O czeskim Zlinie, firmie Bata i „Botostroju” raz jeszcze, czyli Mariusz Szczygieł revisited.
Zlin, maleńkie morawskie miasteczko, które na początku XX wieku liczyło niespełna 3 tysiące mieszkańców, można uznać za synekdochę czeskiej modernizacji. Uprzemysłowienie krajów Korony Czeskiej, w przeciwieństwie do agrarnej i zacofanej Polski, rozpoczyna się wcześnie, bo już pod koniec wieku XVIII, wraz z odkryciem rud żelaza i pierwszymi hutami na Śląsku Cieszyńskim, należącymi do miejscowego rodu hrabiów von Larisch-Mönnich. Śląsk Cieszyński staje się wówczas jedną z najbardziej zamożnych prowincji Habsburgów, toteż nic dziwnego, że wiele kamienic Cieszyna przewyższa swym rozmachem Krakowskie Przedmieście w Warszawie. W latach trzydziestych wieku XIX na wielki ośrodek przemysłowy wyrasta z kolei Ostrawa, leżąca na pograniczu Śląska i Moraw, gdzie awangardę rewolucji przemysłowej stanowią między innymi Rothschildowie. No i wreszcie w roku 1894 we wspomnianym wcześniej Zlinie mało komu wówczas znany syn miejscowego szewca, Tomaš Bata, zakłada niewielką fabrykę butów.
Z początku zatrudnia ona jedynie 10 osób i już po dwóch latach zaczyna jej grozić bankructwo. Ale Tomaš Bata wpada na genialny i brzemienny w skutki pomysł, aby do produkcji butów używać nie drogiej skóry, lecz zwykłych materiałów tekstylnych. Ową brzemienność skutków nietrudno odgadnąć – znacznie tańszy produkt, czyli but z tekstyliów na skórzanej podeszwie, umożliwia pozyskanie setek tysięcy nowych nabywców. To z kolei przekłada się na gwałtowny rozwój nie tylko rodzinnej fabryki Batów, ale i samego Zlinu, który w przeciągu kilku dekad nie tylko rozrasta się do pięćdziesięciotysięcznego miasta, ale też przechodzi do historii architektury jako wybitny pomnik modernizmu i funkcjonalizmu.
Istnieje niewątpliwa, choć paradoksalna, analogia między Tomašem Batą a Piotrem Wielkim, carem Rosji. Analogia typowo modernizacyjna. Ten ostatni w trakcie swej podróży po Niemczech, Anglii i Holandii podpatrywał rodzącą się na Zachodzie nowoczesność z zamiarem przeszczepienia jej na rodzimy grunt. Legenda głosi, że Piotr Wielki zatrudnił się incognito w Holandii przy budowie okrętów. Pisze o niej zresztą jeden z francuskich oświeceniowych piewców Piotra Wielkiego, a mianowicie Antoine-Léonard Thomas, w swej nieukończonej epopei La Pétréide. Piotra Wielkiego można zatem nazwać pierwszym szpiegiem przemysłowym w dziejach europejskiej modernitas. Drugim szpiegiem, choć Mariusz Szczygieł, autor książki Gottland, niesłusznie przypisuje mu pierwszeństwo, był Tomaš Bata, który z kolei wyjechał z Korony Czeskiej do USA i pracując incognito u Forda, podpatrywał wielkoprzemysłowe taśmy produkcyjne, z podobnym imitacyjnym zamiarem co o dwa stulecia wcześniej car Rosji. Trzeba jednak przyznać, że Tomašowi Bacie podpatrywanie to udało się dużo bardziej niż Piotrowi Wielkiemu, stąd i sam Zlin, a nie Rosję, można uznać za synekdochę nowoczesności.
O dziejach rodu Bata wiele już napisał wspomniany Mariusz Szczygieł, więc nie będę powtarzał dobrze znanych jego czytelnikom szczegółów. Warto jednak przytoczyć pewien cytat z samego Tomaša Baty o zgubnych skutkach korupcji oraz o konieczności dzielenia się przez kapitalistę zyskiem z robotnikami. Cytat ten obrazuje skrótowo niewzruszoną wiarę Baty w możliwość nieustannego bogacenia się narodów oraz jego szlachetne fordowskie fantazmaty, choć jednocześnie zawiera on w sobie zalążek bardzo niebezpiecznej liberalnej iluzji:
Pamiętajmy, że okazje sprzyjające pomnożeniu bogactwa są nieograniczone. Wszyscy ludzie mogą stać się bogaci. Jeśli sądzimy, że nie wszyscy ludzie mogą się wzbogacić, to rozumujemy błędnie. Ale bogactwo nie może istnieć tam, gdzie ludzie wzajemnie się oszukują i nie mają czasu na tworzenie wartości i bogactwa. Warto zauważyć, że największą liczbę zamożnych handlowców oraz ludność cieszącą się wysoką stopą życiową odnajdujemy w krajach o wysokim poziomie etyki biznesowej. Z drugiej strony handlowców i przedsiębiorców biednych oraz ubogą ludność odnajdujemy w krajach o niskim standardzie etyki biznesowej. Jest to naturalne, ponieważ ludzie ci zamiast tworzyć wartości, skupiają się na wzajemnym oszukiwaniu się.
Przyznajemy wam udziały w zyskach nie dlatego, że odczuwamy potrzebę dania ludziom pieniędzy jedynie z dobroci serca. Nie, podejmując ten krok, stawiamy sobie inne cele. Dzięki takiemu posunięciu chcemy bowiem osiągnąć dalszą obniżkę kosztów produkcji. Chcemy osiągnąć sytuację, w której buty będą tańsze, a robotnicy zarobią jeszcze więcej. Sądzimy bowiem, że nasze produkty nadal są zbyt drogie, pensje robotników zaś za niskie.
Liberalne tezy Tomaša Baty są w istocie proste. I może nawet prawdziwe. Wzajemne oszukiwanie się jednostek wiedzie do powszechnej demoralizacji, wzajemne „nieoszukiwanie się” jednostek prowadzi do powszechnego bogactwa. Toteż Bata, kapitalista oświecony, oszukiwać własnych robotników nie zamierza. Wręcz przeciwnie, pragnie ich wzbogacić, aby mogli nabywać jeszcze więcej produktów. Zarówno produktów firmy Bata, jak i innych firm. Tyle tylko, że jego pomysły na obniżenie kosztów produkcji, niepłynące wprawdzie z samej z dobroci serca, lecz przede wszystkim z oświeconego i pragmatycznego rozumu, przyjęły w mieście Zlin dość nieoczekiwany kształt.
To na wskroś modernistyczne i funkcjonalistyczne miasto budowali w międzywojniu znani światowi architekci. Nie będę ich wymieniał, choć przypomnę jedno z nazwisk, które jak kolejna synekdocha wystarczy za wszystkie inne – Le Corbusier. Oprócz znanych budowli użytku publicznego, z których niejeden przeszedł do historii architektury, w Zlinie istniały także osiedla dla robotników. I właśnie one stanowią trzon pewnego kapitalistycznego fantazmatu. Ich gwałtowny rozwój nastąpił w czasach I Republiki, a mówiąc ściślej w latach 20. XX wieku. W projektach i praktyce architektów dominowały domy jedno- lub dwurodzinne, o niewielkim wprawdzie metrażu, ale dość wysokim standardzie. Do roku 1932, czyli do śmierci Tomaša Baty, wybudowano ich około 1500 dla prawie 20 tysięcy mieszkańców. Czynsze w tych domach były oczywiście bardzo niskie, od 40 do 60 koron miesięcznie, co ściśle wiązało robotników z firmą. Ale jeszcze bardziej z jej „oświeconą” polityką miał ich wiązać układ, rozkład i otoczenie tych domów. A wszystko po to, aby robotnicy myśleli głównie o pracy i poświęcali jej ochoczo cały swój czas i energię.
