Na 6 maja w Moskwie zaplanowano protesty w rocznicę pierwszego Marszu Milionów.
Paweł Pieniążek: 6 maja w Moskwie w rocznicę pierwszego Marszu Milionów, który zakończył się zamieszkami i aresztami, odbędzie się akcja protestacyjna. Opozycja liczy na dużą frekwencję. Myślisz, że ludzie po raz kolejny licznie wyjdą na ulice?
Aleksandr Bikbow: Zapewne tak, ale nie jestem pewien, czy można tu jeszcze mówić o jakimś proteście.
Dlaczego?
Demonstracje w pewnym sensie przekształciły się w miejską instytucję.
Chodzi o to, że są już stałym elementem moskiewskiego życia?
Nie, po prostu dla części osób jest ważne, żeby się spotkać z innymi ludźmi poza domem. W Rosji jest bardzo mało okazji, aby zebrać się razem w jednym miejscu.
Pierwsza faza protestu jest kojarzona z tym, że przychodziło na nią mnóstwo osób, które przynosiły swoje kolorowe plakaty, a wraz z nimi własne hasła. Oni chcieli protestować. Co się zatem z nimi stało?
Już w lutym niektórzy z nich przestali chodzić na mitingi, bo stwierdzili, że protesty zostały zmonopolizowane przez zawodowych polityków albo tych, którzy się takimi politykami właśnie stają. Uznali, że mogą zostać przez nich wykorzystani. Inni zmienili swoje śmieszne hasła na poważniejsze i wyrażające większą złość. W marcu czy maju byli tacy, którzy twierdzili, że choć odbyły się wybory, trzeba kontynuować akcje protestu i pokazać, że się nie poddali. Ten motyw też był bardzo istotny dla części protestujących.
Są też tacy, którzy traktują te demonstracje jako świadome obywatelskie działanie. Wśród nich są ludzie jawnie należący do politycznej opozycji, ale też ci, którzy nie są związani z opozycją. Wierzą jednak, że mitingi to sposób na samorządność obywateli. Są to przede wszystkim ci, którzy uważają, że prowadzą swoje życie w sposób „normalny”, a w pewnym momencie zaczęli traktować działania państwa jako agresję. Wychodzą na protesty głównie po to, żeby powiedzieć: „Chcemy sami kierować swoim życiem, trzymajcie się od nas z daleka”.
Na początku głównym hasłem były „uczciwe wybory”. Kryła się za tym nadzieja, że wraz z takimi wyborami do władzy może dojść ktoś inny. W co teraz wierzą protestujący?
Od samego początku wśród protestujących pojawiało bardzo wiele różnych motywów. Byli na przykład tacy, którzy chcieli, żeby sądy były uczciwe, żeby system rządów w Rosji zmieniono z prezydenckiego na parlamentarny albo żeby mali przedsiębiorcy nie byli ofiarami panującej tu korupcji. W tym sensie po wyborach nie nastąpił jakiś radykalny przełom. Po prostu jedno z haseł odpadło
6 maja 2012 roku był przełomową datą ze względu na zamieszki, do których doszło podczas Marszu Milionów, i późniejsze aresztowania uczestników protestów. Czy to właśnie nie był moment, kiedy zrezygnowano z wesołych haseł i uznano, że dzieje się coś poważnego?
Osoby, które dotąd przyglądały się protestom z boku, uznały, że po tych represjach dłużej nie można pozostać biernym. To był dla władz efekt zupełnie nieoczekiwany. Po 6 maja przede wszystkim w Moskwie nastąpił też krótki, ale bardzo intensywny okres powstawania obozów Occupy. To bardzo zmieniło cały obraz wydarzeń. Przychodzili tam już nie tylko ci, którzy byli związani z hasłami pojawiającymi się podczas protestów i obowiązkowo żądali zmiany reżimu politycznego. To było miejsce, na które trzeba było popatrzeć.
Ci ludzie, którzy przychodzili popatrzeć, stawali się opozycjonistami?
Z punktu widzenia każdego ruchu społecznego najbardziej problematyczną kwestią są relacje demonstrantów z policją. W ramach Occupy działy sie rzeczy, o których przeciętni ludzie w Rosji nawet nie ośmielili się myśleć – wepchnięcie do samochodu policyjnego i aresztowanie traktowano jako inicjację. Ludzie pytali się nawzajem: „Już byłeś w Awtozaku [pojazd, w którym umieszcza się zatrzymanych – przyp. P.P.]?”.
