Nie liczcie na żadną odwilż po kolejnym zwycięstwie prezydenta Łukaszenki.
W niedzielę zakończą się trwające na Białorusi wybory prezydenckie. O kolejną kadencję ubiega się Alaksandr Łukaszenka, sprawujący ten urząd od 1994 roku, a także – przynajmniej teoretycznie – troje innych kandydatów: opozycjonistka i działaczka społeczna Tacciana Karatkiewicz, naczelny ataman i szef stowarzyszenia „Białoruscy Kozacy” Mikałaj Ułachowicz, a także Siarhiej Hajdukiewicz, szef Partii Liberalno-Demokratycznej (uważanej za sprzyjającą Łukaszence).
Pierwsze pytanie: czy wiedzą państwo cokolwiek o kontrkandydatach Aleksandra Łukaszenki? Nie?
Uwierzcie mi, Białorusini też ich nie kojarzą.
Smuta trwa
Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, ludzie na Białorusi są coraz mniej zainteresowani wyborami, a coraz bardziej tym, jak zarobić na życie. W trakcie spacerów po ulicach Mińska trudno nawet znaleźć plakat agitujący za konkretnym kandydatem, są tylko te, które wzywają po prostu do udziału w głosowaniu.
Po drugie, debacie publicznej i wymianie poglądów nie pomaga z pewnością uchwalona niedawno przez rząd Łukaszenki ustawa o zakazie finansowania kampanii politycznych z budżetu państwa. Obecne wybory to pierwsza ogólnokrajowa kampania polityczna, która nie jest finansowana za pomocą środków publicznych. Od teraz kandydaci i kandydatki na prezydenta Białorusi za każdy plakat czy wydrukowaną ulotkę muszą zapłacić z własnej kieszeni lub – jeśli mogą sobie na to pozwolić – ze środków zebranych przez oficjalne komitety oraz stowarzyszenia ich wyborców i wyborczyń.
Na medialny prime time też nie mają co liczyć – każdemu przyznano po godzinie czasu antenowego na wystąpienie telewizyjne oraz radiowe. Jest to z reguły godzina bardzo wczesna.
Władze dużą uwagę przykładają do frekwencji wyborczej. W tym roku wprowadzono nawet karty do głosowania dla osób niewidomych. W komitetach wyborczych niektórych małych miasteczek możliwe jest nawet „głosowanie z domu”, idealna przykrywka do fałszowania głosów. Od ubiegłego wtorku trwa też „przedterminowe głosowanie”, odbywające się w sposób „dobrowolnie-przymusowy”. Zwykle dotyczy ono żołnierzy w armii, osób znajdujące się w szpitalu oraz studentów. Tym ostatnim obiecuje się nawet dzień wolny od zajęć, jeżeli oddadzą swój głos szybciej – jeszcze przed niedzielnymi wyborami.
Władze Białorusi nie wzięły sobie do serca zaleceń OBWE. Cały czas wywierany jest naciski na krajowych dziennikarzy i aktywistki.
W trudnej sytuacji są również niezależni dziennikarze i dziennikarki, którzy pracują dla mediów zagranicznych, oczywiście o ile w ogóle dostali oficjalną akredytację przyznawaną przez ministerstwo informacji. Przykładem nacisków władz jest również deportacja obrończyni praw człowieka Jeleny Tonkaczowej.
Spokój Łukaszenki
Według Walentina Stefanowicza, obrońcy praw człowieka, są pewne zauważalne różnice między poprzednimi wyborami prezydenckimi (z 2010 roku) a tegorocznymi. Niedzielne wybory nie tylko odbędą się w atmosferze kryzysu ekonomicznego na Białorusi, ale też w nowej sytuacji geopolitycznej w Europie, a szczególnie w Europie Wschodniej. To dlatego słowo „stabilność”, którego tak często używa Łukaszenka, w kontekście wojny na Ukrainie nabrało zupełnie innego sensu. Prezydent Białorusi nie chce do tej wojny przystąpić, dlatego słowo „spokój” stało się głównym towarem na sprzedaż w tegorocznej kampanii.
Czym mogą się skończyć jutrzejsze wybory?
Frekwencja będzie oczywiście rekordowa. Na podstawie danych Centralnej Komisji Wyborczej tylko do soboty zagłosowało 28 proc. białoruskich wyborców i wyborczyń.
Nie będzie za to zmiany.
Wygra oczywiście Alaksandr Łukaszenka, ale nie ma to wielkiego znaczenia, bo z doświadczenia poprzednich „pięciolatek” wynika, że najważniejsze wydarzenia polityczne na Białorusi odbywają się zawsze kilka miesięcy po wyborach. Niech przykładem będą tu np. o reakcje polityczne na kryzys ekonomiczny i nałożone przez Zachód sankcje gospodarcze, ale i zamach w mińskim metrze z 11 kwietnia 2011.
Nie wierzcie w żadną odwilż na Białorusi. Być może mogliście gdzieś przeczytać, że 22 sierpnia tego roku prezydent Łukaszenka uwolnił więźniów politycznych. Ale co z tego, skoro nadal większość spraw kryminalnych z motywem politycznym nie została rozwiązana? Cały tak zwany „reżym liberalizacji kampanii wyborczej” to fałszywy obraz stworzony przez Łukaszenkę tylko po to, żeby uzyskać pozytywną ocenę obserwatorów międzynarodowych i przekonać Zachód do wycofania części nałożonych na kraj sankcji. Wybiórcze uwalnianie więźniów i więźniarek to raczej chłodne memento: pamiętajcie o możliwości równie szybkiego zakończenia propagandowej akcji pt. „Białoruś państwem bez więźniów politycznych”.
**
Nadzieja Olszewska – białoruska dziennikarka i filmoznawczyni. Prawdziwe nazwisko autorki do wiadomości redakcji.
**Dziennik Opinii nr 283/2015 (1067)