Dlaczego potulnie zdejmujemy buty na lotnisku

W oczy rzuca się uznaniowy charakter rządzącej lotniskowymi kontrolami logiki: dlaczego buty, a nie bielizna? Dlaczego 100 ml, a nie 110 ml?
Emmanuel Carré
Źródło: Canva

Na pierwszy rzut oka przejście przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku może wydawać się jedynie niezbędną techniczną procedurą. Jednakże z perspektywy antropologicznej ów niby zwyczajny moment ukazuje pewną przemianę tożsamościową – subtelną, acz nader skuteczną.

O 7:30 rano w terminalu 2E na paryskim lotnisku im. Charlesa de Gaulle’a, w kolejce do bramek kontroli dyrektor firmy mechanicznym ruchem zdejmuje z siebie pasek, matka wyjmuje z torby butelki do karmienia dziecka, turysta wzdycha i rozsznurowuje buty. Wszyscy przesuwają się naprzód w przerywanej piknięciami ciszy, którą mąci jedynie szuranie plastikowych koszy po taśmie transportującej bagaże podręczne do bramki.

To scena, która powtarza się raz za razem: według Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA) w 2024 roku podróż samolotem odbyło 4,89 miliarda pasażerów, co oznacza, że codziennie przez lotniskowe bramki bezpieczeństwa przechodziło ponad 13 milionów ludzi. (Rząd Donalda Trumpa niedawno zniósł wymóg zdejmowania obuwia na amerykańskich lotniskach „podczas zwykłej kontroli bezpieczeństwa”).

Na pierwszy rzut oka przejście przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku może wydawać się jedynie niezbędną techniczną procedurą. Jednakże z perspektywy antropologicznej ów niby zwyczajny moment ukazuje pewną przemianę tożsamościową – subtelną, acz nader skuteczną. W kolejkach do bramek kontroli bezpieczeństwa wydarza się coś przedziwnego: stajemy w nich jako obywatele, konsumenci, profesjonaliści, a kończymy jako „podróżni”. Owa metamorfoza, choć wydaje się oczywista, zasługuje na chwilę uwagi.

Kryzys prywatnych plaż we Włoszech? Ludzie mają dość parasoli za 90 euro

Dynamika rytualnej przemiany

W opisanych wyżej lotniskowych scenach uwagę przykuwa przede wszystkim stopniowe, systematyczne pozbawianie osób ich rzeczy osobistych, ubrań i symboli statusu, które odkładamy do plastikowych koszy, znikających nam potem z pola widzenia. Następnie w oczy rzuca się uznaniowy charakter rządzącej tym wszystkim logiki: dlaczego buty, a nie bielizna? Dlaczego 100 ml, a nie 110 ml? Ten pozorny brak spójności służy tak naprawdę celom symbolicznym – ma wytworzyć poczucie utraty rzeczy będących atrybutami społecznego statusu jednostki.

Już w 1909 r. etnograf Arnold van Gennep wskazał na wyłączenie (separację) jako pierwszą fazę obrzędów przejścia. Jednostki muszą porzucić swój wcześniejszy stan, pozbyć się tego, co je do tej pory definiowało w świecie profanum. Wbity w garnitur dyrektor firmy staje się anonimowym ciałem, tymczasowo obranym z kostiumu, wystawionym na spojrzenie technologii tak samo jak wszyscy inni. Owa wymuszona egalitarność nie jest wcale skutkiem ubocznym, a centralnym elementem procesu – przygotowującym nas na przemianę tożsamości poprzez zneutralizowanie, choćby tymczasowe, zwyczajowych hierarchii społecznych.

Potem następuje prześwietlanie: skanery, czujniki, pytania o zamiary. „Cel podróży? Do kogo? Czy bagaż spakowany został samodzielnie?”. Każdy podróżujący staje się tymczasowym podejrzanym i musi udowodnić swoją niewinność. Zwykle nie zwracamy uwagi na to przeniesienie ciężaru dowodu – odwrócenie podstawowej zasady „domniemania niewinności” – w tych okolicznościach wszak wydaje się ono całkowicie „logiczne”.

Etap ten Van Gennep nazywał fazą marginalną czy liminalną, a jej koncepcję rozwinął później antropolog Victor Turner – to chwila, w której podmioty, pozbawione swoich zwyczajowych atrybutów społecznych, w swoim obnażeniu stają się podatne na przemianę. W tym technologicznym stanie przejściowym nie jesteśmy już ani pełnoprawnymi obywatelami, ani też jeszcze podróżnymi.

Ostatecznie następuje to, co Van Gennep określił mianem ponownego włączenia – pozwala nam się wejść w przestrzeń poza bramkami kontroli bezpieczeństwa. Oficjalnie staliśmy się „pasażerami”, a to status wymagający posłuszeństwa, cierpliwości i zgody na różne ograniczenia „ze względu na nasze bezpieczeństwo”. Ów obszar, wypełniony sklepami wolnocłowymi i zdzierającymi z nas skórę punktami gastronomicznymi, uwypukla naszą obrzędową przemianę – nie jesteśmy już obywatelami, korzystającymi z naszego prawa do przemieszczania się, ale globalnymi konsumentami w tranzycie, pozbawionymi korzeni zarówno politycznych, jak i terytorialnych.

List do George’a Clooneya w sprawie pomocy humanitarnej dla miasta Łódź

Paradoks „teatru kontroli bezpieczeństwa”

Paradoks skanerów zamontowanych na bramkach kontroli bezpieczeństwa polega na tym, że choć skaner skutecznie wykrywa niedozwolone przedmioty (zapomniane noże, podejrzane płyny) i stanowi rzeczywisty środek odstraszający, jest jednak nieskuteczny w obliczu wyrafinowanych zagrożeń. W 2015 roku zespołom testującym skanery w Stanach Zjednoczonych udało się przemycić podróbki broni podczas 95 proc. prób przejścia przez bramki bezpieczeństwa.

W latach 2007–2013, amerykański program wykrywania potencjalnie groźnych zachowań SPOT, który pochłonął 900 milionów dolarów, nie wykrył żadnego terrorysty. Przepuścił natomiast jedynych rzeczywistych terrorystów przewijających się przez lotniska, ale też w Stanach Zjednoczonych nie uprowadzono w tym czasie żadnych samolotów. Zatem program okazał się nie tylko bezużyteczny (w związku z brakiem rzeczywistego zagrożenia), ale i nieskuteczny (bo rzeczywistych zagrożeń nie wykrył).

Oprócz braku skuteczności operacyjnej zachodzi także ogromna nierównowaga natury ekonomicznej – według inżyniera Marka Stewarda i politologa Johna Muellera, rzeczywiste ograniczenie ryzyka terroryzmu wynikające z inwestowania corocznie dziesiątków milionów dolarów w lotniska jest tak małe, że koszty te znacząco przeważają ewentualne korzyści.

Specjalista ds. bezpieczeństwa Bruce Schneier nazywa tę logikę „teatrem kontroli bezpieczeństwa” – środki bezpieczeństwa tworzone są głównie po to, aby uspokoić opinię publiczną, nie zaś zneutralizować najpoważniejsze zagrożenia. Środki te są nie tyle nieskuteczne, co w gruncie rzeczy stanową racjonalną odpowiedź na oczekiwania społeczne.

Za i przeciw CPK. Czy nowy rząd powinien budować megalotnisko?

W następstwie ataku terrorystycznego opinia publiczna oczekuje, że pojawią się widoczne środki, które – choć ich skuteczność jest wątpliwa – ukoją jednak zbiorowe lęki. „Teatr kontroli bezpieczeństwa” stanowi odpowiedź na to oczekiwanie, wytwarza poczucie roztaczanej nad ludźmi ochrony, pozwala zachować zaufanie do systemu. Badacze Razaq Raj i Steve Wood z uczelni Leeds Beckett University opisują, jak ów teatr reżyseruje się na lotniskach w sposób, który jednocześnie uspokaja, ale i dyskryminuje.

To z kolei wyjaśnia, dlaczego te środki bezpieczeństwa są wciąż stosowane i to coraz powszechniej, pomimo że przynoszą umiarkowane rezultaty. Inna sprawa, że wzmacniają cichą akceptację władzy. Zjawisko to polega w dużej mierze na naszej skłonności do utrzymywania istniejącego stanu rzeczy, która sprawia, że tkwimy w ustalonych systemach, a także opiera się na dynamice społecznej wciąż zwiększających się potrzeb w zakresie bezpieczeństwa, bez możliwości zawrócenia z tej raz obranej drogi.

Nauka posłuszeństwa

Kontrole bezpieczeństwa niepostrzeżenie uczą nas czegoś jeszcze. Warunkują nas tak, abyśmy przyjmowali nadzór jako coś normalnego i koniecznego, a nawet – sprzyjającego nam. Owa akceptacja nadzoru nie ogranicza się do lotnisk, obejmuje także inne społeczne konteksty. Uczymy się „okazywać dowód tożsamości”, uzasadniać nasze podróże, zgadzać się na to, aby nasze ciała kontrolowano „dla naszego własnego dobra”.

