Powieść Pynchona rozgrywa się w Kalifornii początku lat 70. Plaże są pełne surferów i wiecznie odurzonych hipisów, ale fala kontestacji wyraźnie opada, hipisowskie lato miłości przechodzi w jesień - niekoniecznie złotą. Książkę "Wada ukryta" recenzuje Jakub Majmurek.
„Ze wszystkich barów na świecie ona musiała wejść właśnie do tego” – te słowa wypowiedziane przez Ricka Blaine’a na widok jego dawnej ukochanej, Ilsy Lund zawiązują akcję Casablanki. Podobne słowa mogłyby otwierać dowolny film noir z epoki: do biura zmęczonego życiem, nie stroniącego od kieliszka prywatnego detektywa, twardziela o złotym sercu i wrażliwego cynika (wyobrażamy sobie w tej roli przede wszystkim Bogarta) wchodzi piękna kobieta fatalna, której każdy gest, krok, spojrzenie mówią: „oznaczam kłopoty”.
Taka właśnie sytuacja narracyjna otwiera ostatnią powieść Thomasa Pynchona – Wadę ukrytą [Inherent Vice]. Do biura prywatnego detektywa Ricka „Doca” Sportello wchodzi jego była dziewczyna, wielka miłość jeszcze ze szkolnych czasów – Shasta Fay Hepworth. Prosi go, by sprawdził, co dzieje się z jej obecnym kochankiem – zamożnym przedsiębiorcą budowlanym Mickey’em Wolfmanem, który – jak wszystko na to wskazuje – zaginął. Doc wiedziony dawnym uczuciem spełnia bez wahania prośbę byłej kochanki – i jak nakazuje konwencja, pakuje się w kłopoty. Wada ukryta od pierwszych stron wygląda, jakby Pynchon, autor gęstych, labiryntowych, przeładowanych wątkami, postaciami, motywami i piętrowymi erudycyjnymi odniesieniami powieści, wreszcie zdecydował się napisać książkę, z której Hollywood będzie mogło zrobić film. Najlepiej w konwencji (neo)noir, zwłaszcza z braćmi Coen za kamerą. Doc Sportello bardziej niż bohaterów rodem z Chandlera granych przez Bogarta przypomina bowiem tytułową postać z filmu Big Lebowski, „Kolesia” – zblazowanego byłego hipisa całymi dniami wylegującego się w szlafroku i nieprzerwanie upalonego marihuaną.
Zmęczona kontestacja
Powieść Pynchona rozgrywa się w Kalifornii początku lat 70. Plaże są pełne surferów i wiecznie odurzonych hipisów, ale fala kontestacji wyraźnie opada, hipisowskie lato miłości przechodzi w jesień – niekoniecznie złotą. W Stanach rządzi administracja Nixona – Hunter S. Thompson, inny bohater kontestacji – powiedział, że przebudzenie się po upojnych latach 60. w Ameryce Nixona, było jak obudzenie się w świecie, w którym to naziści wygrali II wojnę światową. W Kalifornii rządzi już Ronald Reagan (w powieści wspomagany przez dziwne, skrajnie prawicowe bojówki działające na styku policji, świata przestępczego i wielkiego biznesu). Wkrótce uczyni ze stolicy hipisowskiego ruchu laboratorium neoliberalnych przemian, którym w latach 80. poddane zostanie całe amerykańskie społeczeństwo.
Kontestacja też jest zmęczona, wszystkie narkotykowe odloty, erotyczne przygody, utopie projektowane przez bohaterów wydają się jakoś dziwnie wymuszone, wypłukane zupełnie z rewolucyjnych energii. Niby jesteśmy w sercu kontrkulturowej orgii, ale nastrój jest już raczej postkoitalny. Wada ukryta rozgrywa się w tym samym czasie, w którym młody Pynchon pisał w jednym z domów przy kalifornijskiej plaży Tęczę grawitacji. Kontrast między „ekonomią energetyczną” tych dwóch książek jest bardzo znaczący. Pisana w okresie kontestacji, a rozgrywająca się w najmroczniejszym dla Europy okresie II wojny światowej, Tęcza grawitacji eksploduje na każdym poziomie łamiącą wszelkie bariery energią. Ta energia produkuje natrętne bogactwo wątków, postaci, pcha narracje meandrycznymi torami, tak, że ta porzuca jedne postacie, przeskakuje ku innym, eksploduje feerią różnorakich form polimorficznej, zawsze w jakiś sposób perwersyjnej seksualności. W Wadzie ukrytej cała ta energia siada, opada, zacina się.
Prawo i granica
Akcja Wady ukrytej rozgrywa się w Kalifornii nie tylko dlatego, że była ona miejscem narodzin i wypalenia kontrkulturowej utopii, ale także dlatego, że to właśnie w reaganowskiej Kalifornii wypełnienia i wyczerpuje się pewien najbardziej podstawowy amerykański mit. Podstawową figurą amerykańskiej kultury jest bowiem figura zbiega. Podstawowym konfliktem – konflikt między kowbojem a ranczerami, między kimś, kto żyje w bezkresnej przestrzeni, a tymi, którzy ten bezkres grodzą. Kalifornia w amerykańskiej mitologii zawsze była ostatnią granicą, miejscem, gdzie zawsze można uciec od opresyjnej rzeczywistości, od przemocy Prawa, gdzie można było zacząć życie na nowo. Jednak Wada ukryta rozgrywa się w czasach, gdy nie ma już po co uciekać do Kalifornii. Tymczasem bohaterowie Pynchona, hipisi przegrywający swoją kontestację, śnią ciągle sny o ucieczce. Stąd w ich rozmowach nieustannie powraca motyw Lemurii – „Atlantydy Pacyfiku”, zatopionego kontynentu, który w mitologii zaludniających karty powieści surferów ma ponownie wyłonić się z oceanu. Zaginiony/odnaleziony kontynent byłby kolejnym miejscem, do którego można uciec przed prawem i cywilizacją. W teozoficznym systemie Heleny Bławatskiej, Lemuria – kontynent starszy od Atlantydy, rozciągający się między Oceanem Indyjskim i Pacyfikiem – miał być zamieszkany przez starszą od ludzi, jajorodną rasę hermafrodytów, niższą intelektualnie, ale duchowo bardziej rozwiniętą od ludzkiej. Czy kontynent przekraczający linię podziału na wschodnią i zachodnią półkulę (Wschód i Zachód), zamieszkany przez żyjącą w wyższej rzeczywistości duchowej, przekraczającą różnicę seksualną rasę, nie wygląda jak spełniona hipisowska utopia avant la lettre? Odniesień do mitologii Lemurii jest zresztą w tekście więcej. Była ukochana Doca ma na imię Shasta, tak samo jak góra w północnej Kalifornii, która – jak wierzą wyznawcy mitu Lemurii – miała być miejscem, gdzie ocaleni z zatopionego kontynentu Lemurianie mieli się ukryć po katastrofie. Do dziś w Stanach istnieje szereg parareligijnych organizacji, sekt o dziwacznych nazwach, głoszących, że potomkowie ocalałych z zagłady mieszkańców Lemurii do dziś żyją w wydrążonych przez ich przodków tunelach pod górą Shastą i czasami wychodzą na powierzchnię, odziani w białe szaty.
Pynchon wyraźnie przedstawia konflikt między surferami a prześladującymi ich siłami policyjno-bojówkarskimi (działającymi na zlecenie wielkich kapitalistów) jako kolejną odsłonę konfliktu kowbojów z ranczerami. Pod koniec powieści Doc spotyka się z zamożnym właścicielem ziemskim, Crockerem Fenwayem, który zdaje się stać za całą intrygą ze zniknięciem Mickey’ego Wolfmana. Fenway w następujący sposób opisuje konflikt dzielący takich ludzi, jak on, z takimi ludźmi jak Doc: „To kolejny epizod walki, która trwa od lat: właścicieli ziemskich, takich jak ja (…) przeciwko gnieżdżącym się w szczurzych norach lokatorom, którzy nie wiedzą nawet jak po sobie posprzątać. (…) Chodzi o to, żeby być na swoim. My (…) jesteśmy na swoim. Byliśmy na swoim od zawsze. (…) Nieruchomości, prawa do wody, ropa, tania siła robocza – wszystko to jest nasze, zawsze do nas należało. A pan czym jest pod koniec dnia? Kolejną molekułą w tym roju przyjezdnych, którzy (…) czekają, aż ktoś przekupi ich samochodem (…), blondynką w bikini, trzydziestoma sekundami na jakiejś namiastce fali” (s. 437).
