Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Sontag: Jak świadomość związana jest z ciałem

Czy można siłą rozumu zapanować nad tym, czego się doświadcza? A może jedno doświadczenie może być tylko wyparte przez inne? Fragment dzienników Susan Sontag.

24/08/65, Korsyka

[…]

Najważniejszą cechą oszusta jest ta, że on NIGDY nie zdejmuje maski. Zawsze WYDAJE SIĘ wiarygodny, atrakcyjny, przyjazny itp. Nie sposób pogodzić tego, co się o nim WIE, z tym, jak się go DOŚWIADCZA.

Irene: przez 4½ roku DOŚWIADCZAŁAM jej bezkresnej, wielkiej miłości. Mogłabym się zmusić (słuchając [Diany] Kemeny i in.), by myśleć o niej inaczej – dostrzegać jej potrzebę dominacji, panowania, demoralizowania – lecz, krótko mówiąc, moje pojmowanie rzeczywistości jest zawsze podkopywane przez to, jak jej doświadczam. Stąd: JAK ONA MOŻE (MOGŁA)? Itd.

 Czy można siłą rozumu zapanować nad tym, czego się doświadcza? A może jedno doświadczenie może być tylko wyparte przez inne?

Irene:
– absolutnie pewna siebie (żadnych „myślę, że” albo „nie wiem, czy to ma sens, ale…”, czy „być może” – tylko suche fakty)

[Na marginesie:] Jej autodydaktyka

– wolna od poczucia winy + żalu (żadnych „żałuję, że to zrobiłam” czy „szkoda, że tego nie zrobiłam” albo „dlaczego to zrobiłam?”)

[Na marginesie:] Kult spontaniczności

Etyka [Normana] Mailera – Jane, Ricardo, Meg

– konsekwentna

– uczynna + gotowa całkowicie oddać się do dyspo­zycji innej osoby

Doskonałe połączenie: ja oddałam się w jej ręce –

Ona mnie kocha
Ona zna się lepiej ode mnie (na życiu, na seksie itd.)
Ona pragnie podzielić się ze mną wiedzą + sobą samą

Efekt:
Kiedy czegoś potrzebuję, jestem obsługiwana (ba, od­kryłam w sobie potrzeby, o których nie wiedziałam – nie musiałam prosić, by je zaspokajała)
Kiedy się z sobą nie zgadzamy, to ona ma rację
Kiedy nie mam racji, ona mnie poucza
Kiedy staram się jej pomóc – albo przejmuję inicjaty­wę seksualną – albo ją poprawiam, wówczas nie mam racji, jestem niezdarna, nieporadna
Jeśli się poprawię, uszczęśliwię ją

A więc nieustannie wchłaniam, przyjmuję – jestem niezwykle nasycona, a jednocześnie jakby osłabiona, niespokojna, pełna żalu.

Budzę w niej frustrację – przecież ona jest taka dobra dla mnie, pełna poświęcenia, cierpliwa – czuję się na przemian winna, błoga + poirytowana.

Chciałabym ją uszczęśliwić, ale to bezczelność z mojej strony. Nie jestem – JESZCZE – na tyle dobra, bym mogła to zrobić.

A jednak ona mnie kocha. Dlaczego? Bo uważa, że moje terminowanie zaowocuje – czy dlatego, że nie może się powstrzymać?

Nie jest właściwie tak, że to ja ją uszczęśliwiam – albo że ja się z nią kocham. Ona po prostu na to pozwala; wszystko dzieje się za jej przyzwoleniem. Kiedy bywa bierna seksualnie, to nie jest tak, że ją biorę (albo kiedykolwiek uwodzę); najpierw ona zgadza się na to, bym odegrała rolę dominującą + dopiero wów­czas to robię.


Oczywiste jest, że ta subtelna, płynna, oryginalna for­ma dominacji – sprowadzanie mnie do roli przerażo­nego, wrogiego, niesamodzielnego dziecka – to sposób, w jaki Irene dostarcza sobie miłości. Jedyny, jaki zna.

(Wybuchy czułości, ocean pieszczot, mycie, karmienie, seks, omawianie moich problemów > itd., itp.). Robi to także, by rosnąć w siłę (dając, triumfuje + kastru­je innych!) + przezwyciężać poczucie własnej słabości.

Jest to oczywiste – bo doświadczałam tego jako miłości.

Irene: pierwsza osoba zachowująca się wobec mnie jak ktoś, kto kocha + jedyna, której miłość z wdzięcz­nością przyjęłam.

Moje życie seksualne jest teraz całkowicie sparaliżo­wane – odrzuciła mnie, bo byłam, jestem, kiepska w łóżku – a w dodatku bardzo się obawiam wziąć co­kolwiek od kogoś (nawet kubek kawy), chyba że sy­tuacja jest całkowicie bezosobowa.


Irene była zazdrosna o Davida, gdyż należał do jedynej sfery mojego życia, którą nie była w stanie całkowicie zawładnąć.

Gdybym nie miała Davida, czy zostałaby ze mną tak długo?

Gdybym nie miała Davida, czy przetrwałabym 4½ roku?

Wiem jedno: gdybym go nie miała, w zeszłym roku bym się zabiła.

Byłam terroryzowana (choć o tym nie wiedziałam). Wciąż jestem terroryzowana.

(Irene ma klasę, ja nie. Irene mnie nie kocha, bo ma wysokie oczekiwania. Nie zadowoli jej coś, co wystarczyłoby mnie i więk­szości ludzi). Gdyby wróciła, żyłabym w stanie nie­ustającego śmiertelnego przerażenia – że wybuchnie gniewem; że mnie zostawi; że uzna mnie za głupią, nierozsądną, samolubną, niedopasowaną pod wzglę­dem seksualnym.

Czy kiedy się przed nią płaszczyłam, podniecało ją to? Tak twierdzi Kemeny (+ Noël [Burch]). Ja nie wierzę w takie słowa o osobie, którą kocha(ła)m. Przecież to by znaczyło, że jest potworem –
Zawsze sądziłam, że ona (w najgorszym razie) nie czu­je nic – że musiała się w niezwykły sposób opance­rzyć + oślepić, by się wyzwolić – by nie czuć się winną.
A co, jeśli w rzeczywistości czerpała z tego przyjemność?

Nie potrafię się zmusić, by sobie coś takiego wyobra­zić – choć wszyscy uważają, że to oczywiste.


Czy mogę powiedzieć: „Irene mnie rozczarowała. Nie jest (nie była) taka, za jaką ją miałam”?
Nie?
Dlaczego nie?

Bo ona wpadła na to pierwsza – to ja rozczarowałam ją.


Mój „masochizm” – w karykaturalny sposób ujaw­niający się w listach, które wymieniałam z Irene tego lata – jest nie tyle przejawem tego, że pragnę cierpieć, ile tego, że chciałabym ukoić jej gniew i spowodować wyłom w jej obojętności, pokazując, że cierpię (i je­stem „dobra”, czyli nieszkodliwa).

Co ma na myśli Kemeny, ciągle przywołując to wspo­mnienie pod hasłem „Jestem taka dobra, że to aż boli”?

Jeśli mama zobaczy, że naprawdę mnie boli, przesta­nie bić. Ale Irene nie jest moją mamą.

Fragment drugiego tomu dzienników Susan Sontag, Jak świadomość związana jest z ciałem, przeł. Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Karakter 2013

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie