Od naukowych dowodów skuteczności modlitwy po teksty wygenerowane przez algorytm.
Czy wiecie, że modlitwa cudownie poprawia skuteczność in vitro? To fakt, udowodniony naukowo. Pewni dzielni badacze, oczywiście amerykańscy, przyjrzeli się kiedyś grupie kobiet z Korei Południowej, które poddały się zabiegowi in vitro. Za część z nich modlono się w Australii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, część z nich musiała zaś radzić sobie bez pomocy opatrzności. Okazało się, że w grupie eksperymentalnej zabieg in vitro skutkował ciążą niemal dwa razy częściej niż w grupie kontrolnej! Założę się, że polski Kościół nie znał tych badań, bo to przecież wyraźny sygnał ze strony najwyższego.
Wyniki badań opublikowano w roku 2001 w „Journal of Reproductive Medicine”, amerykańskim piśmie, w którego radzie naukowej zasiadają między innymi naukowcy z Uniwersytetu Columbia. Jeden z nich, dr Rogerio Lobo – kierownik wydziału ginekologii i położnictwa tego uniwersytetu – był zresztą podpisany pod rzeczonym artykułem. Ale prawdziwym mózgiem stojącym za skomplikowaną operacją badawczą był Daniel Wirth. Wirth nie ukończył wprawdzie medycyny, ale miał dość bogatą listę publikacji. Ten prawnik pisał o alternatywnych terapiach dla wielu parapsychologicznych czasopism. Co ciekawe, nawet w tym środowisku nie uchodził za rzetelnego autora – wątpliwości wzbudzały na przykład jego badania nad pewnym rodzajem bioenergoterapii. Oczywiście artykuł w „Journal of Reproductive Medicine” również był nieprawdziwy. (Można też dodać, że rada naukowa Uniwersytetu Columbia dopatrzyła się też uchybień etycznych projektu badawczego. Nie wiadomo, czy „badacze” uzyskali zgodę od Koreanek, by ktoś się za nie modlił). A sam Wirth, jak na skandalistę przystało, skończył w więzieniu. Naturalnie nie za fałszowanie badań, tylko za inne oszustwa, między innymi wykorzystywanie danych osobowych zmarłych i praktykowanie medycyny bez licencji.
To jednak nie jest najciekawszy oszukany artykuł naukowy ostatnich lat. W roku 2005 trzech informatyków z MIT zgłosiło się na konferencję WMSCI o teorii systemów, cybernetyce i informatyce. Ku ich zdziwieniu, tekst zatytułowany Rooter: a methodology for the typical unification of access points and redundancy został przyjęty, choć napisanie go zajęło jakieś 30 sekund.
Wystarczyło, że podali swoje imiona i nazwiska, a napisany przez nich program, SCIgen, wygenerował kilkustronnicowy tekst z wykresami i przekonywającą listą źródeł.
WMSCI to niezbyt wiarygodna konferencja, której standardy jak widać pozostawiały wiele do życzenia. „Na liście prelegentów nie było nikogo, o kim byśmy słyszeli” – mówił jeden z autorów programu w tygodniku „Nature”. Jedynym przejawem profesjonalizmu organizatorów był agresywny marketing, graniczący ze spamem. SCIgen, generator parodii tekstów informatycznych służący „maksymalizacji ubawu”, i tak był grzeczniejszym żartem z konferencji niż ten, którego dopuścili się inni niesforni naukowcy. Wysłane przez nich zgłoszenie zawierało wyłącznie powtarzające się przez dziesięć stron zdanie: „Zdejmijcie nas z pierdolonej listy mejlingowej”.
Ostatecznie trójka z MIT przyznała się do żartu, ale – pomimo wycofania zaproszenia przez organizatorów – naukowcy i tak pojawili się na konferencji. Wykupili przestrzeń w tym samym hotelu i w ramach alternatywnych sesji wygłaszali wygenerowane przez SCIgen teksty. Jak się okazało był to dopiero wstęp do pięknej kariery. Ponieważ SCIgen został upubliczniony w sieci, wirtualny autor zaczął żyć własnym życiem, a generowane przez niego nonsensy w niekontrolowany sposób zaczęły pojawiać się w naukowych repozytoriach i na konferencjach. Dla przykładu dzięki informatykowi Cyrilowi Labbému z Uniwersytetu Josepha Fouriera w Grenoble SCIgen, dla niepoznaki ukryty pseudonimem Ike Antkare, został jednym z najczęściej cytowanych naukowców w bazie Google Scholar. Plasujący się na 21 miejscu Antkare wyprzedził między innymi Alberta Einsteina oraz był najczęściej cytowanym informatykiem.
Na tym nie koniec. W 2012 roku Labbé napisał program służący wykrywaniu tekstów z SCIgenu i zaczął wyławiać jego produkty z najmniej oczekiwanych miejsc. W publikacjach pokonferencyjnych, które ukazywały się nakładem Institute of Electrical and Electronic Engineers (IEEE) i co jeszcze dziwniejsze potężnego wydawnictwa Springer, odnalazł ponad 100 artykułów. Jeszcze ciekawsze jest to, że zgłoszenia na konferencję Springera były recenzowane, więc teoretycznie takie pomyłki nie powinny mieć miejsca. Najpewniej dotyczy to jeszcze większej liczby konferencji i wydawnictw. Jeremy Stribling, jeden z twórców SCIgenu, do dziś od czasu do czasu dostaje mejle o fałszywych artykułach pojawiających się tu i tam.
Peter Sloterdijk napisał kiedyś, że w ostatnich latach przeważająca część artykułów naukowych powstaje z myślą o algorytmach skanujących bazy danych wydawnictw, takich jak Springer czy Elsevier. Myśl o tym, że te roboty mogłyby czytać teksty generowane przez inne roboty, wywołuje rodzaj przewrotnej przyjemności.