Są dwie główne teorie wyjaśniające dlaczego Romney traci w sondażach. Jedna z nich mówi, że to po prostu mierny kandydat. Druga, że to wyraz niechęci Amerykanów do radykalizmu republikanów. Która jest prawdziwa?
Ostatnich kilka dni spędziłem na debatach z prawicowcami, wśród nich z Groverem Norquistem i Ann Coulter. Nie żeby szczególnie mnie to bawiło. Robię to, ponieważ nad wyraz wielu Amerykanów uważa tych ludzi za przekonujących – pokazanie dlaczego się mylą, wydaje się zatem istotne.
Istnieją dwie główne teorie wyjaśniające dlaczego Romney traci w sondażach. Jedna z nich mówi, że to po prostu mierny kandydat, niezdolny do porozumienia z ludźmi czy wyłożenia swoich racji. Druga jest taka, że Amerykanie zaczynają wreszcie rozumieć, jak bardzo radykalna staje się Partia Republikańska – i dlatego ją odrzucają.
Wielu Republikanów – w tym niektórzy prawicowcy, z którymi dyskutowałem – żywi ten pierwszy pogląd (ze zrozumiałych powodów). Jeśli Romneyowi w tym tygodniu nie uda się jakiś spektakularny powrót do gry, oczekiwałbym jeszcze więcej narzekań z ich strony na temat jego osobistych braków, a także na temat słabości sztabu jego kampanii.
Drugie wyjaśnienie wydaje mi się jednak dużo bardziej przekonujące. Kandydaci w prawyborach republikańskich, a potem konwencja Republikanów pokazały Ameryce partię bardzo już odległą od „współczującego konserwatyzmu”, jaki próbowała społeczeństwu sprzedać jeszcze w roku 2000. Zamiast tego mamy ugrupowanie przejęte przez Herbaciarzy, natywistów, darwinistów społecznych, homofobów, prawicowych kaznodziejów i grupkę bogatych ludzi, których interesuje jedynie stanie się jeszcze bogatszymi.
Ci „regresywiści” byli obecni również w roku 2000, to jasne. Czaili się już w latach 90., kiedy Izbę Reprezentantów przejął Newt Gingrich. Byli również w latach 80., choć pogodne usposobienie Ronalda Reagana dało im niezłą przykrywkę. Tak naprawdę byli wśród Republikanów od ponad półwiecza – ale nigdy wcześniej nie mieli nad partią tak wielkiej kontroli, nigdy wcześniej nie dzierżyli jej sterów.
Ten drugi pogląd na temat spadku poparcia dla Romneya wyjaśnia również efekt „kamienia u szyi” – to dlaczego tak wielu Republikanów w całym kraju, zarówno w Senacie jak i w Izbie Reprezentantów traci w sondażach. Scott Brown jest np. bardzo popularny w Massachusetts. Jego wyniki sondażowe spadają jednak w ostatnich tygodniach właśnie dlatego, że obciąża go balast rosnącej niechęci opinii publicznej dla całej Partii Republikańskiej. To samo dotyczy wyborów do Senatu na Florydzie, w Wirginii, a także w każdym innym stanie, w którym toczy się wyborczy wyścig.
Porażki Romneya nie wynikają z tego, żeby był on złym kandydatem. Wręcz przeciwnie, daje on swej partii dokładnie to, czego chciałaby ona od swego kandydata. I na tym właśnie polega jego problem – tak jak w przypadku każdego innego kandydata republikańskiego – że to, czego chce jego partia, nie zbiega się z tym, czego chce reszta Amerykanów.