Podobno w Stanach po wyborze Obamy skończył się rasizm. Ale sprawa Trayvona Martina nie potwierdza tej optymistycznej opowieści.
Trayvon Martin, 17-letni czarny chłopak, po drodze do domu kupił w spożywczaku mrożoną herbatę i paczkę cukierków. Wieczór był deszczowy i chłodny, wciągnął więc kaptur na głowę i ruszył w kierunku Oazy, strzeżonego osiedla, amerykańskiego aż do bólu. Jednorodzinne domki jak spod sztancy, równo i krótko przystrzyżone trawniki – ktoś obcy mógł się tam poczuć jak w gabinecie luster, same odbicia. Pewnie dlatego Trayvon trochę kluczył, nie znał okolicy za dobrze. Na co dzień mieszkał w Miami, a do Sanford (400 kilometrów od Miami) przyjeżdżał na weekendy. Partnerka jego ojca mieszkała tam razem z 14-letnim synem, Chadem. Cukierki i herbata były właśnie dla niego.
Trayvon był dobrym dzieciakiem, trzymał się blisko z rodziną. Miał dość standardowe zainteresowania, typowe dla jego wieku. Na Facebooku wpisał: South Park, samoloty, Bob Marley i LeBron James. Lubił dobrze wyglądać, partnerka jego ojca mówiła, że miał swag. Trochę rozrabiał, parę razy dostał zawieszenie w obowiązkach ucznia. Raz za graffiti, drugi raz za dilerkę po marihuanie. Umówmy się, to nie są jakieś wielkie przestępstwa.
Ale w Sanford potraktowano go jak gangstera. Gdy tego wieczoru przekroczył bramę Oazy, wypatrzył go George Zimmerman, szef straży obywatelskiej. Mieszkańcy osiedla powołali ją, bo po wybuchu kryzysu Oaza nie była już tak spokojna. Wiele domów stało pustych, część nigdy się nie sprzedała, inne opustoszały po tym, jak właścicieli poddano egzekucji (z hipoteki). Wyludnione osiedle stało się łowiskiem dla złodziei; w roku 2011 było co najmniej siedem napadów. Straż obywatelska miała był okiem i uchem policji, a Zimmerman miał być okiem i uchem straży. To on zgłaszał najwięcej podejrzanych, poza tym dobrze znał dzielnicowego, nawet sam kiedyś chciał zostać policjantem. Tego wieczoru Trayvon wydał mu się podejrzany, więc bez wahania wykręcił 911.
– Mieliśmy ostatnio sporo włamań, a właśnie zobaczyłem kolejnego dziwnego gościa. Jest ubrany w szarą bluzę, chyba coś brał. No i wygląda na czarnego. Patrzy na mnie.
I zaniepokojony dopytał jeszcze: – Jak szybko możecie przyjechać? Bo tym dupkom zawsze wszystko uchodzi na sucho.
***
Ciekawe, o kogo mu chodziło? Wydaje się bowiem, że w Stanach „tym dupkom” (w domyśle: młodym czarnym chłopakom w bluzach z kapturem) nic nie uchodzi na sucho. Co dziewiąty Afroamerykanin w wieku 20–29 lat siedzi w więzieniu, ale starsi też mają przechlapane. Co 14 Afromerykanin, bez względu na wiek, odbywa wyrok, jeszcze więcej przebywa na zwolnieniu warunkowym lub znajduje się pod opieką kuratora (te statystki przytaczam za książką prawniczki Michelle Alexander New Jim Crow). Szokująca ciekawostka: Stany Zjednoczone trzymają w więzieniu większą część czarnej populacji niż Republika Południowej Afryki w czasach apartheidu.
A teraz zagadka. W ciągu ostatnich dwudziestu lat w Stanach Zjednoczonych liczba przestępstw z użyciem przemocy: a) wzrosła, b) zmalała? Wszystkim, którzy udzielili odpowiedzi „a”, gratuluję tzw. zdrowego rozsądku. Niestety nie mieliście racji. Wbrew waszym intuicjom szanse na to, że w Ameryce zostaniecie zamordowani, napadnięci z bronią w ręku czy zgwałceni w ciągu ostatnich dwudziestu lat zmalały – wciąż są całkiem duże, ale poniżej światowej średniej (statystyki dotyczące morderstw można znaleźć np. tutaj).
Należy więc docenić amerykański przemysł więzienny, że mimo niepomyślnych trendów udało mu się urosnąć. Lepiej niż drożdżowe ciasto.
W latach 80. w USA liczba więźniów oscylowała koło 300 tysięcy. Dziś przekroczyła 2 miliony. Wskaźnik osób pozbawionych wolności (liczba więźniów na 100 tysięcy obywateli) jest tu wyższy niż gdziekolwiek na świecie – tylko Rosja może się pochwalić podobnym wynikiem. To całkiem wymierny dowód na to, że przestępczości i więziennictwa nie łączy jakaś prosta i proporcjonalna zależność. To państwo decyduje, kogo i w jakim wymiarze chce ukarać. Stany wysoki wskaźnik osób pozbawionych wolności zawdzięczają tzw. wojnie z narkotykami. Niektórzy, jak Marc Mauer, autor książki Race to Incarcerate, twierdzą nawet, że wojna z narkotykami jest jedynym powodem lawinowego wzrostu liczby więźniów.
Czarni są największymi ofiarami tej wojny, ale członkowie innych mniejszości także nie wyszli z niej bez szwanku. Są skazywane za posiadanie i handel kilkunastokrotnie (w niektórych stanach nawet kilkudziesięciokrotnie) częściej niż biali. Tylko że tak się składa, że to biali młodzi mężczyźni są częściej uwikłani w problemy z narkotykami niż przedstawiciele mniejszości. Różne ankiety wykazują na przykład, że biali i Latynosi biorą narkotyki częściej niż czarni (w tym raporcie można się zapoznać z trendami w konsumpcji narkotyków wśród amerykańskiej młodzieży. Analiza trendów z uwzględnieniem rasy, por. s. 189–196). A że dilerka w każdej grupie jest raczej wsobna – co oznacza, że biali kupują od białych i tak dalej – czarnych dilerów z pewnością nie ma więcej niż białych.
Ale nie chodzi tu tylko o więzienia. Poprzez taką a nie inną politykę karną Ameryka kształtuje też obraz Afroamerykanina. Niezbyt przychylny – w powszechnej świadomości to uzbrojony bandyta handlujący dragami, a przy okazji niestroniący od nich. Potwierdzają to różne badania psychologów społecznych. Jedni kazali badanym zamknąć oczy i opisać typowego narkomana: przeważająca większość wyobraziła sobie czarnego ćpuna. Inni posadzili kilka osób przed ekranem komputera i prosili ich, by zagrali w grę, prostą strzelankę, w której należy zabijać uzbrojonych przestępców i oszczędzać niewinnych przechodniów. Okazało się, że gracze o wiele częściej strzelali do nieuzbrojonych czarnych i dawali się zabijać uzbrojonym białym, o których myśleli, że nie mają broni. W kolejnym badaniu psycholodzy prosili o ocenę okolicy na podstawie zdjęć. Te same osiedla były oceniane gorzej, jeśli na zdjęciu znajdowali się czarni.
George Zimmerman tylko uwewnętrznił ten stereotyp czarnego.
***
Zimmerman siedział w samochodzie i obserwował Trayvona. Wciąż był na linii z policją.
– Śledzisz go? – zapytał go przyjmujący zgłoszenie.
– Tak.
– Niepotrzebnie.
– OK.
Ale Zimmerman nie posłuchał. W każdym razie tak się wydaje, bo dokładny przebieg zdarzenia pozostaje niejasny do dziś. Jedna wersja mówi, że Trayvon grzecznie zapytał Zimmermana, dlaczego go śledzi, druga, że agresywnym tonem rzucił, czy ma jakiś problem, i walnął Zimmermana pięścią w nos. Jedno wiemy na pewno: między młodych chłopakiem i samozwańczym stróżem prawa wywiązała się szamotanina przerwana strzałem. Trayvon Martin zginął 26 lutego 2012 roku.
***
Kolejne elementy układanki: pistolety i kowboje. Teoretycznie straż obywatelska powinna być nieuzbrojona, jednak w Stanach broń jest dostępna równie łatwo jak internet. Na świecie nie ma bardziej uzbrojonego narodu; Amerykanie (cywile, bo o nich tu mowa) mają 300 milionów sztuk broni. Ale uzbrojony jest tylko co piąty Amerykanin. Jak tłumaczyć tę dysproporcję? Po prostu: ci, którzy są uzbrojeni, zazwyczaj mają więcej niż jedną sztukę broni palnej. (Pozytywny trend: z roku na rok sztuk broni ubywa. Druga ciekawostka: czarni są uzbrojeni rzadziej niż biali, częściej popierają też zakaz posiadania broni palnej).
Wszystkie stany pozwalają na noszenie broni poza domem w celu obrony własnej (Illinois przyjęło to prawo w 2013 roku).
Niemal połowa stanów przyjęła zaś radykalną wersję prawa o obronie własnej, które stanowi, że mamy prawo obronić się przed atakiem, nawet jeśli mogliśmy bezpiecznie uniknąć konfrontacji, czyli na przykład uciec.
To prawo nazywa się „Stand Your Ground”. Samo w sobie jest kontrowersyjne, ale to, jak stosuje się je w świecie, w którym mieszają się klasy, rasy i ich różne interesy, pokazuje, że sprawiedliwość naprawdę jest ślepa. Ale nie w tym dobrym sensie.
Pierwszy przypadek: Marissa Alexander, trzydziestojednoletnia czarna samotna matka trójki dzieci, zabija męża po tym, jak oddała ostrzegawczy strzał w powietrze. Mąż miał sądowy zakaz zbliżania się do niej, bo już wcześniej zdarzało mu się bić żonę. Alexander powoływała się na prawo do obrony własnej, ale i tak dostała dwadzieścia lat.
Drugi przypadek: Afroamerykanin John McNeil zabija białego Briana Eppa, również po oddaniu ostrzegawczego strzału. Epp był szefem ekipy budowlanej McNeila; McNeil zdecydował się zwolnić budowlańców ze względu na brutalność ich szefa. Epp zostaje zastrzelony po tym, jak nachodzi rodzinę McNeila w domu. Ma przy sobie nóż tapicerski. Policja stwierdza, że to oczywisty przypadek uzasadnionej samoobrony, jednak McNeil dostaje dożywocie. Po sześciu latach odsiadki przyznaje się do nieumyślnego zabójstwa i zostaje zwolniony warunkowo.
***
I trzeci przypadek: uzbrojony szef straży obywatelskiej małego osiedla zaczyna śledzić 17-letniego chłopaka wyposażonego jedynie w butelkę mrożonej herbaty i paczkę cukierków. W niejasnych okolicznościach strzela mu w pierś. Chłopak ginie. Z początku na mocy „Stand Your Ground” jego sprawa nawet nie trafia do sądu. Po 44 dniach jest aresztowany, proces toczy się przez rok. Zimmerman zostaje uznany za niewinnego.
***
Kolejna cegiełka: wymiar sprawiedliwości. Na początku śledztwa policja popełniła mnóstwo błędów. Wywiad był tak niedokładny, że śledczy nie wiedzieli nawet, że Trayvon był gościem u jednej z mieszkanek osiedla. Policjanci nie zabezpieczyli też miejsca zbrodni przed deszczem ani nie przetestowali Zimmermana pod kątem użycia alkoholu czy narkotyków. Na samym początku procesu sędzina zapowiedziała, że nie będzie zwracać uwagi na kwestie rasowe, nie chce też słyszeć nic o „profilowaniu”. Sprawa o ewidentnym kontekście rasowym została więc wybielona. Warto też zwrócić uwagę na ławę przysięgłych: w jej składzie nie było nikogo czarnego. Nie chodzi o to, że amerykański system prawny jest rasistowski (choć ewidentnie sprzyja wykluczeniu czarnych z życia publicznego, o czym więcej pisze Michelle Alexander).
Problem tkwi gdzie indziej: jego rzekoma ślepota na rasę sprzyja niesprawiedliwemu traktowaniu czarnych i innych mniejszości.
***
Podobno w Stanach po wyborze Obamy skończył się rasism. Być może. F. Michael Higginbotham we wstępie do swojej książki Ghosts of Jim Crow przypomina jednak anegdotę, która trochę zmienia tę optymistyczną narrację. Przed wyborami jeden z ankieterów zapukał do domu pary starszych ludzi i zapytał, na kogo będą głosować. Pani po krótkiej konsultacji z mężem krzyknęła: „Będziemy głosować na czarnucha!”.
I tak to wygląda. Ameryka to kraj rasizmu, w którym nie ma już rasistów.