System działa również na zasadzie zamiany ról. Opór staje się podejrzany – każdy, kto kwestionuje procedury, odmawia poddania się dodatkowej rewizji, irytuje się w związku z opóźnieniami, automatycznie zaczyna być „problemem”. Binarność takich moralnych klasyfikacji – podziału na dobrych, posłusznych pasażerów i pasażerów problematycznych – sprawia, że krytykę zaczyna postrzegać się jako przejaw winy.

Z czasem gesty, które wykonujemy na lotniskowych bramkach kontroli bezpieczeństwa, ich powtarzalność, stają się dla naszych ciał nawykiem. Przewidujemy ograniczenia i wkładamy buty, których nie trzeba sznurować, mamy dozowane specjalne płyny, oddajemy nasze komputery. Wykształcamy, według filozofa Michaela Foucault, „podatne ciała” – dyscyplinarnie wyćwiczone tak, aby internalizowały ograniczenia i ułatwiały kontrolę.

Poza lotniskami

Podczas pandemii koronawirusa wprowadzono podobne praktyki: zaświadczenia, przepustki i niemal rytualne zachowania. Przyzwyczailiśmy się „okazywać dowód”, aby uzyskać dostęp do przestrzeni publicznych. Kolejnym tąpnięciom towarzyszy wprowadzanie kolejnych zbiorowych zasad, trwale zmieniających nasz punkt odniesienia.

Wymóg zdejmowania przez pasażerów obuwia na lotniskach wynika tak naprawdę z jednej, nieudanej próby ataku terrorystycznego – incydentu z grudnia 2001 roku, kiedy niedoszły zamachowiec Richard Reid ukrył materiały wybuchowe właśnie w butach. Jeden człowiek, jedna nieudana próba, a dwadzieścia cztery lata później podróżujący rutynowo zdejmują buty tam, gdzie się tego wymaga. To zaledwie jeden z przykładów wydarzeń o wydźwięku „mitów założycielskich”, które stosuje się w celu normalizacji całego szeregu ograniczeń.

Trammer: PKP Cargo zjeżdża w przepaść

czytaj także

Francuski socjolog Didier Fassin wskazuje na wyłonienie się „moralności państwa” (la morale de l’État), w ramach której posłuszeństwo staje się dowodem na etyczność, zaś kwestionowanie nadzoru staje się oznaką obywatelskiej nieodpowiedzialności. Warto przyjrzeć się owej ewolucji, jako że odbywa się ona w większości niepostrzeżenie – nie dostrzegamy rytuału, w którym uczestniczymy, doświadczamy jedynie „niezbędnych środków bezpieczeństwa”. To właśnie normalizacja zapewne tłumaczy, dlaczego takim przemianom towarzyszy tak znikomy opór, a wręcz jego brak.

Z antropologii wiemy, że najskuteczniejsze obrzędy to te, których już się za obrzęd nie uznaje. Coś, co stało się oczywiste, niezbędne, nie podlega dyskusji. System wykorzystuje to, co amerykański politolog Cass Sunstein nazywa po angielsku „szlamem” (sludge). W przeciwieństwie do „smaru” (nudge), delikatnego popchnięcia, zachęcającego do dobrego zachowania, szlam działa na zasadzie tarcia, czyniąc stawianie oporu o wiele kosztowniejszym niż pójście na współpracę. Jak pokazują badania psychologii społecznej nad posłuszeństwem wobec braku nacisku, częściej godzimy się na ograniczenia, gdy mamy poczucie, że sami je wybieramy. Jeśli uważam, że mam wolny wybór, wchodząc na pokład samolotu, chętnie godzę się na szykany, które się z tym wiążą.

Kwestionowanie oczywistości

Uświadomienie sobie tych mechanizmów niekoniecznie oznacza, że należy je potępiać czy stawiać im opór. Zapewnienie zbiorowego bezpieczeństwa pociąga za sobą uzasadnione wymogi. Mając jednak świadomość opisanych wyżej, powodowanych nimi przemian, zamiast ślepo się im poddawać, możemy kwestionować i dyskutować o tym, czemu mają służyć.

Filozofka Hannah Arendt zauważyła, że zrozumienie działania władzy stanowi krok ku odzyskaniu własnej sprawczości. Być może o to właśnie tu chodzi – nie tyle o odrzucenie wszelkich ograniczeń, ale o zachowanie zdolności do tego, aby móc je przemyśleć.

**
Emmanuel Carré – profesor, dyrektor Excelia Communication School, prowadzi badania w ramach laboratorium CIMEOS (l’Université de Bourgogne) w Burgundii oraz CERIIM (Excelia).

Artykuł opublikowany w magazynie The Conversation na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij