Teatr

Wszystkie perły i wydmuszki Polski

wesele-jan-klata

Warto co roku dożyć Warszawskich Spotkań Teatralnych, żeby spijać śmietankę z całokształtu polskiej twórczości teatralnej ostatnich sezonów. Nie żartuję – w jednym mieście pokazywany jest co prawda subiektywny, ale jednak miarodajny wybór tego, co najciekawsze, najlepsze, najbardziej intrygujące.

W pierwszej odsłonie mojego podsumowania cztery spektakle tak bardzo różne, że chyba bardziej się nie da. A wszystkie przynajmniej warte zobaczenia.

Publiczność w oku cyklonu

Słyszeli państwo o sprawie Friedmanów? Swego czasu, konkretnie – w latach 80. – był to głośny, amerykański skandal. Odświeżony został po latach przez Andrew Jareckiego, który w 2003 roku nakręcił na ten temat nagrodzony Oscarem film dokumentalny. W skrócie – Arnold Friedman, porządny przedstawiciel klasy średniej, mąż, ojciec trzech dorosłych synów, nauczyciel, został oskarżony o molestowanie chłopców, którzy przychodzili do niego do domu na zajęcia komputerowe. Oskarżenie padło też na jego najmłodszego, osiemnastoletniego wtedy syna Jessa. Obaj przyznali się do winy. Arnold popełnił samobójstwo w więzieniu, Jesse, skazany na 18 lat odsiadki, wyszedł po trzynastu i niemal do dzisiaj usiłuje odzyskać swoje dobre imię, zaprzeczając wcześniejszym zeznaniom.

Reżyser Sekretnego życia Friedmanów Marcin Wierzchowski przygląda się tej sprawie na swój sposób, nie ukrywając szczególnie, że sympatyzuje z Friedmanami, ale przedstawiając stanowiska wszystkich stron zaangażowanych w tę aferę, także sędziny, która wydała wyrok na mężczyznach (Jagoda Pietruszkówna). Wykazuje, jak nierzetelnie postępowały organy ścigania, ale przywołuje też treść napisanego po latach listu dwóch rzekomych ofiar Friedmana, które twierdzą, że molestowanie faktycznie miało miejsce i proszą o uszanowanie ich osobistych traum.

Pokrzywdzonym przez pedofilów w sutannach jest najtrudniej

Twórcy i twórczynie spektaklu zabierają publiczność w podróż. Zaczyna się ona w sali kinowej. Przewodnikiem jest nie kto inny, ale sam Andrew Jarecki (Ryszard Starosta). Prowadzi nas do zrekonstruowanego domu Friedmanów, gdzie mamy sami umoczyć ręce we wspomnianych wyżej nierzetelnościach, poszukując w szufladach i za łóżkiem podejrzanych przedmiotów, w akompaniamencie protestów Arnolda (Piotr Pilitowski). Następnie odbywamy trudny spacer po niemal całym teatrze, którego infrastruktura odgrywa a to areszt śledczy, a to pokój, w którym odbywały się zajęcia komputerowe, a to salę sądową. Z każdym krokiem czujemy się coraz gorzej, coraz bardziej niepewni, zdezorientowani, wstrząśnięci. Wydaje się, że prawda jest po stronie Friedmanów, na pewno po ich stronie jest współczucie widzów i widzek, ale wraz z przemierzanymi metrami przestrzeni teatralnej wątpliwości rosną. Zwłaszcza, że nie jesteśmy tutaj tylko publicznością. Znajdujemy się w samym oku tego cyklonu rozterek, pytań i wątpliwości moralnych.

Zapewne ten efekt nie zostałby osiągnięty w tak dużym stopniu, gdyby nie wspaniała obsada. Wszyscy i wszystkie spisali / spisały się na medal, ale na szczególne wyróżnienie zasługuje Piotr Pilitowski. Jego kreację aktorską z czystym sumieniem mogę nazwać brawurową. Jego Arnold – zneurotyzowany, sympatyczny i złamany – boli do szpiku.

Zakon jako metafora

Kiedy czytałam reportaż Marty Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu, nawet przez myśl mi nie przeszło, że można z tego zrobić przedstawienie. Z tym większym zainteresowaniem oglądałam spektakl pod tym samym tytułem, wyreżyserowany w Opolu przez Darię Kopiec.

W przeciwieństwie do Sekretnego życia Friedmanów, które zaanektowało całą przestrzeń teatralną, Zakonnice… to przedstawienie skromne. Pięć aktorek (Cecylia Caban, Natalia Czekała, Karolina Kuklińska, Joanna Sokołowska, Małgorzata Mikołajczak), scenografia ograniczona do minimum (pięć krzeseł) i muzyka ilustrująca stany emocjonalne bohaterek (grana na żywo przez Natalię Czekałę) – wszystko to przełożyło się na wysoce stężony przekaz.

Twórczynie (spektakl stworzyły same kobiety) skupiły się na historiach byłych zakonnic przedstawionych w książce Marty Abramowicz. Na początku oglądamy aktorki, które powoli wchodzą w swoje role, przywołując własne przeżycia religijne z dzieciństwa i zastanawiając się, jak tu zagrać zakonnicę-lesbijkę, skoro samej nie czuje się pociągu seksualnego do kobiet. W rytmie tych opowieści wyłaniają się odgrywane przez nie postaci. Aktorki powoli przebierają się w habity (każdy inny i wszystkie piękne, wbrew charakterystyce tego „zawodu” podkreślające indywidualność bohaterek), następuje scena, w której cieszą się z powodu wejścia na drogę do ślubów zakonnych… a dalej już nie jest tak słodko.

W moim odczuciu zakon został w tym spektaklu potraktowany jako metafora losu kobiety w patriarchacie. Nie myśl, nie kochaj, nie ucz się, nie zadawaj trudnych pytań, poświęć się zgromadzeniu, bądź posłuszna, nie pytaj, nie mów za dużo, wyrzeknij się swojej podmiotowości. Zakonnice słyszą te przekazy codziennie i w dużym natężeniu, ale to tylko rzeczywistość społeczna w swojej najbardziej patologicznej, skondensowanej odsłonie. Na potwierdzenie tych słów dodam coś, co w spektaklu nie padło, ale co możemy odnaleźć w książce Abramowicz – zakony męskie wyglądają zupełnie inaczej.

Zakonnice odchodzą po cichu

czytaj także

Zakonnice odchodzą po cichu

Marta Abramowicz

To jest takie na serio

Muszę to napisać – wrocławski Teatr Pieśń Kozła jest technicznie perfekcyjny. Nie da się im zarzucić jednego potknięcia, jednej fałszywej nuty, żadnego błędu. Pod tym względem jest to absolutnie pierwsza liga.

Mimo to, a może właśnie dlatego ich Hamlet – komentarz nie do końca mnie przekonuje.

Artyści i artystki postanowili / postanowiły, jak sama nazwa spektaklu wskazuje, skomentować szekspirowskiego Hamleta. Dopiero z materiałów na temat przedstawienia dowiedziałam się, że obsadzają akcję na dwa miesiące przed wydarzeniami, które w swoim dramacie opisuje wybitny Anglik. Z ich dzieła raczej to nie wynika, a przynajmniej – nie bezdyskusyjnie. A nawet wynika coś innego – Ofelia nie jest u Szekspira wspominaną nieboszczką, ale żywą dziewczyną, która w pewnym momencie odbiera sobie życie. Odbiera sobie też życie w spektaklu Grzegorza Brala. Zarówno u Szekspira, jak i u Brala, Królowa Gertruda kończy życie, wypijając zatrute wino z kielicha. Chodziło więc chyba nie o to, żeby fantazjować, co działo się na dwa miesiące przed akcją Hamleta, ale o luźną interpretację samej jego treści.

Z oryginalnego tekstu zostało w spektaklu niewiele. Za dramaturgię przedstawienia odpowiedzialna jest Alicja Bral, ona też popełniła te fragmenty tekstowe, które nie pochodzą od Szekspira. Według mnie, poza nielicznymi wyjątkami, jej pieśni ocierają się o grafomanię. Spiętrzenie patosu, egzaltacji i oczywistej, mrocznej symboliki było dla mnie nieznośne nawet w języku angielskim, którym posługuje się obsada.

Są rzeczy ważniejsze niż teatr

Scenografia składa się z mebli (krzeseł i stołów) w barokowo-industrialnym stylu, aktorzy i aktorki ubrani są na czarno, dużą rolę w spektaklu odgrywają czerwone róże. Ponadto jest to przedstawienie muzyczne, więc wszyscy śpiewają. Bez żadnego nawiasu czy cudzysłowu. To jest takie na serio, naprawdę.

Wnioski? Biedna Ofelia, ofiara mężczyzn, przede wszystkim własnego ojca – psychoanalityczna analiza tej relacji jest najciekawszą częścią spektaklu. Biedna Gertruda. Hamlet też biedny. Wszyscy biedni, wszyscy ofiarami swoich własnych żądz. No tak, Szekspir. Że da się go pokazywać lepiej, sam Teatr Pieśń Kozła udowodnił swego czasu najdobitniej, wystawiając fantastycznego Macbetha.

Tylko wydmuszka

Co do nas dzisiaj mówi Wesele Wyspiańskiego? Zadawałam sobie to pytanie bez przerwy, oglądając spektakl Jana Klaty.

Odpowiedź najbardziej oczywista: chwali się, że jest świetnie napisanym dramatem, nieustannie prowokującym do scenicznej brawury. I reżyser od niej nie stroni.

Oprawa muzyczna pod postacią grającej na żywo grupy blackmetalowej Furia? Ależ oczywiście. Proszę sobie wyobrazić, jakie wrażenie robił chocholi taniec w tym wydaniu, zwłaszcza, że jego choreografią świetnie zajął się Maćko Prusak.

Barwne, przyciągające wzrok kostiumy? Jak najbardziej. Justyna Łagowska ubrała aktorów i aktorki na pozór bardzo chaotycznie, ale z pewną nieugiętą konsekwencją. Słomiane wstawki wszyte w ich ubrania uświadamiały, że chochoł jest obecny nawet wtedy, kiedy go nie ma. Czerwone nogi wszystkich bohaterek i bohaterów pochodzących z warstwy chłopskiej mogły sugerować albo zdrową, wiejską ogorzałość, albo stąpanie po kolana w krwi rozlanej swego czasu przez Jakuba Szelę.

Klekot: Jakub Szela podoba się miastowym

Delikatna sugestia, że Panna Młoda (świetna Monika Frajczyk) jest w ciąży i to do tego płodu, a nie do jej serca odnoszą się słowa „a to Polska właśnie”? Proszę bardzo.

A jednak to Wesele Jana Klaty jakoś nie bardzo chciało do mnie przemówić. Mimo wielkiej staranności, z jaką zostało przygotowane, wysiłków obsady, nawiązań do współczesności (Bartosz Bielenia w roli księdza śpiewał „Chrześcijanin tańczy, tańczy, tańczy, tańczy…”), powołania na scenę Anny Dymnej (w roli Radczyni) i Edwarda Lindego-Lubaszenki (w roli Stańczyka).

Cały czas myślałam o tym, że nikt tu nie opowiada o problemach, które by nas jakoś dotyczyły, że wartość spektaklu jest historyczna i że żeby nadać mu jakieś bardziej aktualne znaczenie, trzeba by pójść o krok dalej w zabawie w dekonstrukcję. Albo zadać sobie pytania – jak dzisiaj wygląda konflikt klasowy, kiedy oficjalnie nie ma już warstwy chłopskiej i inteligenckiej? Czy dzisiaj także tańczymy chocholi taniec i co on znaczy? Bez tego – pozostała wydmuszka. Barwna, efektowna, ale to tylko wydmuszka.

Leszczyński: Uwięzieni w folwarku

*
Sekretne życie Friedmanów, reż. Marcin Wierzchowski, Teatr Ludowy w Krakowie
Zakonnice odchodzą po cichu, reż. Daria Kopiec, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu
Hamlet – komentarz, reż. Grzegorz Bral, Teatr Pieśń Kozła we Wrocławiu
Wesele, reż. Jan Klata, Teatr Stary w Krakowie

Wszystkie spektakle obejrzałam w ramach 38. Warszawskich Spotkań Teatralnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij