Kultura

Polityka, czyli domek z kart

20 stycznia Barack Obama został zaprzysiężony na drugą kadencję. Dwa tygodnie później premierę miał amerykański serial polityczny „House of Cards”.

Fabuła jest niepokojąco aktualna. W pierwszym odcinku oglądamy inaugurację serialowego prezydenta Garretta Walkera, wybranego z ramienia Partii Demokratycznej. Pierwszą ustawą, nad którą rozpoczyna prace nowy gabinet, jest ustawa o edukacji. W tym samym czasie w realnym świecie amerykańskiej polityki trwają debaty nad reformą szkolnictwa. W orędziu Barack Obama proponuje stworzenie darmowych przedszkoli dla czterolatków.

Serial jest niewątpliwie up to date. Nowe technologie i media społecznościowe to jeden z bohaterów kolejnych odcinków. Gdy newsy polityczne wyciekają do opinii publicznej przez Twittera, potwierdza się, że media papierowe, nawet te z długoletnią tradycją, nie mają szans w zderzeniu z „młodymi internetowymi wilczkami/wilczycami”. W świecie realnym producenci House of Cards mierzą się z tradycyjną telewizją. Po raz pierwszy w historii wysokobudżetowy serial został od razu w całości umieszczony w internecie i tylko w internecie jest dostępny, nie można go obejrzeć w żadnej amerykańskiej stacji telewizyjnej.

Lecz nie tylko polityczne i społeczne tło serialowej fabuły jest zbieżne z rzeczywistością. Realizmem serialu zachwycają się recenzenci, media, a nawet polscy dziennikarze i politycy. Paweł Burdzy, amerykański korespondent prawicowych tygodników, relacjonuje na Twitterze: „Od siebie dodam, po 6 latach DC: świetnie oddane realia geograficzno-budynkowo-fajne miejsca”. Michał Kolanko na portalu 300polityka pisał: „Dziennikarze, lobbyści, asystenci i „staffersi” – są zafascynowani tym, jak bardzo realistycznie pokazano ich pracę. Od plakietek identyfikacyjnych po szczegóły pracy legislacyjnej, House of Cards jest chwalony za realizm”. Adam Bielan, europarlamentarzysta i były spin doctor PiS i PJN, informuje również na Twitterze, że serial „świetnie oddaje też realia rynku mediów ;)”.

Gdy mruga do mnie także główny bohater serialu, czuję się niekomfortowo. Równie prawdziwie wyglądają kulisty amerykańskiej polityki i polityki w ogóle?

Frank Underwood – świetny w tej roli Kevin Spacey – trzyma w Partii Demokratycznej dyscyplinę podczas głosowań w Kongresie. To on decyduje o przebiegu głosowania nad ustawami. Zbiera i liczy głosy poparcia. Przesuwa polityków jak pionki na metalowej tablicy z magnesami z nazwiskami kongresmenów. A potem wprowadza swój plan w życie. Przestawia i ustawia ludzi według własnych potrzeb i zamierzeń. Jeśli tego wymaga polityka, przekonuje oponentów lub ich niszczy. „Modlę się do siebie. Modlę się o siebie” – wyszeptuje nam w jednej ze scen. Frank Underwood krok po kroku wprowadza nas w tajniki polityki.

Jest to świat amoralny, zhierarchizowany, bezwzględny i w jakimś sensie nieludzki. Kwestie społeczne – jak ustawa o edukacji czy likwidacja miejsc pracy tysięcy ludzi – są cynicznie rozgrywane w zaciszach gabinetów. Nawet politycy, którzy pełnią najważniejsze funkcje w państwie, są pionkami w tej grze. Wiceprezydent to stanowisko fasadowe, a jego wybór ma niewiele wspólnego z ideami czy kompetencjami, bardziej przypomina rozmowę kwalifikacyjną na dobrze płatną posadę. Także prezydent USA – jedna z nielicznych postaci, która wzbudza sympatię – okazuje się marionetką w sieci podejrzanych układów biznesowych.

Bo jak wyjaśnia nam główny bohater, „władza jest jak rynek nieruchomości. Chodzi o lokalizację, lokalizację, lokalizację. Im bliżej jesteś źródła, tym większa jest wartość twojej własności”. („Power is a lot like real estate. It’s all about location, location, location. The closer you are to the source, the higher your property value”). Poza tym chodzi też o wielki biznes, lobbing i dolary. Nawet amerykańskie organizacje charytatywne, które zajmują się budowaniem studni w Sudanie, funkcjonują tu jak korporacje uzależnione od pieniędzy i swoich darczyńców. To świat bardzo elegancki i zarazem wyjątkowo brudny.

Frank Underwood puszcza do nas – widzów – oko. Jesteśmy nie tylko obserwatorami jego cynicznych gier i politycznych manipulacji. Jesteśmy milczącymi świadkami jego działań. Jako widzowie i wyborcy jesteśmy wobec tych gier bezsilni.

Czy możemy tylko czekać, aż „domek z kart” runie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij