Lewicowy kosmopolita czyta „Siódemkę” Ziemowita Szczerka.
W debiutanckim Przyjdzie Mordor i nas zje Ziemowit Szczerek zabrał nas w podróż na dawne Kresy, na tereny Ukrainy, gdzie wciąż ogniskują się polskie fantazje i gdzie Polacy jeżdżą szukać potwierdzenia obrazu samych siebie. W Siódemce, swojej najnowszej książce, rzuca czytelników w sam środek naszego kraju, w geograficzne i symboliczne centrum polskości: na drogę krajową numer 7.
Siódemka łączy Kraków z Warszawą, dwie polskie stolice; przebiega przez Jędrzejów, Chęciny, Kielce, Radom i inne miejsca tak esencjalnie polskie, jak na to pozwalają cywilizowane normy. „Siódemka, Siódemka, […] szos polskich królowa, droga, która jest kręgosłupem polskiego państwa. […] wzdłuż Siódemki, Siódemeczki rozwleka swoje ciało Polska, ta Polska, the Polska. […] to rzeczywistość przy Siódemce nadaje ton reszcie kraju, bo Siódemka to polskie centrum, reszta to peryferia, choć sama Siódemka to peryferium do kwadratu, hej, Siódemka, Siódemka” – tymi słowami bohater wprowadza nas w świat powieści.
Groteska narodowa
Bohaterem tym jest Paweł, dziennikarz portalu informacyjnego z Krakowa, zajmujący się Europą Środkową i Wschodnią. Skacowany po krakowskim Halloween, jedzie tytułową szosą na ważne spotkanie zawodowe w Warszawie. Po drodze mija kolejne „cuda siódemki”, zamki ze styropianu, przykościelne golgoty, przydrożne bary z żurkiem i bigosem. Spotyka kolekcje bardzo polskich świrów i dziwaków. Już w Krakowie, gdzie zaczyna się akcja, trafia na miejscowych czechofilów, którzy narzekają, że Polsce to tylko, panie, chlanie wódy, a nie ma hospody jak w Pradze, gdzie by egalitarnie mógł usiąść profesor z robotnikiem. Po czym upijają się wódką w Pięknym Psie i wdają w bójkę z równie pijanymi i również narzekającymi na polskie chlanie bałkanofilami. Na wyjeździe na tytułową szosę Paweł zabiera autostopowicza – sobowtóra wiedźmina Geralta, wracającego ze zlotu fanów sagi. A potem robi się tylko coraz dziwniej i ciekawiej.
Siódemka potwierdza intuicję Cezarego Michalskiego, że polskim realizmem może być wyłącznie groteska.
To surrealistyczne odkształcenie rzeczywistości jest kluczem do polskiej prawdy – nie realizm.
Gdy Paweł próbuje podanego mu przez „Geralta” „wiedźmińskiego eliksiru”, chałupniczego psychodeliku, otwierają się wrota percepcji i wkraczamy wszyscy w bardzo polskie delirium.
W przeciwieństwie do debiutanckiego Mordoru… Siódemka nie udaje, że nie jest powieścią. I własnie powieściowa, fabularna konstrukcja stanowi najsłabszy element tej książki. Szczerek najmocniejszy jest w pojedynczych scenkach, jakby na gorąco pochwyconych obserwacjach. Są one nierzadko tak dobrze napisane, tak zabawne, celne, fantazyjne, tak plastyczne w swojej surrealistycznej wyobraźni, że nie sposób za to Siódemki nie kupić. Szkoda tylko, że autor nie ufa do końca sile swojej literackich wizji – każe postaciom dopowiadać sens wielu scen, tak jakby nie był pewny, czy czytelnik zrozumiał, co się mu sugeruje. To druga słabość tej prozy.
Niektóre sceny aż chciałoby się zobaczyć na dużym ekranie. W pewnym momencie Paweł trafia do przykościelnej „Golgoty”, gdzie siedem grzechów głównych przedstawiają rzeźby postaci z polskiego życia publicznego: pychę reprezentuje Jerzy Urban, chciwość Sławomir Nowak itd. Całość zamyka uosabiający nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu „tłusty Aleksander Kwaśniewski stojący nad charkowską płytą nagrobną […]. Wyrzeźbiono go z zapitą gębą, a zamiast nóg dano dwie sprężyny od resorów. Każdy powiew wiatru chwiał prezydentem”. Aż się prosi, by jakiś filmowiec zbudował i sugestywnie pokazał taką scenografię!
Śmietnik bez miejsca
Janek Sowa zwrócił mi uwagę na ciekawą kwestię: dziś, po raz pierwszy w historii, naród polski – cały, nie tylko jego szlachecka część – może się niemal w pełni wyrazić tak, jak mu się podoba. Wcześniej nie mógł, bo pańszczyzna, zabory, w międzywojniu bieda, potem okupacja i komuna. Ale dziś, gdy większość cieszy się względną wolnością polityczną i jako takim dobrobytem, możemy sobie Polskę urządzić, jak chcemy. Jak urządzamy – wiadomo.
Wycinki drzew, szmaty na budynkach, grodzone osiedla, blokowiska w pastelach, wszechobecne szyldy, betonowe kolumienki, gipsowe fontanny, styl zakopiański pod Jankami i pseudodworki.
Wszystkie te motywy stanowią też jeden z przewodnich wątków Siódemki. Polska, której oś przemierza Paweł, jest – znowu – odzyskanym śmietnikiem. Wydaje się wręcz, że zamieszkująca ją ludność wolność rozumie przede wszystkim jako prawo do zrobienia śmietnika ze swojego najbliższego otoczenia.
Taka krytyka polskiego bezwładu, chaosu, braku umiejętności ogarnięcia przestrzeni i jej cywilizowanego wspólnego zamieszkiwania coraz częściej przebija się ostatnio do głównego nurtu. Obecna jest w prozie, publicystyce, krytyce artystycznej. Pojawiają się też wobec niej zarzuty: czy aby nie jest to kolejna wyższościowa figura elit kochających wstydzić się za swój naród? Czy oferuje coś więcej poza ojkofobią? Czy nie jest zbyt powierzchowna, czy nie ignoruje pewnych głębszych procesów, których „wanny z kolumnadą” są tylko symptomem?
Zatrzymajmy się przy tym ostatnim zarzucie. Tak, Siódemka skupia się na powierzchni. Ale i powierzchni nie warto lekceważyć. Tam też kryje się prawda. Tylko najpłytsza warstwa gleby jest żyzna. Gilles Deleuze ładnie kiedyś napisał, że tak jak nie ma sensu stawiać rzeczom „głębokim” zarzutu, że nie mają „dość powierzchni”, tak i „płytkim” nie ma sensu, że nie mają „dość głębi”.
W Siódemce obraz „odzyskanego śmietnika” łączy się z pytaniami o jego miejsce. A raczej jego brak. Polska w narracji Szczerka nie wydaje się bowiem gdziekolwiek przynależeć. Na pewno nie przynależy do mieszczańskiego Zachodu. Wbrew pozorom nie przynależy też do Mitteleuropy, tej przestrzeni ześrodkowanej wokół habsburskiego Wiednia, kraju Hrabala i Maraiego, mieszczańskich kamienic Pragi i Koszyc, hospod, winiarni, tokaja, knedlików i filozofii z Królewca. Polska jest za blisko Rosji, by do końca być częścią tego świata. A częścią świata rosyjskiego sama nigdy być nie chciała.
Nie potrafiła też – wbrew fantazjom apologetów „polskiej tradycji republikańskiej” – stworzyć własnego cywilizacyjnego bieguna, odrębnej formacji kulturowej.
Nie był nią wbrew pozorom sarmatyzm, gdzie strój był turecki, szabla damasceńska, polszczyzna popsuta złą łaciną, rzemiosło z Niderlandów, mieszczaństwo niemieckie, ideologia polityczna niby rzymska, a nawet dewocyjna religijność raczej na włoskiej kontrreformacyjnej licencji niż rodzimego chowu.
Ten brak własnego miejsca skutkuje ciągle powracającą w powieści Szczerka narodową dwubiegunówką. Polskość, w jakiej nurza się Paweł, miota się między snami o potędze a paranoicznymi urojeniami o zagrożeniu; między megalomanią a żałosnym użalaniem się nad sobą. Czasem sama nie jest pewna tego, czy w ogóle istnieć powinna.
Bohater, dziennikarz zajmujący się Europa Środkową (a więc, jak zniecierpliwiony tłumaczy spotkanemu na drodze Niemcowi, „nie Polską”) napisał kiedyś, trochę dla żartu, tekst, w którym zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Polacy zgermanizowali się w średniowieczu. I mnie, przyznaję się, nie tylko w żartach przychodzi do głowy podobna myśl: o ile lepiej byłoby mieć wgrany jako domyślny „system operacyjny” język, który nie tylko wtedy, gdy roztrząsał imperatyw kategoryczny albo dialektykę pana i niewolnika, potrafił się zdobyć na bardziej wyrafinowaną refleksję niż ta, iż „koń jaki jest – każdy widzi”. To pierwsze hasło pierwszej polskiej encyklopedii wydaje się matrycą komunału organizującego prawie każde polskie myślenie.
Jak nie uwolniłem się od polskości
A przy tym w Siódemce najcenniejsze jest to, że pokazuje, iż od Polski i polskości uwolnić się nie sposób. Paweł próbował kryć się przed nią w środkowoeuropejskim Krakowie, ale wciąga go wir siódemki. Choćby krył się za formacjami obronnymi ironii, gdy ta Polska, która go męczy, śmieszy, tumani i przestrasza, znajduje się w zagrożeniu, i jego ogarnia patriotyczna gorączka. Cokolwiek wcześniej mówił i pisał, nie może się zgodzić na to, że nie będzie już Polski: [gdzie] „są stacje benzynowe Orlen i bary U Grubego […], w której salony piękności noszą nazwę Afrodyta albo Kleopatra, a siłownie – Spartakus, […] w której stoją koślawe pomniki Jana Pawła II, w której gówniarze wciągają spida, a potem jeżdżą po mieście ocataviami swoich rodziców, […] w której kanary mówią «dzień dobry, bileciki do kontroli» […]” – ten opis ciągnie się przez trzy strony. Widać w nim namiętny, miłosno-nienawistny związek narratora ze wspólnotą, porównywalny swoją intensywnością ze wspaniałym nowojorskim monologiem Monty’ego Brogana (Edwarda Norton) z Dwudziestej piątej godziny Spike’a Lee.
I ja też, czytając Siódemkę, widzę, jak polskość mnie dopada. Choćby mnie Polska męczyła swoim prowincjonalizmem, poczuciem nieistotności tego, co tu się dzieje, mówi i pisze, choćby mnie irytowało nieogarnięcie tubylców i wiele ich rytuałów, gdy czytam Siódemkę, widzę, że to właśnie jest moja rzeczywistość. To mnie porusza, obchodzi, śmieszy, przeraża. Tyle lat na kosmopolitycznej lewicy, a ciągle, widać, nie uwolniłem się od polskości.
**Dziennik Opinii nr 150/2015 (934)