Jak zatem wyglądał w Zlinie ów „oświecony” pomysł na zwiększenie wydajności pracy i obniżenie kosztów produkcji za pomocą związania robotnika z firmą, przełożony na architekturę? Otóż kuchnie w domach robotniczych miały być celowo maleńkie, stanowiąc w zasadzie wnęki w przedpokoju, aby robotnicy korzystali przede wszystkim ze wspólnych stołówek. Inną cechą owych domostw było to, że miały one dość małe ogródki, że nie stawiano między nimi płotów, nie wspominając o takim układzie okien, aby robotnicy mogli się nawzajem obserwować, czy raczej pilnować. Tym samym, żyjąc w całkowicie transparentnym mieście, poddani niby łagodnej, lecz w istocie potwornie dyscyplinującej władzy, robotnicy wpisywali się w „moralne”, antykorupcyjne i wydajnościowe fantazmaty batyzmu. A firma Bata rzeczywiście działała niezwykle sprawnie. Wielki kryzys w zasadzie wcale jej nie dotknął. I nawet próby przypisania jej „żydowskiej gęby”, co wówczas stanowiło zarzut niebagatelny, też na nic się nie zdały.
To efektywne „oświeceniowe” działanie batyzmu miało swego nieco zapomnianego już dziś antypiewcę. W roku 1933 ukazuje się powieść Botostroj. Jej autor, Svatopluk Turek, absolwent praskiej Akademii Sztuk Pięknych z roku 1922, były pracownik działu reklamy firmy odpowiedzialny za sporządzanie plakatów, popadł w roku 1927 w konflikt z samym właścicielem, toteż w swojej książce przedstawia Zlin jako imperium niezwykle przebiegłego, choć pozornie dobrotliwego kapitalisty, który deklaratywnie chce dobra, a tak naprawdę niszczy jednostkę, wspólnotę i ludzką godność. I działa jak dyktator – wyjątkowo skutecznie, choć niewidzialnie.
Wprawdzie w powieści Botostroj nie pada nazwa Bata, lecz właśnie na jej przykładzie demaskuje się tu ekspresyjnym językiem nieludzki mechanizm tak zwanego kapitalizmu z „ludzką twarzą”. Mariusz Szczygieł wspomina o wieloetapowych utarczkach autora Botostroju z Janem Batą, bratem zmarłego tragicznie Tomaša i spadkobiercą rodzinnej fortuny; o bezpardonowej kilkuletniej wojnie wytoczonej artyście przez potężnego plutokratę, który bez trudnu rozpoznał siebie i swoich bliskich w tej powieści.
Svatopluk Turek, zgodnie ze starą zasadą, że racja silniejszego jest zawsze najlepsza, musiał w końcu się ugiąć pod przemożną presją medialnych i politycznych wpływów swych byłych pracodawców i w roku 1937 Botostroj został na mocy sądowego wyroku definitywnie zakazany. Ta ciągnąca się przez lata historia nie przeszkodziła jednak Svatoplukovi Turkowi w pisaniu dalszych tomów swego silnie antykapitalistycznego cyklu. Jednym z nich jest książka Martwa ziemia z roku 1936 oraz Anioły sukcesu z roku 1937.
Po wojnie, już po nacjonalizacji firmy Bata, powieść Botostroj doczekała się swoistego sequelu, o znamiennym tytule zresztą: Bez szefa. W roku 1949 przełożono Botostroj na język rosyjski. W roku 1951 wydaje ją w Polsce pod oryginalnym czeskim tytułem wydawnictwo Książka i Wiedza. W roku 1954 natomiast Karel Michael Walló, zapomniany dziś czeski reżyser, kręci na jej podstawie film. Ale to temat na przysłowiowy kolejny tekst.