Dlaczego płakał przedstawiciel Filipin, skąd w Warszawie wzięły się różowe płuca i co wyciekło z Departamentu Stanu.
1. Negocjator płacze
Jakkolwiek skomplikowane byłyby negocjacje klimatyczne, już po pierwszym dniu COP mogliśmy choć trochę rozeznać się w towarzyszącym szczytowi bałaganie. 11 listopada, w trakcie emocjonalnej mowy otwarcia, rozpłakał się Yeb Sano z Filipin. Filipiny nawiedził niedawno tajfun, zabijając kilka tysięcy ludzi i pozbawiając dachu nad głową pół miliona. W momencie wygłaszania mowy Sano nie znał losu swojego brata. „To najsilniejszy tajfun, który uderzył w ląd w znanych nam dziejach – powiedział. – Wszystkich, którzy negują znaczenie zmian klimatycznych, wzywam aby w końcu opuścili swoją wieżę z kości słoniowej, zeszli z wygodnego fotela. Może najdzie was dziś ochota na wycieczkę na Filipiny?”
Niszczycielskie burze, takie jak na Filipinach, stają się normą właśnie ze względu na zmiany klimatyczne, mówił raport opublikowany jeszcze przed startem COP przez IPCC, ciało doradcze ONZu, w skład którego wchodzą tysiące badaczy z całego świata. Przez kolejne dziesięć dni COP trwał strajk głodowy Sano, który domaga się ogólnoświatowych działań przeciwko zmianom klimatycznym.
To, co w tegorocznym COP nowe i odmienne od zwyczajnego porządku obrad, to zdecydowane żądanie pomocy finansowej ze strony krajów bezpośrednio dotkniętych zmianami klimatycznymi, jak właśnie Filipiny. Dotychczas mówiono jedynie o „usuwaniu szkód” i „dostosowaniu się”, dziś widać trzeci filar debaty – „straty i zniszczenia”, które oznaczają konieczność pomocy dla krajów, które zostały dotknięte katastrofalnymi skutkami zmian klimatycznych. Od początku szczytów w 1992 doszliśmy do momentu, kiedy po prostu nie da się już więcej dostosowywać, z niektórymi rzeczami trzeba zacząć sobie radzić.
2. Wyciek amerykańskiego dokumentu
Historia Filipin jest poruszająca, ale niektórych to może najzwyczajniej w świecie nie obchodzić. Amerykański rząd to świetny przykład. Trzeciego dnia COP dziennikarze zebrani na szczycie weszli w posiadanie dokumentu opracowanego przed warszawskimi negocjacjami przez Departament Stanu. Notka pokazuje, że amerykański rząd zdecydowanie sprzeciwia sie uwzględnieniu „szkód i zniszczeń” jako istotnego punktu w dyskusji, na co naciskają kraje rozwijające się, zebrane w podgrupie G77 + Chiny.
„Trzeci filar – mówi dokument – sprowadziłaby dyskusję nad Ramową Konwencją Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu do tematu win i zobowiązań, co byłoby przeciwskuteczne z punktu widzenia poparcia społecznego dla konferencji”.
„Wina i zobowiązanie” to metafora największego ze sporów w ramach COP: kwestii odpowiedzialności za emisje. Od początku rewolucji przemysłowej kraje rozwinięte wzbogacały się, emitując coraz więcej dwutlenku węgla i przyczyniając się do zmian klimatycznych, których skutki odczuwamy dziś. W związku z tym powinny przejąć większość kosztów związanych z adaptacją świata do wyzwań stawianych przez zmiany klimatyczne – tak stawia sprawę koalicja państw rozwijających się. Bogaci odcinają się, mówiąc, że to najludniejsze i najszybciej rozwijające się kraje powinny wziąć na siebie część kosztów, skoro dziś emitują więcej gazów niż najwięksi truciciele Zachodu.
Kraje rozwinięte wzywają więc kraje rozwijające się do włączenia się w walkę o redukcję emisji. A kraje rozwijające się wzywają rozwinięte, by w końcu sięgnęły do portfela – w związku z historią i w imię modernizacji technologii, która umożliwiłaby mniejsze emisje. Ameryka nigdy nie zobowiązała się na arenie międzynarodowej do cięć w emisji gazów, ale podobnie jak inne zamożniejsze kraje zaciekle walczy przeciwko wydatkom, które miałaby ponieść w związku z pomocą biedniejszym w ich cięciach.
Wyciek dokumentu wywołał niemałe zamieszanie w Warszawie, bo otworzył oczy na prawdziwe stanowisko Ameryki. Warto zobaczyć wywiad z Nitinem Sethi, hinduskim dziennikarzem, który pierwszy doniósł o tej sprawie, a który przeprowadziła Amy Goodman z Democracy Now!, nadająca w tych dniach swój program z obrad szczytu.
3. Przemysł węglowy dostaje lekcję
Jak donosiły już media, polskie Ministerstwo Gospodarki uznało goszczenie spotkania World Coal Association – związku „producentów i konsumentów węgla” – w trakcie COP za całkiem rozsądny pomysł. Ten brak wyczucia wywołał międzynarodowe poruszenie. Punktem zapalnym jest oczywiście to, że energia pochodząca z węgla jest jedną z „najbrudniejszych”, a goszczenie szczytu węglowego (a nie energetycznego w ogóle, gazowego czy energii odnawialnej) pokazuje, że polski rząd niespecjalnie jest zainteresowany zobowiązaniami kraju goszczącego COP. Podobne zarzuty usłyszała Christiana Figueres, sekretarz ONZ, przewodnicząca negocjacjom w sprawie Konwencji.
Ale Figueres podniosła poprzeczkę, mówiąc przedstawicielom sektora węglowego, że nie ma przyszłości dla węgla, jeśli nie stanie się źródłem „czystszej” energii. „Węgiel musi zmienić się szybko i w znaczący sposób dla dobra wszystkich – mówiła. – Dziś jest wyjątkowo jasne, że olbrzymie nakłady na węgiel mogą trwać dopóty, dopóki będą zgodne z uprzednio wyznaczonymi ograniczeniami klimatycznymi”.
Przemowa Figueres to nie jest wystąpienie ekolożki. To raczej stanowisko osoby, która ma równie bliskie związki z biznesem jak zielonym aktywizmem. Stanowisko, które mówi, że miejsca dla węgla będzie coraz mniej, wiele z zasobów nie powinno być wydobywanych, a zadaniem przemysłu jest inwestowanie w bardziej wydajną i czystszą technologię.
4. Różowe dmuchane płuca
Warszawa jest świadkiem mobilizacji na rzecz ochrony środowiska, a protestujący stawiają ważne pytania. W sobotę 16 listopada 3 tysiące ludzi – większość przyjezdnych, ale z widoczną grupą polską – maszerowało ulicami stolicy, wzywając rząd do podjęcia działań wobec zmian klimatycznych. W poniedziałek, gdy Figueres występowała w budynku Ministerstwa Gospodarki, przed budynkiem nadmuchano gigantyczne różowe płuca. Demonstracji towarzyszyły hasła „czystszej i zdrowszej przyszłości” bez węgla. Media poświęciły protestom i dmuchanym płucom mniej więcej tyle uwagi co szczytowi węglowemu. A na dachu Ministerstwa ktoś wywiesił transparent z pytaniem, w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu: „Kto rządzi Polską? Przemysł węglowy czy ludzie?”
Warto by się nad tym zastanowić.
5. Prowęglowa Solidarność?
Innym interesującym przykładem „mobilizacji społecznej” jest otwarte w środę „miasteczko węglowe” Solidarności, wyraz polskiego poparcia dla węgla.
Nie mam zamiaru poddawać tego poparcia pod dyskusję, ale uderza mnie brak wiarygodności Solidarności jako strony sporu – a to dzięki temu, czego dowiedziałam się podczas zeszłotygodniowych „antyklimatycznych” działań Solidarności i Ruchu Narodowego.
Solidarność i RN współdziałały z amerykańskim CFACT – jedną z grup najgłośniej negujących wywoływane przez człowieka zmiany klimatyczne. To między innymi za jej sprawą Amerykanie nie podpisali się pod protokołem z Kioto. Działania think-tanku są opłacane, poza innymi źródłami, z kieszeni Charlesa Kocha, barona naftowego i chemicznego, słynącego ze sponsorowania „sceptyków” klimatycznych.
Podanie ręki sponsorowanym przez korporacje grupom nacisku, w otwarty sposób przeczącym istnieniu zmian klimatycznych, nie przydaje Solidarności powagi i wiarygodności. A to wielka szkoda, bo w debacie o przyszłości energii naprawdę przydałby się związek reprezentujący interes ludzi pracy.
Claudai Ciobanu jest niezależna dziennikarką pisząca o Europie Środkowej i Wschodniej, współpracuje z Inter Press Service and openDemocracy.
Tłum. Jakub Dymek