O czym świadczy sukces Norberta Hofera? Pokazuje słabość europejskich elit.
Kolejny kraj w Europie dołącza do długiej listy miejsc, z których dochodzą niepokojące wiadomości: Austria. Nad Dunajem pierwszą turę wyborów prezydenckich wygrał właśnie ze sporą przewagą kandydat skrajnie prawicowej Austriackiej Partii Wolności (FPÖ), Norbert Hofer. W drugiej turze, 22 maja, zmierzy się z kandydatem austriackich Zielonych, Alexandrem Van der Bellenem.
Hofer jest zdecydowanym faworytem. Nad Van der Bellenem ma ponad pół miliona głosów przewagi. Może też pewnie liczyć na głosy trzeciej w wyścigu wyborczym, byłej przewodniczącej austriackiego sądu najwyższego Irmgard Griss. Griss, zanim wystartowała jako niezależna, próbowała przekonać do poparcia swojej kandydatury FPÖ. Osiemset tysięcy jej silnie prawicowych wyborców raczej nie będzie skłonne zagłosować na zielonego kandydata w drugiej turze. Ewentualną rezerwę głosów dla Van Der Wellena stanowią wyborcy dwóch rządzących obecnie partii – socjaldemokratów i chadeków. Na ich kandydatów w pierwszej turze oddano niecały milion głosów. Ale nawet jeśli wszyscy zagłosują na drugiej turze przeciw Hoferowi, może to nie wystarczyć. Frekwencja już w pierwszej turze była wyjątkowo wysoka, zbliżona do 70% (pięć lat temu wynosiła zaledwie 53%). Wyborców, którzy zostali w domu, ale będą gotowi zmobilizować się w drugiej turze przeciw skrajnie prawicowemu kandydatowi nie ma zbyt wielu.
Socjal na ustach, Glock w kieszeni
FPÖ po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę Europy na przełomie 1999 i 2000 roku. Kierowana przez osławionego premiera Karyntii, Jörga Haidera, partia odnotowała świetny wyborczy wynik, a jej przedstawiciele weszli do koalicyjnego rządu, zbudowanego przez chadeka Wolfganga Schlüssela. Wywołało to oburzenie Europy. Wysocy rangą politycy FPÖ znani byli ze skrajnie nacjonalistycznych, antyimigranckich wypowiedzi, niektórym z nich (z samych Haiderem na czele) zdarzały się wypowiedzi, odbierane jako próby wybielania austriackich nazistów. Europa nawoływała do sankcji, belgijski minister spraw zagranicznych Louis Michel (ojciec obecnego premiera Belgii, Charlesa), nawoływał europejskich turystów, by dopóki w rządzie w Wiedniu jest FPÖ, zrezygnowali z narciarskich wypadów w austriackie Alpy. Sprawa jednak przycichła, w kolejnych wyborach FPÖ poniosła sporą klęskę, wróciła do opozycji, a Austrią do dziś rządzi – jak przez prawie cały powojenny okres – wielka koalicja socjaldemokratów i chadeków.
W opozycji partia FPÖ, kierowana przez Heinza-Christiana Strache, dokonała pewnego rebrandingu i taktycznego przesunięcia do centrum. Jej działacze bardzo pilnują się, by nie dać się złapać na wypowiedziach ciepło wyrażających się o austriackich weteranach Waffen SS. Partia podnosi głośno kwestie socjalne, problemy „zwykłych Austriaków”, nękanych przez ekonomiczną niepewność. Z drugiej strony ciągle pozostaje siłą skrajną. W europejskim parlamencie zasiada w najbardziej antyunijnej, kierowanej przez Marine Le Pen frakcji Europa Narodów i Wolności. Sam Hofer doskonale symbolizuje tę podwójną – jednocześnie centrową i skrajną – artykulację partii. Będąc posłem dał się poznać jako autor legislacji pomagającej osobom niepełnosprawnym – sam był przez jakiś czas sparaliżowany po wypadku – co miało dowodzić jego „ludzkiej” twarzy.
Z drugiej strony Hofer znany jest z tego, że w trakcie kampanii wszędzie nosi ze sobą broń – jak na austriackiego nacjonalistę przystało, Glocka.
Pistolet, mówił Hofer, ma go chronić przed zagrożeniem, jakie „tworzą emigranci”. Eskalowanie paniki wokół migrantów i uchodźców było jego podstawową wyborczą kartą. Hofer przedstawiał chadecko-socjalistyczny rząd, jako słaby i niezdolny do kontrolowania sytuacji. Fala uchodźców, któa na drodze do Niemiec przetoczyła się przez Austrię, pomogła tej retoryce. W landach przy granicach z Węgrami (Styrii i Burgenlandzie), gdzie antyuchodźcza polityka przybrała najbardziej intensywny poziom, Hofer zdobył poparcie sięgające 40%. Poza straszeniem zalewem uchodźców, Hofer zapowiadał m. in. odebranie wszelkich zasiłków socjalnym imigrantom.
