To jest świetne w Warszawie, że nie tylko mieszkańcy zaczynają się aktywizować, ale także władza zaczyna na to – co prawda z opóźnieniem – reagować.
Jakub Majmurek: Dobrze ci się żyje w Warszawie?
Jan Komasa: Bardzo dobrze. Urodziłem się w Poznaniu, ale wychowałem w Warszawie, to moje miasto. Uwielbiam Warszawę, to jak się zmienia, jak jest dynamiczna, pełna życia. Wiesz, Czesi przyjeżdżają do nas ze swojej pięknej Pragi i patrzą z podziwem, a nawet trochę chyba z zazdrością na energię Warszawy. Cieszę się, że powstaje druga nitka metra, że są rowery miejskie – to mi ułatwia życie. Bardzo podoba mi się to, co się dzieje nad Wisłą. Mieszkam w centrum, jest tu świetna oferta kulturalna, z której korzystam na maksa. Moja córka chodzi do dobrego gimnazjum, mój synek do dobrego przedszkola.
Warszawa jest miastem przyjaznym rodzicom z dziećmi?
Na pewno powinna się bardziej zwrócić ku dzieciom. Ja często mam problemem ze znalezieniem informacji o imprezach dla dzieci, dowiaduję się po czasie, a chciałbym dzieciakom wszystko pokazać. Warszawa ma tu dużo do nadrobienia, pod tym względem Berlin jest genialny.
Co najbardziej przeszkadza ci w życiu w Warszawie?
Najbardziej przeszkadza mi to – ale to chyba nie tylko warszawska, ale ogólnopolska kwestia – jakie mamy warunki mieszkaniowe. Tu się haruje na mieszkanie. Ja dzięki filmom i reklamom mam w miarę dobrą sytuację, ale widzę, jak wszystkim jest z tym trudno.
Ludzi nie stać na mieszkanie, stosunek cen do zarobków jest wciąż porażający. Ciągle się z tym wszystkim boksujemy, to z tego powodu ludzie tu najbardziej cierpią.
Uważam, że Warszawie pomógłby rozwój. Jestem fanem koncepcji megapolis. Połączenie Warszawy choćby z Legionowem, Pruszkowem w jeden wielki organizm miejski na pewno byłoby dobrym rozwiązaniem. Uważam, że duży może więcej. Skorzystanie z potencjału okolicznych gmin wzmocni miasto jako całość, ale i zmusi do roboty zarządzających w mniejszych gminach. Nie będą mogły one odgrywać roli uśpionego, niezamieszanego w sprawy wielkich zakątka, ale jednocześnie zachowa się ich podmiejski charakter. Na przykład Wesołej przyłączenie do Warszawy przyniosło wiele dobrego, choćby w zakresie komunikacji i infrastruktury.
Uważam też, że trzeba uregulować kwestie hałasu w nocy. Ja wyznaję zasadę, że jesteśmy w dużym mieście i nie możemy w nocy domagać się ciszy w centrum. W Nowym Jorku chyba nikomu nie przyjdzie do głowy kogokolwiek uciszać. Warszawa była cichym miastem, bo przez lata nic tu się nie działo i ludzie się do tego przyzwyczaili. Teraz odżywa i w nocy nie będzie już cicho.
Jakim miastem jest Warszawa dla filmowca?
W Polsce cały przemysł filmowy jest bardzo warszawocentryczny. Kino jest skupione na Warszawie i Warszawą stoi. Tu rozgrywa się akcja większości filmów – popatrz zresztą na tegoroczny festiwal w Gdyni – i seriali, tu się kręci większość reklam. Mam wrażenie, że przez to Warszawie trochę na filmowcach nie zależy. Nie dba o to, by ich przyciągnąć, ułatwić im pracę. Zachowuje się jak bardzo zajęta bizneswoman, która nie odbiera telefonu, nie oddzwania, nie odpisuje na maile. Akurat przy pracy nad Miastem ’44 ratusz był pomocny, pani prezydent osobiście zaangażowała się w jego powstanie, ale na co dzień tak to właśnie wygląda. Bardzo trudno jest nakręcić film w Paryżu czy Londynie, czołowym globalnym miastom w zasadzie nie zależy, by ściągać do siebie filmowców, wiedzą, że i tak przyjadą. Warszawie moim zdaniem też trochę nie zależy.
Czego jako filmowiec oczekiwałbyś od miasta?
Ja wiem, że my zawsze przepadniemy, że dla władz miasta ważniejsza niż wspieranie filmów będzie budowa dróg. I dobrze, bo drogi są potrzebne, żeby filmy w ogóle mogły powstawać. Ale wystarczyłoby, żeby przy ratuszu czy jakimkolwiek miejskim urzędzie powstała grupa paru osób, które znają się na rzeczy, które są zaprzyjaźnione lub zaprzyjaźnią się ze środowiskiem filmowym i będą gotowe nam pomagać tam, gdzie przy kręceniu w mieście pomoc jest czasem potrzebna – to już zrobiłoby dobrze całej polskiej kinematografii. Taki „zespół szybkiego reagowania dla filmowców” naprawdę by wiele zmienił.
