Elektorat Trumpa składa się z ludzi sfrustrowanych i wściekłych na rząd.
Podobnie jak w dużej części Europy, w Indiach, Chinach i Rosji, również w Stanach Zjednoczonych polityczna prawica ciągle rośnie w siłę. W pewnym stopniu przesunięcie amerykańskiej sfery kulturowej w kierunku lewicy – pierwszy czarny prezydent, kandydatka na prezydentkę, śluby jednopłciowe – może przesłonić ten wzrost. Ale on postępuje. W ciągu ostatnich kilku dekad głosy konserwatywne stały się coraz bardziej donośne: najpopularniejszy program w telewizji kablowej oraz równie popularna codzienna audycja radiowa mają coraz mocniejszy prawicowy przechył. Obie izby Kongresu w Waszyngtonie są kontrolowane przez republikanów. Republikanie mają również w swoich rękach dużo więcej organów ustawodawczych niż demokraci oraz więcej stanowych gubernatorstw. W 23 z 50 stanów republikanie kontrolują obie izby miejscowej legislatury plus gubernatorstwa; w przypadku demokratów takich stanów jest siedem.
Około dwudziestu procent Amerykanów – 45 milionów ludzi – wspiera zawzięcie antypodatkowy ruch Tea Party, a niedawno populistyczny kandydat na prezydenta z ramienia republikanów, Donald Trump, zdobył w republikańskich prawyborach najwięcej głosów w historii.
Tym, co odróżnia amerykańską prawicę od jej odpowiedników w innych miejscach świata, jest nienawiść do rządu federalnego. Prawica nawołuje do cięć w świadczeniach rządowych: zasiłkach dla bezrobotnych, programie Medicaid, pomocy finansowej dla uczelni, szkolnych obiadach oraz wielu innych. Prominentni liderzy republikanów optowali za likwidacją całych departamentów rządu federalnego – Edukacji, Energii, Handlu i Zasobów Wewnętrznych. W 2015 roku 58 republikańskich przedstawicieli w Izbie Reprezentantów zagłosowało za likwidacją federalnego urzędu podatkowego (Internal Revenue Service, IRS). Niektórzy z nich przekonywali nawet do likwidacji wszystkich szkół publicznych.
Elektorat tych polityków składa się z ludzi sfrustrowanych i wściekłych na rząd.
Zasadnicze pytanie, które skłoniło mnie do rozpoczęcia pięcioletnich etnograficznych badań w Luizjanie – mateczniku amerykańskiej prawicy – brzmiało: dlaczego? Kiedy rozpoczęłam przeprowadzanie wywiadów do mojej książki Strangers in Their Own Land: Anger and Mourning on the American Right, zagadka tylko się skomplikowała. Luizjana, drugi najbiedniejszy stan w państwie, miał proporcjonalnie więcej słabych szkół, więcej chorych i otyłych mieszkańców niż prawie jakikolwiek inny stan w USA. Dlatego też Luizjana potrzebowała pomocy federalnej – i ją otrzymywała; 44 procent budżetu stanu pochodziło od rządu federalnego. Dlaczego więc, zastanawiałam się, tak wielu zwolenników Tea Party jest wściekłych? I jak ta złość – czy jakakolwiek inna emocja – przekłada się na politykę?
Podczas gdy większość analityków rozpatruje te pytania w oderwaniu od osobistych doświadczeń osób o prawicowych poglądach, chciałam spojrzeć na ten problem oczami tych właśnie osób. Dlatego też uczęszczałam na spotkania Republikańskich Kobiet Południowo-zachodniej Luizjany, nabożeństwa kościelne oraz wiece wyborcze. Prosiłam ludzi o pokazanie mi miejsc, w których dorastali, gdzie chodzili do szkoły, gdzie zostali pogrzebani ich rodzice. Przeglądałam albumy licealne moich nowych przyjaciół z Luizjany, grałam z nimi w karty oraz chodziłam na ryby. Ogółem przeprowadziłam wywiady z 60 osobami – 40 z nich było białymi, starszymi, chrześcijańskimi zwolennikami Tea Party. Zebrałam ponad 4600 stron transkrypcji wywiadów oraz notatek terenowych.
Położyłam również nacisk na metodę. Po pierwsze: słuchałam. Potem naszkicowałam metaforyczną reprezentację doświadczeń moich rozmówców, wolną od ocen oraz faktów hipotetyczną opowieść, którą nazywam „głęboką historią”. Wierzę, że u podstaw wszystkich naszych przekonań politycznych leży taka właśnie historia. W opisywanym przypadku brzmiała ona następująco:
Stoisz cierpliwie w środku długiej kolejki wiodącej pod górę, jak na pielgrzymce. Ludzie obok ciebie wydają się tacy jak ty – biali, starsi, chrześcijanie, przeważnie mężczyźni. Na wierzchołku góry znajduje się Amerykański Sen, marzenie każdej osoby stojącej w kolejce. Ale spójrz! Nagle widzisz osoby wpychające się do kolejki przed tobą! Podczas gdy oni się wpychają, masz wrażenie, że ty się cofasz. Jak oni mogą to robić? Kim oni są?
Wielu z nich jest czarnych. Ze względu na federalne plany akcji afirmatywnej mają preferencyjny dostęp do miejsc w liceach i na uniwersytetach, praktyki, miejsca pracy, świadczenia opiekuńcze oraz darmowe programy obiadowe. Lecz nie tylko oni się wpychają – są też zarozumiałe kobiety chcące przejąć „męskie” miejsca pracy, imigranci, uchodźcy, a także rosnąca liczba dobrze zarabiających pracowników sektora publicznego, których pensje są opłacane z twoich podatków. Kiedy to się skończy?
Gdy tak czekasz w nieruchomej kolejce, zostajesz poproszony o współczucie tym osobom. Ludzie się skarżą: Rasizm, Dyskryminacja, Seksizm. Słyszysz historie o prześladowanych czarnych, zdominowanych kobietach, strudzonych imigrantach, ukrywających się gejach, zdesperowanych uchodźcach. Powtarzasz sobie jednak, że mimo wszystko w którymś momencie trzeba wyznaczyć granicę ludzkiego współczucia – w szczególności jeśli wśród wyżej wymienionych ludzi są tacy, którzy mogą wyrządzić krzywdę.
Jesteś współczującą osobą. Ale teraz zostałeś poproszony o to, by współczuć również osobom, które wepchały się do kolejki przed tobą. Sam też dużo wycierpiałeś, ale nie narzekasz ani nie prosisz o pomoc, jesteś z tego dumny.
Wierzysz w równość praw. Ale co z twoimi prawami? Czy one się nie liczą? To jest niesprawiedliwe.
Wtedy widzisz czarnego prezydenta, którego drugie imię to Hussein, machającego do osób wpychających się do kolejki. On jest po ich stronie, nie po twojej. On jest ich prezydentem, nie twoim. A czy on sam nie jest osobą, która się do tej kolejki wepchała? W jaki sposób syn biednej, samotnej matki mógł zapłacić za edukację w Columbii i na Harvadzie? Może coś ukrywa. A poza tym – czy prezydent i jego liberalni poplecznicy nie używają twoich pieniędzy, by pomóc sobie samym? Chcesz wyłączyć tę maszynę – rząd federalny – która wraz z liberałami próbuje zepchnąć cię na dalszą pozycję w kolejce.
Powróciłam do moich respondentów z pytaniem, czy ta głęboka historia opisuje ich uczucia. Podczas gdy niektórzy próbowali modyfikować historię w kilku miejscach („więc stanęliśmy innej kolejce” albo „to nasze pieniądze on rozdaje”), wszyscy przyznali, że to jest ich własna historia. Ktoś z nich powiedział „twoja metafora to moje życie”. Ktoś inny, „czytasz mi w myślach”.
Co się wydarzyło, że ta historia zabrzmiała tak prawdziwie? Mówiąc krótko, chodziło o godność. Zwolennicy Tea Party, z którymi się zetknęłam, przeważnie nie byli ubodzy. Większość z nich jednak dorastała w biedzie, a także widziała kogoś z rodziny lub przyjaciół wpadających w nią z powrotem. Jednak bogactwo nie było jedynym źródłem dobrobytu i godności. Wielu respondentów będących białymi, heteroseksualnymi chrześcijanami tłumaczyło swoje obawy nadciągającym niżem demograficznym („Jest coraz mniej ludzi takich jak my” powiedziała mi jedna kobieta) bądź strachem przed zostaniem mniejszością religijną („Ludzie już nie chodzą do kościoła”, „Nie możesz już powiedzieć «Wesołych Świąt», musisz mówić «Wesołych Wakacji»”). Niektórzy z nich czuli się mniejszością kulturową („Jesteśmy przyzwoitymi ludźmi, żyjącymi według zasad, a jesteśmy postrzegani jako seksiści, homofobowie, rasiści i ignoranci – czy jakie tam jeszcze łatki przykleili nam liberałowie”). Gdy w poszukiwaniu godności zwracali do ukochanego domu, leżącego często na wiejskich terenach Środkowego Zachodu bądź Południa, część z nich czuła się traktowana z lekceważeniem jako „wieśniacy” [ang. rednecks].
Za ich głęboką historią stała więc wielowymiarowa utrata godności.
Głęboka historia opisuje ból (inni wpychają się przed ciebie). Wskazuje winnego (nieżyczliwy rząd). Wskazuje też ratunek (polityków Tea Party). dostarcza poza tym modelu radzenia sobie z emocjami, określając, jak dużo współczucia należy okazać oczekującym bądź wpychającym się do kolejki, jak bardzo należy nie ufać rządowi oraz jak bardzo powinni wstydzić się beneficjenci rządowych programów. Ten system staje się fundamentem dla reguł odczuwania, które określają co, jak sądzimy, „powinniśmy” czuć, a czego „nie powinniśmy” – co właśnie jest obecnie przedmiotem najgorętszego politycznego sporu. Większość stanowisk w usługach, jawnie bądź implicite, wymaga od pracowników podporządkowania się „regułom odczuwania” („Nie można denerwować się na klienta; klient ma zawsze rację”). Pracownicy uczą się, jak panować nad swoimi emocjami, a ich zwierzchnicy monitorują, czy pracownicy robią to dobrze. Ideologie polityczne wyznaczają podobne reguły odczuwania. Liderzy sterują współczuciem, podejrzeniem, winą, wstydem, a prowadzący audycji radiowych bądź wiadomości telewizyjnych rozpowszechniają te komunikaty, które lokalne i elektroniczne wspólnoty potem śledzą, komentując.
Lewica i prawica podlegając zestawom reguł odczuwania, które coraz bardziej się od siebie różnią. Ogólnie rzecz biorąc, lewica nawołuje do współczucia wobec grup dyskryminowanych, które są postrzegane jako zasługujące na pomoc rządową; prawica wprost przeciwnie. Lewica zachęca do zaufania tej części działań rządowych, prawica jest wobec nich podejrzliwa i je piętnuje. Lewica traktuje pomoc rządową jako prawo oraz powód do dumy, prawica natomiast jako coś, czego należy się wstydzić.
W kulturowej wojnie pomiędzy tymi dwoma kodami zwolennicy Tea Party, z którymi rozmawiałam, czuli się zdominowani przez reguły odczuwania przyjmowane przez lewicę i byli tym faktem rozgoryczeni. „Mieliśmy już dosyć P.P. [Politycznej Poprawności]” – tak często krzyczał Donald Trump, powielając poczucie szeroko podzielane przez prawicę. Pewien mężczyzna powiedział mi, że „liberałowie chcą, byśmy współczuli imigrantom i uchodźcom. Ale przeważnie widzę innych ludzi mówiących: «Jaki ja biedny, jestem biedny, jestem biedny…»”. Inny stwierdził: „liberałowie dostają coś od rządu, a my nie – jestem zadowolony, że niczego nie dostaję, skoro nie jestem w potrzebie. Ale oni chcą, byśmy byli wdzięczni za to, co oni dostają”. Wielu z moich rozmówców wiązało otrzymywanie pomocy rządowej z poczuciem ogromnego wstydu i czuli wszechogarniającą pogardę dla oszustów. „Znam ludzi, którzy zgłaszają się po zasiłek dla bezrobotnych w trakcie sezonu łowieckiego”. Albo: „wielu ludzi udaje, że ma drgawki, tylko po to, by dostać świadczenia. Nie wiem, jak oni potrafią chodzić z podniesioną głową. Ale robią to, a rząd ich do tego zachęca”. Większość zwolenników Tea Party gwałtownie sprzeciwiała się idei współczucia wszystkim, którzy wpychają się do kolejki, poczucia wdzięczności dla rządu oraz zwolnienia z poczucia wstydu z przyjmowania „rządowej pomocy”.
Lecz nie każdy, z którym rozmawiałam, zgodził się jednak na takie postawienie sprawy. W rzeczy samej moi rozmówcy podzielili się na dwie frakcje, obie wyobrażały sobie inną wersję zakończenia napisanej przeze mnie „głębokiej historii”. Tradycyjni zwolennicy Tea Party optowali za zakończeniem zarówno praktyki „wpychania się” do kolejki, jak też nagradzanie tego typu zachowań przez rząd. Z kolei zwolennicy Donalda Trumpa chcieli zachować świadczenia rządowe przy jednoczesnym wykluczeniu uczucia wstydu związanego z ich otrzymywaniem, równocześnie jednak chcieli zaostrzyć reguły przyznawania świadczeń – w domyśle ograniczyć je do Amerykanów urodzonych na amerykańskiej ziemi, najlepiej tylko tych białych.