Ku kryzysowi konstytucyjnemu?
Jeśli jednak Hofer nawet wygra, to jakie są właściwie jego kompetencje? Co może prezydent Austrii? Cała powojenna praktyka polityczna Republiki Austrii ustaliła, że prezydent pełni głównie funkcje reprezentacyjne. Hofer zapowiada jednak od początku, że do tej praktyki stosować się nie zamierza – wykorzysta każdą prerogatywę jaką formalnie daje mu konstytucja. Jak w lewicowo-liberalnym „Der Standard” pisze Hans Rauscher – nie należy lekceważyć jego słów. „Zdziwimy się jeszcze, co zobaczymy” – tytułuje swój komentarz publicysta.
Hofer zapowiada m.in., że będzie domagał się swojego udziału we wszystkich szczytach przywódców Unii Europejskiej, obok przedstawicieli rządu. Nawet nie po to, by zaspokoić własną próżność, ale by sabotować wszelkie wspólnotowe rozwiązania, wobec których Hofer i FPÖ pozostają głęboko sceptyczne. Partia i jej kandydat wielokrotnie wypowiadały się też ciepło o Rosji Putina. Jeśli za niecały miesiąc Hofer wygra, prezydent Rosji zyska w europejskiej stolicy kolejnego sojusznika. Kandydat FPÖ zapowiada też – co akurat mogłoby być jedynym plusem tej kandydatury – że nie podpisze traktatu o sferze wolnego handlu ze Stanami Zjednoczonymi (TTIP).
Konstytucja Austrii stanowi też, że to prezydent mianuje wielu wysokich urzędników, w tym oficerów wojska i policji. Wszyscy spodziewają się teraz czystek i inwazji ludzi FPÖ na aparat państwa.
Hofer grozi także, że jeśli rząd nie będzie z nim współpracował, rozwiąże parlament i rozpisze nowe wybory – w których jego partia także mogłaby zgarnąć najwyższą pulę. Obecny rząd z pewnością nie ma w sporach z przyszłym prezydentem mocnej karty przetargowej. Żaden z kandydatów obu rządzących partii nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich. W wyborach zajęli czwarte i piąte miejsce. Razem zdobyli niecały milion głosów – o prawie pół miliona mniej niż Hofer. Także w kręgach rządzącej koalicji pojawiają się głosy, że takie wyniki to żółta kartka dla polityki obecnego kanclerza, socjaldemokraty Waltera Faymanna, i że w tej sytuacji powinien się on podać do dymisji.
Problem w tym, że konstytucja Austrii nie jest w kwestii prawa prezydenta do rozwiązania parlamentu do końca jasna. Większość konstytucjonalistów twierdzi, że prezydent nie ma prawa rozwiązać parlamentu i ogłosić przedterminowych wyborów inaczej, niż na wniosek rządu. Hofer i jego eksperci twierdzą inaczej. Niewykluczone, że już wkrótce Polska nie będzie jedynym państwem w regionie pogrążonym w konstytucyjno-politycznym kryzysie.
Kruszejące centrum
Sukces Hofera to fatalna wiadomość dla zmagającej się z kryzysami Europy. Austria z taką głową państwa stanie się kolejnym źródłem problemu dla kontynentu, hamulcowym wszelkich reform przeciwdziałającym tendencjom odśrodkowym i narodowym egoizmem.
O czym świadczy sukces Hofera? Z pewnością pokazuje słabość europejskich elit, niezdolnych do wytłumaczenia społeczeństwu faktycznych stawek łączących się z kryzysem uchodźczym. Ale pokazuje coś jeszcze – kruszenie się europejskiego centrum sceny politycznej, w formie, w jakiej wyłoniła się ona na kontynencie po II wojnie światowej. Centrum to budowały dwa skrzydła – chadeckie i socjaldemokratyczne, wzajemnie wymieniające się władzą, lub wspólnie rządzące, w ramach wielkich koalicji.
W Austrii ten sojusz dwóch centralnych partii przybierał często dość patologiczne formy. Partie te były przez większość powojennej historii niezatapialne, skolonizowały państwo i wszystkie jego instytucje (w których inaczej niż z partyjnego polecenia nie dało się dostać pracy), zapewniały długotrwałą władzę politykom, których jedynym tytułem do władzy było to, że nie było wobec nich żadnej alternatywy. Dziś Austriacy wystawiają kontrolującemu ich państwo duopolowi „gorzki rachunek”. Trzeba jednak bardzo uważać z takimi gestami.
Jak wiemy z własnych doświadczeń głos na „dobrą zmianę” na złość oderwanej od rzeczywistości elity, nie zawsze wychodzi na dobre.
**Dziennik Opinii nr 119/2016 (1269)