Jako obywatel czujesz, że masz wpływ na miasto?
To jest świetne w Warszawie, że nie tylko mieszkańcy zaczynają się aktywizować, ale także władza zaczyna na to – co prawda z opóźnieniem – reagować.
Władza, która w takich sytuacji nie reaguje, jest arogancka i zasługuję na wymianę – to władza ma być dla ludzi, nie na odwrót.
Super, że powstaje całe mnóstwo oddolnych inicjatyw mieszkańców. Z miastem trzeba współpracować, bo to my je tworzymy. I jesteśmy w stanie wymusić zmiany. Jesteśmy w stanie teraz zmusić władzę do zweryfikowania swojego postępowania, namieszać – jak w przypadku biurowca przy Senatorskiej albo kina Femina. Co prawda nie zmieniło to wiele – kino zostało zamknięte, a projekt biurowca zmienił się tylko trochę, ale wierzę, że to tylko początek i wejdzie to ludziom w krew – mów głośno, protestuj, to twoje miasto, zmieniaj je.
Nie można miastu przypisywać domyślnie złych intencji – weźmy awanturę przy budowie Muzeum Sztuki Nowoczesnej: z tego, co wiem z przecieków, miasto naprawdę nie ma tego gdzieś, szuka tu jakiegoś rozwiązania.
A ty jesteś aktywnym obywatelem, angażujesz się?
Angażuję się. Mieszkam na ulicy Krochmalnej, tam działa na przykład taka fundacja Moja Wola, pomagam im. Piszę listy, sugeruję, co można by w mieście poprawić. Podoba mi się, jak zmienia się ta bliska Wola: Dom Kereta, to, jak odnowiono Chłodną. W ogóle bardzo mi się podoba, jak każda dzielnica zyskuje swój własny charakter: Wola, Powiśle, Saska Kępa.
Głosujesz w wyborach samorządowych?
Głosuję.
Jakie miałbyś w tym roku oczekiwania wobec idealnego kandydata lub kandydatki?
Mam jeden ogólny postulat, którego zawsze szukam w programach wyborczych: usprawnienie rozmów z mieszkańcami, mechanizmów pozwalających ich wysłuchać. Popieram taką władzę, która wychodzi do ludzi, siada z nimi face to face i rozmawia. Najgorzej jest, gdy władza nie słucha. Jasne, przy konsultacjach z ludźmi, tak jak przy konsultacjach nad scenariuszem, jest trudniej. Wszystko dłużej trwa, trzeba brać inne punkty widzenia pod uwagę. Ale to pozwala wypracować lepsze projekty. Warszawa potrzebuje projektów angażujących ludzi. Takich jak Highline w Nowym Jorku czy Dotleniacz Joanny Rajkowskiej. Tego typu projektów potrzeba Warszawie jak tlenu. Warszawie w ogóle potrzeba tlenu.
Jan Komasa – filmowiec, autor filmów Oda do radości, Sala samobójców, Miasto ’44 i spektaklu telewizyjnego Golgota wrocławska.
***
Wybory samorządowe, którym z reguły poświęca się najmniej miejsca w ogólnopolskich mediach, są jednocześnie najbliższe ludziom i choćby z tego względu warto o nich mówić. Tegoroczne, listopadowe, będą wyjątkowe z wielu względów – pokażą siłę ugrupowań alternatywnych, krytykujących polityczny mainstream z prawej i lewej strony, a także rozstrzygną o taktyce, którą przyjmą główne partie w przyszłorocznych kampaniach: parlamentarnej i prezydenckiej. Nas najbardziej interesuje jednak nie los poszczególnych partii, ale pytanie, czy te wybory zmienią jedynie polityków, czy sam model uprawiania polityki – wprowadzając nowe postulaty, oddając głos ludziom, uprawniając oddolne i niehierarchiczne metody? Czego brakuje dzisiejszej polityce na poziomie lokalnym i jak można ją zmienić? I kto może to zrobić, tak aby skutki odbiły się na polityce w ogóle? O to chcemy pytać aktywistki, ekspertów, polityczki, działaczy i ludzi kultury.
Czytaj także:
Monika Strzępka: Czasem mam wrażenie, że miasto to tor przeszkód
Ewa Lieder: Ludzi nie można zmusić do pracy społecznej
Szczepan Kopyt: Od miasta chcę tego, co wszyscy
Jakub Dymek, Lekcje Franka Underwooda
Maciej Gdula, Apoteoza Joanny Erbel
Marcin Gerwin, Strzeż się miejskich aktywistów!
Michał Syska: To nie SLD blokuje lewicę
Tomasz Leśniak: Nie chcemy wejść w buty dotychczasowej władzy
Witold Mrozek, Ja, Kononowicz [polemika]
Agnieszka Wiśniewska, Kibicuję i pytam
Joanna Erbel: Skończmy z manią wielkości w Warszawie!
Igor Stokfiszewski, Szansa na inną politykę
Witold Mrozek, Róbmy politykę!
Joanna Erbel: Chcemy odzyskać miasto dla życia codziennego
Maciej Gdula, Erbel do ratusza!
Wkrótce:
rozmowy z Joanną Rajkowską i Janem Śpiewakiem.