refleksji inspirowanej myślą Zygmunta Baumana. Bauman pokazuje, jak podejmując codzienne decyzje, stajemy się częścią pewnego łańcucha działań, na początku którego jest krew, zbrodnia, przestępstwo.
Nowoczesne społeczeństwo zdejmuje z nas odpowiedzialność moralną: kupując produkty konsumpcyjne w Europie czy Stanach, nie mamy świadomości podejmowania decyzji etycznych.
Tymczasem okazuje się, że stal, z której zbudowany jest mój samochód, mogła powstać w wyniku przestępstwa. Ktoś nielegalnie wyciął las, spalił drzewa na węgiel drzewny, nielegalnie sprzedał go hutom, te huty półlegalnie wyprodukowały surówkę hutniczą, którą wyeksportowano do Stanów, gdzie wyprodukowano z niej stal, z której powstał mój samochód. Z historii jednego zabójstwa powstała cała taka opowieść.
W książce są trzy takie historie, oprócz brazylijskiej – jedna z Peru i jedna z Ekwadoru.
Tak, każda dotyczy innego sektora gospodarki. Z Peru opowiadam historię firmy zajmującej się wydobywaniem złota, która przy okazji swojej działalności zabiera ziemię rdzennej ludności, prześladuje ją, a przy tym niszczy zasoby naturalne. Próbowałem pokazać, jak działa taka wielka firma, jak ucisza swoich krytyków. Zwykle nie robi tego bezpośrednio, posługuje się firmami ochroniarskimi – rodzajem prywatnej policji, skorumpowanymi politykami.
Trzecia historia zawiera ziarno optymizmu. Przedstawia zmagania sądowe rdzennej ludności z ekwadorskiej Amazonii z koncernem Texaco, a później Chevronem. Grupa 30 tysięcy osób, reprezentowana przez Pabla Fajarda, wieśniaka, który został prawnikiem, pokonała wielką firmę naftową i wygrała odszkodowania za straty wyrządzone lokalnej społeczności i środowisku. Inna sprawa, czy teraz uda się wyegzekwować zasądzone przez sąd odszkodowanie. To o tyle problematyczne, że w samym Ekwadorze Chevron nie ma już aktywów, więc postępowania egzekucyjne wszczynane będą teraz w innych krajach. Gdyby to się udało, byłby to sygnał, że władza polityczna, która wymknęła się z rąk państw narodowych za sprawą globalizacji, może czasem do nich – przynajmniej w pewnym zakresie – powracać.
Państwa, które opisujesz, zawsze uchodziły za słabe wobec sił zewnętrznych (koncerny, Stany Zjednoczone) i odśrodkowych. Czy uważasz, że ich obecna słabość jest w większym stopniu wynikiem globalizacji czy „długiego trwania” specyficznej kultury politycznej w Ameryce Łacińskiej?
Znacznie mniej znam Afrykę i Azję, ale podobne praktyki są obecne także w tych regionach. Pokazało to WikiLeaks. W Afryce zachodniej za wiedzą władz państwowych koncerny farmaceutyczne miały zielone światło na prowadzenie eksperymentów na ludziach. W innym wypadku koncern naftowy „kupił” sobie wszystkich urzędników odpowiedzialnych za koncesje i nadzór nad wydobyciem. Myślałem nawet, czy nie napisać tej książki tak, by jedna historia była z Brazylii, druga z Afryki, a trzecia z Azji. Ale uznałem, że najlepiej znam Amerykę Łacińską i na niej się skupię. Trochę w myśl reguły: opisz jedno miejsce porządnie, a opiszesz znacznie więcej.
W Brazylii i Ekwadorze mamy w ostatnich latach do czynienia z silnym zwrotem na lewo. Czy rządy Luli i Dilmy Rousseff polepszyły sytuację w takich miejscach jak stan Para? Zmniejszyły arbitralną władzę wielkiej własności ziemskiej i innych grup interesu?
Nieznacznie polepszyły. Ich rządy doprowadziły do niesamowitego awansu biedoty.
Statystyki się różnią, ale ocenia się, że około 30 milionów ludzi awansowało z grupy wykluczonych, favelados, do grupy, którą w Brazylii nazywa się nową klasą średnią, a którą według kryteriów europejskich można by nazwać niższą klasą średnią.