Ranczer chce być „na swoim”, z kolei kowboj czy surfer – bohaterowie amerykańskiej mitologii – istnieją w ruchu, nigdy i nigdzie nie są „na swoim”, a jednocześnie wszędzie „są u siebie”.
Poza paranoję
Tak jak prawie wszystkie powieści Pynchona, także ta mierzy się z bardzo amerykańską figurą paranoi. Paranoja jest przede wszystkim pewną gorączką systematyzacji i interpretacji, delirium hermeneutycznym. W paranoicznej narracji, w nastawieniu paranoika do świata wszystko coś znaczy, wszystko łączy się ze sobą.
Czy narracja paranoiczna może być narracją krytyczną? Jakiś czas temu, na łamach zasłużonego pisma „Lewą Nogą” ukazał się artykuł, którego autor stawiał tezę, że „paranoja jest nasza”, nasza tzn. lewicowa. Jednak problem z paranoiczną narracją jest dwojaki. Po pierwsze, dyskurs paranoiczny w swojej strukturze podobny jest do dyskursu populistycznego: nie dostrzega wad na poziomie samych zasad rządzących organizacją życia społecznego, ale przenosi je na poziom „spisku” – który wystarczy usunąć, by wszystko mogło wrócić do normy. Po drugie, paranoja wydaje się właśnie tą pozycją podmiotową, na którą przywołuje – zgodnie z własną logiką i własnymi interesami – późny kapitalizm? Czy związane z pozycją podmiotową paranoika hiper-wrażliwość, hiper-uważność, skoncentrowanie na odczytywaniu wszystkiego jako znaczących nie są postawami koniecznymi dla sprawnie funkcjonujących podmiotów kapitalizmu kognitywnego?
Proza Pynchona na różne sposoby próbowała przepracować tak rozumiane ograniczenia postawy paranoicznej. W 49 idzie pod młotek i w Tęczy grawitacji „spisek” przestaje być tym, co zaburza „normalny bieg” rzeczywistości, sama rzeczywistość zdaje się albo „spiskiem” złośliwego demiurga, albo rodzajem paranoicznej halucynacji, „złego tripu” doświadczanego przez bohaterów i bohaterki.
W Wadzie ukrytej podstawową stawką zdaje się odpowiedź na pytanie, jak po opadnięciu rewolucyjnej fali nie wpaść w paranoję. Mottem powieści jest hasło malowane na paryskich murach w ‘68 roku: Sous le pavés, la plage! – „Pod płytami chodnika kryje się plaża”. Bohaterowie Wady ukrytej, choć ciągle jeszcze zajęci są ekstatycznym zrywaniem płyt chodnikowych, powoli zaczynają już widzieć, że nie tylko nie ma pod nimi żadnej plaży, ale także, że za ich plecami czeka już ekipa budowlana, która postawi w miejscu zerwanych płyty jeszcze cięższe i jeszcze trudniejsze do zerwania. Doc Sportello i inni bohaterowie książki wobec klęski utopii starają się zachować lekkość, odnaleźć linię ujścia, w skolonizowanej, zabetonowanej przestrzeni, szukać dla siebie gładkich (mikro)przestrzeni dla swobodnego ruchu. Na końcu powieści Doc jedzie samochodem w gęstej mgle: „pamiętał, że (…) gdzieś przy Hawthorne albo Artesia Boulevard mgła powinna się skończyć, chyba, że tej nocy spowiła cały region. Może utrzymywać się przez kilka dni i wtedy pojedzie dalej (…), przekraczając granicę, za którą nikt w jej oparach nie będzie potrafił powiedzieć, kto jest Meksykaninem, kto Anglosasem, w ogóle kto jest kim. Choć z drugiej strony wcześniej mogła się mu skończyć benzyna i będzie musiał (…) zatrzymać się na poboczu i poczekać. Na to, co się wydarzy. (…) Na to, że mgła się rozwieje, i zamiast tego, co było przedtem, tym razem jakimś trafem ukaże się coś innego” (s. 463).
„Tym razem jakimś trafem ukaże się coś innego” to, przyznajmy, bardzo skromna formuła optymizmu. Ale może jedyna, na jaką stać rozbitków z ostatniej amerykańskiej rewolucji.
Thomas Pynchon, Wada ukryta, przeł. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011