Porzućmy innowacyjność i kreatywność. To tylko fetysze późnej nowoczesności.
Jednym ze strategicznych problemów społeczeństw „odbiorczych”, „podwykonawczych” (będących niekiedy, choć nie zawsze, społeczeństwami peryferyjnymi) — tzn. takich, które nie potrafią bądź nie chcą samodzielnie kreować paradygmatów kulturowych, wolą natomiast współtworzyć je podwykonawczo albo po po prostu importować — jest niezdolność do racjonalnego projektowania emancypacyjnych modeli instytucjonalnych. W topografii odbiorczej projektowanie zazwyczaj przebiega w sposób chaotyczny, a skutkiem chaotyczności bywa irracjonalizm oraz autorytaryzm kluczowych instytucji.
Instytucje takie często bazują na irracjonalizmie administratorów oraz mas, pogłębiając społecznie zakorzenione inklinacje antywolnościowe, które z kolei obiektywizują się jako struktury despotycznego edukowania i zarządzania. Te ostatnie wychowują kolejne pokolenia niechętne racjonalnej emancypacji, a one kształtują modele kolejnych instytucji — tradycyjnie poróżnionych z wolnością i racjonalnością.
Tym sposobem na nowoczesnych peryferiach — bądź szerzej: tam, gdzie dominuje odbiorczość — rządzi zaklęty krąg. W nim zaś na nowo dochodzi do odtwarzania irracjonalnych wzorów kulturowych, wrogich dobrze pojętej emancypacji (poznawczej, estetycznej, politycznej). Wzory te aktualizują się w dogmatycznych instytucjach forsujących jednostronne teorie i praktyki kulturowe, zniechęcające społeczeństwa do wielowymiarowego myślenia i działania. W społeczeństwach zdogmatyzowanych proces powstawania progresywnych instytucji kultury przebiega powoli, napotyka irracjonalne opory i często przybiera patologiczne formy administracyjne — zniechęcając obywateli do reform instytucjonalnych w ogóle.
Problem pojętego w ten sposób zaklętego kręgu nie traci aktualności w realiach późnonowoczesnych. Kwestia progresywnej infrastruktury instytucjonalnej jest we współczesnej Polsce sprawą o znaczeniu zasadniczym. Tu i teraz — kiedy rzeczywistość mnoży przygodną, a często destrukcyjnie chaotyczną wielość antynomicznych perspektyw (poznawczych, estetycznych, politycznych) — to właśnie od instytucji kultury zależy, w jakim stopniu uda się twórczo pogodzić mnogość skonfliktowanych interpretacji rzeczywistości.
W tej sytuacji powstaje pytanie kluczowe: jakie konkretnie instytucje pozwolą żywić nadzieję na wolnościowy konsensus społeczny w sytuacji, gdy wyzwolona energia progresywnego myślenia i działania powinna przeciwstawić się tendencjom autorytarnym, silnie obecnym w horyzoncie współczesnej demokracji?
Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: takimi instytucjami mogłyby stać się Wojewódzkie Instytuty Interdyscyplinarne (WII). Ich konstelacja — złożona z szesnastu jednostek twórczo-badawczych, a jednocześnie dydaktycznych — powinna ogniskować zbiorowe dążenia do ustanawiania niekonwencjonalnych (transdyscyplinarnych) relacji komunikacyjnych między coraz bardziej niekompatybilnymi strukturami poznawczymi i politycznymi. W ramach finansowanych przez WII programów operacyjnych (seminaryjnych, laboratoryjnych, warsztatowych, produkcyjnych, wydawniczych, translacyjnych itd.) artyści współpracowaliby z filozofami, historykami, socjologami, filologami, psychologami i kuratorami. Instytuty byłyby strukturami nie tylko naukowymi, lecz także wystawienniczo-muzealnymi. Tworzyłyby interdyscyplinarne ekspozycje oraz kolekcje, złożone z produkowanych przez siebie dzieł sztuk wizualnych, wydawnictw książkowych, kopii instytutowo finansowanych filmów (krótko- i pełnometrażowych) oraz przedstawień teatralnych. Programy operacyjne tworzono by zespołowo (dyrekcja nie byłaby instancją suwerenną, lecz ciałem doradczo-organizacyjnym, koordynującym działania zespołów pracowniczych), w duchu deliberacyjnym, przy pełnej jawności trybów decyzyjnych — a także za pomocą różnorodnych technik ewaluacji (dyrekcja oceniałaby, w trybie recenzyjnym, zespoły instytucjonalne; one zaś na analogicznych zasadach oceniałyby pracę dyrekcji; z kolei praca poszczególnych instytutów byłaby recenzyjnie ewaluowana przez zewnętrzną opinię publiczną — zarówno na poziomie wojewódzkim, jak ogólnopolskim). Administracyjna struktura WII zostałaby zorganizowana w oparciu o post-liberalne prawo pracy (wysokie uzwiązkowienie, rozbudowane prawa pracownicze), parytet płci, horyzontalne relacje między pracodawcami a pracownikami, wykładowcami a studentami, zleceniodawcami a wykonawcami itd.
Paradygmatyczna funkcja WII polegałaby na współtworzeniu nowego modelu kultury. Roboczo można by ją określić mianem Kultury Trawersującej (KT) — zorientowanej na „poprzeczne” (niekonwencjonalne, eksperymentalne) przekraczanie dotychczasowych barier blokujących energię społecznego rozwoju (poznawczego, estetycznego, politycznego). WII, współtworzące KT, testowałyby różne warianty współpracy między obszarami administrowanymi instytucjonalnie a sferami poza-instytucyjnymi. Co za tym idzie, jednym z kluczowych celów WII byłoby ustanowienie twórczych relacji między przestrzeniami biurowymi (office) a poza-biurowymi (off-office). Innymi słowy: WII wspierałyby działalność domowych laboratoriów (artystycznych, naukowo-badawczych), inicjatyw amatorskich, przedsięwzięć offowych itp.
Dzięki dialektyce tego, co biurowe i poza-biurowe, twórcze jednostki oraz kolektywy działałyby nie tylko w ramach struktur profesjonalnych instytucji publicznych: rozbudowanych (pod względem administracyjnym) i szerokopasmowych (pod względem budżetowym) — lecz także w konstelacjach kameralnych organizacji będących instytucjami amatorskimi. Byłyby to prywatne instytuty lub laboratoria, często ulokowane w przestrzeniach domowych i tworzące mini-zespoły złożone z jednej lub kilku osób. W tego typu strukturach działaliby awangardowi półprofesjonaliści i dyletanci oraz ambitni autodydakci, którym przyświecałaby idea „chałupniczego”kreowania dyskursów eksperymentalnych. Tu ważne zastrzeżenie: sieci laboratoriów „chałupniczych” nie byłyby sieciami grupującymi startupy ― „chałupnicza” awangarda nie zajmowałaby się tworzeniem innowacji, ale spekulatywnym, estetycznym, ekonomicznym i politycznym eksperymentowaniem.
Amatorskie instytucje działające w horyzoncie Kultury Trawersującej znacznie wyżej ceniłyby eksperymentalność od innowacyjności.
O ile bowiem ta druga generuje powierzchowne wariacje na temat zastanych układów, panujących struktur i dominujących hierarchii, fetyszyzując przy tym takie wartości jak przemysłowość, utylitaryzm oraz rentowność ― o tyle horyzontem pierwszej bywa bezinteresowność, a jeśli ktoś chciałby mówić o interesach eksperymentalności, to powinien powiedzieć, iż często miewa ona priorytetowy interes w dążeniu do głębokiej transformacji dotychczasowych struktur kulturowych.
Istotnym zadaniem WII — a szerzej: KT — byłoby zatem przezwyciężenie dwóch późnonowoczesnych pojęć-fetyszy: innowacyjności i kreatywności.
Kultura Trawersująca nie chce być „innowacyjna”, „innowacje” uznaje wszak za czysto pragmatyczne (niekiedy skrajnie utowarowione) in/warianty nierozwojowego status quo. Z drugiej strony, KT krytykuje „kreatywność” — ta bowiem, w swoim wariancie radykalnym, wyradza się w kult absolutnej nowości, utrudniający twórczą pracę z teraźniejszością (absolutna nowość lekceważy teraźniejszość, skupiając się wyłącznie na imaginowaniu przyszłości). Dlatego KT dążyłaby do przezwyciężenia teoriopraktyk „innowacyjnych” i „kreacyjnych”, proponując ich dialektyczną syntezę — poznawczą, estetyczną i polityczną teoriopraktykę trawersyjną, a ściślej: wielość eksperymentalnych praktyk trawersyjnych. W takim układzie zadanie eksperymentatorów polegałoby na progresywnym korygowaniu współczesności za pośrednictwem racjonalnych (i racjonalizujących) wyobrażeń tego, co powinno stać się emancypującą przyszłością.
W aktualnych realiach politycznych naszkicowana powyżej idea WII jest niczym więcej jak tylko kompensacyjno-utopijną fantazją. Współczesność wszelako — szczególnie ta zablokowana w rozwoju przez tendencje autorytarne — potrzebuje śmiałych utopii. Autorytaryzm — zwłaszcza dzisiaj — jest istotowo dysfunkcyjny, dlatego zazwyczaj (najczęściej szybciej niż przypuszcza Realpolitik) ulega procesom samorzutnych rozpadów lub wolnościowych demontaży. Kultura wolności musi już zawczasu projektować pożądane demontaże. Do tego potrzebne są „nieskromne” wyobrażenia społeczne, a szerzej: utopie kompensujące nędzę aktualności. Utopijność — kontr-kulturowa, anty-autorytarna — bywa zresztą realistyczna. Kiedy? Właśnie wtedy, gdy żąda tego, co w danej chwili wciąż jeszcze niewyobrażalne.
Tekst został wygłoszony w czasie Kongresu Kultury.
Czytaj także:
Prof. Marek Krajewski: Peryferie widzą siebie przez okulary skonstruowane przez centrum [rozmowa Michała Sutowskiego]
Maria Janion, Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu! [List do Kongresu Kultury]
Igor Stokfiszewski, Dlaczego rząd przegra wojnę o kulturę
Joanna Orlik, Po Kongresie Kultury: zakasać rękawy i do pracy
Anna Cieplak, Kultura na peryferiach
Agata Adamiecka-Sitek, Społecznie odpowiedzialne instytucje kultury
**Dziennik Opinii nr 300/2016 (1500)