To ludzie, którzy wcześniej jedli tylko ryż z fasolą, feijoadę, a teraz jedzą kurczaki, wołowinę, a raz w tygodniu stać ich na znacznie droższe owoce morza. Mają dobra konsumpcyjne jak ludzie z klasy średniej. Mieszkają co prawda w gorszych dzielnicach, ich domy są tańsze, ale awans jest niesamowity. Wszystko to dzięki podniesieniu płacy minimalnej, stypendiom rodzinnym, różnym programom socjalnym. W stanie Para i innych stanach amazońskich te wszystkie zmiany też miały miejsce, ale naruszenie władzy wielkich grup interesów nie do końca się powiodło. Tam społeczeństwo ciągle wygląda jak pięćdziesiąt – sto lat temu. Rządzi wielka własność ziemska, a jak ktoś wkracza jej w drogę, może zginąć.
Lula i Roussef nie walczą o zmianę tego stanu rzeczy?
Lula poszedł na rozmaite kompromisy, by jego reformy nie zostały wywrócone. By przepchnąć je przez Kongres, zawarł porozumienie z tzw. Bancada Ruralista – grupą deputowanych reprezentujących interesy wielkiej własności ziemskiej i sektora rolniczego. Dysponują oni dużą siłą w Kongresie i bez ich poparcia trudno byłoby przeprowadzić jakiekolwiek reformy. Ceną było pozostawienie takich ludzi jak moi bohaterowie na pastwę regionalnych baronów. Zresztą – żeby naprawdę coś tu zmienić, kilka stanów trzeba by po prostu oddać pod okupację wojskową. Rządy Luli prowadziły taką twardą politykę zera tolerancji wobec niewolnictwa. Policja federalna – bez informowania siedzących w kieszeniach wielkiej własności władz stanowych – robiła naloty na plantacje korzystające z pracy niewolniczej, bezwzględnie ścigano każde przedsiębiorstwo pośrednio korzystające z pracy niewolników. Ale w wypadku Bancada Ruralista najwyraźniej zdecydowano się na odłożenie tych spraw na później.
Dojście do władzy Dilmy Rousseff coś zmieniło?
Dilma Rousseff kontynuuje politykę Luli, lecz poszła – w moim odczuciu – o krok za daleko. Zliberalizowała kodeks leśny, wprowadziła amnestię dla osób nielegalnie wycinających dżunglę. Dopiero pod wpływem bardzo silnej krytyki ze strony środowisk ekologicznych i lewicowych trochę się cofnęła.
Poza tym w Brazylii – a w Ekwadorze jest podobnie – panuje przekonanie: „Jesteśmy zacofani i musimy się modernizować”. Więc jeśli świat nie chce, żebyśmy przy okazji modernizacji wycinali Amazonię, to niech nam zapłaci za utracone zyski. O takim pomyśle dyskutowano w Brazylii, prace nad wprowadzeniem takiego funduszu były zaawansowane w Ekwadorze, patronował temu sam prezydent Rafael Correa, ale też nic z tego nie wyszło. On sam z tego zrezygnował i odsunął odpowiedzialnego za ten pomysł współpracownika. Uznał, że pieniądze z eksploatacji ropy są Ekwadorowi potrzebne. Ostatnio Correa dogadał się ze wspólnotami autochtonicznymi z regionu Yasuni – to niezwykły obszar, z niezliczoną liczbą unikalnych gatunków flory i fauny – i zezwolił na wydobycie ropy na części tego terenu, co skończy się ekologiczną katastrofą. A wspólnoty dostały za to bardzo niewiele, skromne inwestycje w infrastrukturę.
O Correi słyszy się, że choć wygonił międzynarodowe koncerny wydobywające ropę, to działające w ich miejsce państwowe spółki w równie małym stopniu liczą się z prawami wspólnot autochtonicznych i względami ekologicznymi. Z czego to wynika?
Z wygonieniem koncernów to nie do końca tak. Correa zmienił reguły gry – więcej zysków musi pozostać w Ekwadorze. On w swojej retoryce jest bardzo antyjankeski, ale przez lata studiował w Stanach i gdyby go spytać, jaki jest jego ideał społeczeństwa, odpowie, że podoba mu się wiele rozwiązań amerykańskich. W swoich wypowiedziach często porównuje Ekwador do USA, stawiając je jako normę i wzór. Wyznaje pogląd: „Czyńmy sobie ziemię poddaną. Skoro są surowce, to je eksploatujmy”. To jest też osobisty dramat władcy, który doszedł do władzy z bardzo idealistycznym programem, sprawuje ją już może zbyt długo i zaczyna wierzyć, że jest ucieleśnieniem wszystkiego, co w polityce jego ojczyzny dobre i szlachetne. To samo przydarzyło się wcześniej Chavezowi. Wspólnoty autochtoniczne w dużej mierze wyniosły Correę do władzy, ale on już od dłuższego czasu ich nie słucha, odciął się od swojej bazy. Jest to bardzo niepokojący sygnał co do strony, w jaką zmierzają latynoamerykańskie „refolucje” – by posłużyć się terminem Timothy’ego Gartona Asha, które 20 lat temu opisywało przemiany w naszej części świata.
Kto w Brazylii i Ekwadorze pomaga takim ludziom jak twoi bohaterowie?
Niezależni adwokaci, związani z tym regionem, znający los amazońskich wieśniaków, autochtonów, czasem zachodni celebryci. W brazylijskiej Amazonii miałem uczucie, że są zupełnie osamotnieni. W Ekwadorze jest trochę lepiej, bo proces przeciwko nafciarzom zyskał rozgłos.
Często piszesz o angażowaniu się Kościoła w takie walki. Jak to dokładnie wygląda?
Dobrze, że przypominasz: najważniejszym sojusznikiem tych ludzi jest Kościół katolicki, a właściwie jego odłam wywodzący się z ruchu teologii wyzwolenia. Zanim Jan Paweł II rozmontował ten wewnątrzkościelny ruch na rzecz ubogich, w wielu diecezjach powstała sieć Pastoralnych Komisji ds. Ziemi. W ostatnich dwóch dekadach działała ona na obrzeżach instytucji. W Brazylii zawsze była grupa księży, która nie wyrzekła się odczytywania Ewangelii z perspektywy ludzi biednych, a Chrystusa jako buntownika z Nazaretu. To oni dawali wsparcie chłopom bez ziemi, prześladowanym przez wielkich właścicieli. Dzięki papieżowi Franciszkowi jest nadzieja, że teraz staną się głównym nurtem Kościoła w tym regionie. Żeby zobaczyć, czy istotnie tak będzie, przyjdzie nam chwilę poczekać.
Jaka jest świadomość problemów, które opisujesz, wśród opinii publicznej Brazylii czy Ekwadoru? Czy w ogóle zdaje sobie ona sprawę z tego, co dzieje się w miejscach takich jak stan Para? Jak reaguje na takie informacje?
Świadomość tego jest obecna głównie w tych stanach, w których dochodzi do zbrodni i prześladowań, o jakich piszę. Liberalna opinia publiczna – poza aktywistami, ludźmi zainteresowanymi tymi sprawami – jest dość obojętna. Historia zabójstwa pary moich bohaterów odbiła się echem w Brazylii dopiero wtedy, gdy napisała o niej zagraniczna prasa, m.in. „Guardian”, „New York Times”, „El Pais”.
Na zasadzie: „wstyd, żeby za granicą pisali, że dzieją się u nas takie rzeczy”?
Trochę tak. Związany z ruchem ekologicznym reporter Felipe Milanez, jeden z moich najważniejszych rozmówców, mówił mi, że miał problem z umieszczeniem większego materiału na temat zabójstwa Jose Claudia i Marii – bohaterów Śmierci w Amazonii – w jakimkolwiek większym dzienniku. Musiał to publikować w niszowym magazynie i w internecie. Na świecie ta sprawa też zresztą szybko ucichła. Milanez twierdzi, że
wielu przedstawicieli ruchów ekologicznych chętnie zajmuje się środowiskiem, ale dwójka zupełnie niemedialnych wieśniaków nie jest ich w stanie zainteresować. Są mniej ciekawi niż agitujący „w obronie Amazonii” celebryci.
Tym bardziej zależało mi, żeby w książce pokazać ludzi, o których istnieniu nawet nie wiemy, dać głos tym, których głosu nikt nie słyszy.
Premiera nowej książki Artura Domosławskiego Śmierć w Amazonii odbędzie się we wtorek 8 października o godz. 19 w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Foksal 16, II piętro, Warszawa).