Po 6 maja w Rosji pojawiły się takie opinie, że opozycji nie można brać na poważnie, skoro stosuje przemoc. Czy po pierwszym Marszu Milionów ludzie nie zniechęcili się do ulicznych akcji?
Na lipcowym mitingu robiłem wywiady z młodymi ludźmi i oni byli przekonani, że policja słusznie aresztowała uczestników zajść z 6 maja, bo oni złamali prawo. Jednak we wrześniu głównym tematem była już solidarność z więźniami politycznymi i wokół tego stworzono rozbudowaną kampanię informacyjną, która wyjaśniała co się stało. W rezultacie nie było już osób, które tak naiwnie wierzyły w praworządność działań policji.
Na początku mobilizacji bardzo istotne było przekonanie o sile prawa. Nie zachwiało go nawet to, że wybory zostały sfałszowane, a policja używała przemocy. To było szczególnie widoczne w trakcie funkcjonowania obozów Occupy. Uczestnicy wstawali rano i zaczynali przygotowywać obóz – między innymi sprzątali śmieci z trawników, myli pomnik, wokół którego obozowali, i pilnowali, aby uczestnicy nie wieszali żadnych plakatów.
A to nie była odpowiedź na działania władz, które próbowały pozbyć się obozów właśnie pod pretekstem śmiecenia?
Oczywiście była, ale wiązało się to z szacunkiem dla prawa, który pojawiał się jeszcze w grudniu, kiedy odżegnywano się od przemocy czy haseł rewolucyjnych, bo chciano zademonstrować, że w przeciwieństwie do władz, protestujący przestrzegają prawa.
Po trzecim Marszu Milionów, który odbył się 15 września, zostały opublikowane badania, z których wynikało, że większy odesetek osób tam obecnych określa się politycznie – jako zwolennicy lewicy czy prawicy – niż na wcześniejszych protestach. Jak to rozumieć?
Z naszych wywiadów wynikało, że niewątpliwie uczestnicy zaczęli bardziej orientować się w politycznym spektrum. Jednak ich najmniej upolityczniona część, która przez rok wychodziła na ulice, wciąż odnosi się do opozycji tak samo nieprzyjaźnie, jak do władzy.
Wiele osób twierdzi, że kluczowym momentem dla ruchu protestu mogą być wybory do moskiewskiej Dumy w 2014 roku.
Mam co do tego wątpliwości – w szczególności w Moskwie – praktycznie nikt nie decydował się na wzięcie udziału w protestach ze względu na lokalną politykę. W stolicy wśród protestujących byli ludzie z plakatami, na których napisane były nazwy dzielnic (na przykład „Mniewniki przeciwko Putinowi”), ale dla większości uczestników problemy znajdujące się w kompetencjach władzy lokalnej po prostu nie istnieją.
A to, że na Marszach Milionów podnoszono hasła, w których nawoływano do zwiększenia kompetencji władzy lokalnej, nie zainteresowało ludzi?
To nawet nie zainteresowało samych opozycjonistów, którzy wygłaszali te hasła – na kolejnych mitingach nie kontynuowali tematu.
Kilka dni temu opublikowano badania, w których prawie 50 procent respondentów stwierdziło, że nie chce, aby Putin był prezydentem w następnej kadencji. Do tego ludzie coraz mniej mu ufają. To oznacza kryzys tej władzy?
To dosyć tradycyjny motyw nie tylko w Rosji. Po wyborach, kiedy ich wyniku nie można już zmienić, podnoszą się głosy krytyczne. Jednak przed wyborami okaże się, że nie ma drugiego tak silnego polityka, który mógłby znormalizować sytuację. W większym stopniu jest to związane z cyklami instytucjonalnego życia politycznego niż z rzeczywistą refleksją.
Aleksandr Bikbow – rosyjski socjolog. Wicedyrektor Centrum Współczesnej Filozofii i Nauk Społecznych Wydziału Filozofii Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu im. Łomonosowa. Współpracownik paryskiego Centrum im. Maurice’a Halbwachsa. Redaktor czasopisma „Logos”. Koordynator merytoryczny Niezależnej Inicjatywy Badawczej, analizującej m.in. protesty społeczne w Rosji.
Aleksandr Bikbow przyjechał do Polski na zaproszenie Fundacji Batorego.