Wypowiedzi Trumpa są niejasne i zmienne, lecz eksperci zauważyli, że nigdy nie nawoływał on do cięć w programie Medicaid. Zamiast tego planuje, jak sam twierdzi, zastąpić „Obamacare”, który rozciąga zasięg opieki medycznej na nieubezpieczonych, nowym programem, który będzie „niesamowity”. Znaczące jest również przesunięcie uczucia wstydu przez Trumpa. Choć publicznie ubliżał byłemu bohaterowi wojennemu Johnowi McCainowi, niepełnosprawnemu dziennikarzowi, komentatorce stacji Fox News, nielegalnym imigrantom z Meksyku, urodzonemu w Ameryce sędziemu meksykańskiego pochodzenia, wszystkim muzułmanom, a także wszystkim swoim przeciwnikom z Partii Republikańskiej, nigdy nie przypisał napiętnował osób otrzymujących pomoc w ramach Medicaid czy w postaci kuponów żywnościowych.
Żeby zalegitymizować socjal dla białych, Trump musiał zmaskulinizować fakt jego otrzymywania.
To właśnie może być tym tajnym i potężnym źródłem atrakcyjności Trumpa. Pochwala on mężczyzn, którzy lubią się bić, posiadają broń, są silni i zachowują się jak macho. Tymczasem większość świadczeniobiorców pomocy rządowej stanowią kobiety, dzieci oraz mężczyźni innych ras niż biała. Zarazem jest wielu białych mężczyzn, którzy są ubodzy lub balansują na granicy ubóstwa, przerażeni możliwością zostania biednymi. Trump dawał do zrozumienia, że jeżeli facet tego potrzebuje, powinien dostać pomoc rządową. Możesz nakleić sobie naklejkę z bronią na swojego pick-upa, wszczynać burdy, być macho, a jednocześnie – według Trumpa – w razie bezrobocia domagać się, bez żadnego poczucia wstydu, zapomogi czy kuponów żywnościowych.
Warto zaznaczyć, że obecnie wielu spośród zwolenników Trumpa wykonujących pracę fizyczną doświadcza podobnych problemów na tle ekonomicznym, które niegdyś dotykały czarnych: znikające miejsca pracy, niskie pensje, poczucie zdesperowania. Wśród takich właśnie osób odnajdziemy proporcjonalnie więcej samotnych ojców niż wśród bogatszych białych mężczyzn, więcej rozbitych małżeństw, więcej dzieci. To właśnie dla nich nadeszły trudniejsze czasy. Jeżeli obecnie nie pobierają świadczeń Medicaid, bardzo prawdopodobne, że zaczną to robić w przyszłości – muszą więc stawić czoła fundamentalnej sprzeczności między potrzebą otrzymywania pomocy rządowej, a tym, że – mając prawicowe poglądy – bardzo długo taką pomoc potępiali. Dystans wobec państwa opiekuńczego był kluczem do zbudowania ich statusu społecznego – odróżnienia „prawdziwych mężczyzn” od „prawdziwego dna”. W moich wywiadach ze zwolennikami Trumpa z Luizjany wątek poparcia programów pomocy rządowej początkowo nie wypłynął. Jednak, gdy zapytałam o pogląd na sieć zabezpieczeń społecznych dla „zwykłych ludzi”, pewien mechanik samochodowy odpowiedział: „Trump nie jest przeciwny takim rozwiązaniom. Jeżeli chcesz korzystać z kuponów żywnościowych dlatego, że mało zarabiasz, nie chcesz, by ktokolwiek patrzył na ciebie z góry”.
Trump po cichu zwalnia białych pracowników fizycznych z poczucia wstydu, nie robi tego jednak w stosunku do imigrantów i nie-białych mężczyzn. W rzeczywistości, odpowiadając na przedstawioną przeze mnie „głęboką historię” tych ludzi, Trump stał się twórcą ruchu zbliżonego do antyimigranckiego, lecz proopiekuńczego podejścia prawicowych populistów w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, Francji, Austrii oraz dużej części Wschodniej Europy. Wszystkie te prawicowe ruchy są – według mnie – zbudowane na różnych odmianach powyższej głębokiej historii, na wzbudzanych przez nią uczuciach oraz silnych przekonaniach, które za nią stoją.
przeł. Justyna Kościńska
Arlie Russell Hochschild – profesor-emeritus socjologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, zajmuje się przede wszystkim socjologią emocji. Napisała m.in.The Managed Heart: the Commercialization of Human Feeling and The Outsourced Self: Intimate Life in Market Times,Strangers in Their Own Land: Anger and Mourning on the American Right oraz wspólnie z Barbarą Ehrenreich redagowała Global Woman: Nannies, Maids and Sex Workers in the New Economy.
Tekst ukazał się w magazynie „Globalny Dialog” nr 6.3. wydawanym przez Międzynarodowe Towarzystwo Socjologiczne (ISA). „Globalny Dialog” ukazuje się cztery razy do roku w szesnastu językach i jest dostępny na stronie: http://isa-global-dialogue.net. Wersję polską przygotowuje Koło Naukowe Socjologii Publicznej z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
**Dziennik Opinii nr 310/2016 (1510)