Objęcie artystów ubezpieczeniem jest dla polskich polityków kompletną abstrakcją.
Niedługo minie rok od dnia, w którym miał miejsce pierwszy w historii strajk artystów. Postulaty były dość proste i niewygórowane: rozpoczęcie prac nad rozwiązaniami mającymi umożliwić objęcie artystów ubezpieczeniami społecznymi oraz odstąpienie od projektu likwidacji ulgi umożliwiającej odliczenie 50 procent kosztów uzyskania przychodu w umowach o dzieło.
Z perspektywy czasu trudno ocenić, który z postulatów był bardziej nierealny. Mimo w zasadzie pozytywnych relacji medialnych reakcja ze strony decydentów była lekko żenująca. Minister kultury zadeklarował ostatecznie gotowość do podjęcia rozmów, jednak na jedyne merytoryczne spotkanie z przedstawicielami Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej oddelegował szefa swojego gabinetu. Ten niezwykle uprzejmy człowiek z rozbrajającym uśmiechem oznajmił, że nie miał czasu zapoznać się z przygotowanymi przez nas dokumentami, a sam temat zna słabo i w sumie niewiele może zrobić. W innych przypadkach było podobnie – szczyt samozadowolenia osiągnęła Aleksandra Wiktorow, rzecznik ubezpieczonych, była szefowa ZUS, która z wdziękiem Marii Antoniny zaproponowała artystom, by jednak przekonali się do jedzenia ciastek.
W ostatnich latach dzięki dostępowi do środków unijnych bardzo wyraźnie wzrosły nakłady na infrastrukturę instytucji kultury. Te inwestycje były w wielu przypadkach bardzo potrzebne i trafione, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że stawianie kolejnych budynków wyczerpuje wyobraźnię decydentów. Nie jest to przypadek – wzmacnianie, na polityczny użytek, materialnego prestiżu związanego z kulturą, szczególnie „wysoką”, może się odbywać z pominięciem artystów. Trudno też przekonująco wyjaśnić elitom politycznym i gospodarczym, na czym polega praca twórcza, jeśli jej ostatecznym celem nie jest zadowalający zysk.
Sytuacja polskich artystów nie jest w żaden sposób wyjątkowa.
Praktycznie w każdym miejscu, gdzie uprawia się sztukę, szczególnie tam, gdzie mamy do czynienia z pracą artystów wizualnych, rynek sztuki nie jest w stanie zapewnić im przychodów na poziomie minimum socjalnego.
Artyści wizualni są w najgorszej sytuacji wśród zawodów twórczych, gdyż w przeciwieństwie do muzyków czy aktorów nie mogą liczyć na zatrudnienie etatowe (teatr, filharmonia), nie uzyskują też żadnych tantiem z tytułu praw autorskich. Poza pracą w charakterze nauczyciela akademickiego nie czeka na nich żadna ścieżka kariery na konwencjonalnym rynku pracy. Niewielka elita jest w stanie okresowo utrzymywać się ze sprzedaży swoich prac, reszta jest skazana na nieregularne honoraria z tytułu udziału w projektach, na wsparcie rodziny lub partnerów życiowych. Ostatnim źródłem przychodu są dorywcze zajęcia zarobkowe, o ile nie pokrywają się ze zobowiązaniami artystycznymi.
Istniejący w Polsce od ponad dekady kapitałowy system ubezpieczeń społecznych, polegający na gromadzeniu składek w ramach indywidualnych kont, ma wiele poważnych wad. Jedną z nich jest jego ograniczający charakter, który bardzo utrudnia zastosowanie rozwiązań sprawdzających się w systemach solidarnościowych opartych na zasadzie „różna składka – stałe świadczenie”. Sztuka jest traktowana przez rodzimy system fiskalny jako towar, a jej wytwórców obowiązują zupełnie nieprzystające do specyfiki tej pracy regulacje podatkowe. Zmiana tego stanu rzeczy z pewnością nie zrujnuje budżetu, w wielu sytuacjach będzie dla niego neutralna – wymaga to jednak dostrzeżenia faktu, iż kultura to nie tylko gmachy i wizyty ministra w La Scali, ale bardzo konkretna rzeczywistość dla chętnie docenianych przy innych okazjach ludzi.
Strajk artystów pokazał, że artyści wizualni są chyba jedyną grupą zawodową, która jest w stanie ponieść naprawdę spore wyrzeczenia, by móc kontynuować swoją pracę. Niezrealizowany postulat włączenia ich do systemu ubezpieczeń społecznych był żądaniem niezwykle skromnym – chodziło zaledwie o możliwość współpłacenia z własnej kieszeni dedykowanej składki. Niestety to, co dla europejskich artystów – niemieckich, francuskich czy nawet słoweńskich – jest czymś całkowicie naturalnym, w głowach rodzimych polityków urasta do rozmiarów niewyobrażalnej abstrakcji.
Chyba że w grę wchodzi analogiczne zabezpieczenie społeczne duchownych – wówczas sprawa jest prosta, tania i załatwiona praktycznie od ręki. To zestawienie pokazuje, jak bardzo niesprawiedliwy jest polski system ubezpieczeń – od wysokich zabezpieczeń dla wybranych grup (m.in. księży, służb mundurowych, sędziów i prokuratorów, europosłów), przez oscylowanie na granicy ubóstwa dla większości zatrudnionych, po protekcjonalne odesłanie do własnej zaradności całej wykluczonej reszty.
Jednym z przykładów pokazujących rozpaczliwą sytuację twórców jest koszmarek legislacyjny pod nazwą Komisja ds. Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców. To ciało dokonuje oceny dorobku zgłaszających się do niego artystów i w razie pozytywnego rozpatrzenia wniosku przyznaje im możliwość samodzielnego opłacania składek ubezpieczeniowych. Określany jest czas trwania działalności twórczej, który podlega w całości oskładkowaniu, oraz stosowne odsetki za okres poprzedzający złożenie wniosku – jeśli taka jest decyzja. Wysokość składek (emerytalnej, zdrowotnej, fundusz pracy, rentowej) jest naliczana od 60 procent średniego wynagrodzenia, co w sumie daje kwotę nieznacznie wyższą od tej, którą płacą samozatrudnieni – około 1 tys. zł miesięcznie.
Kwota ta dla 98 procent artystów w naszym kraju nieosiągalna. Nawet śladowa znajomość realiów pracy artysty pozwala uświadomić sobie, jak dalece kuriozalny jest to twór – osobiście nie znam żadnego artysty, który by z niego korzystał. W przeciwieństwie do założenia własnej działalności gospodarczej nie ma w tym przypadku możliwości m.in. odliczenia VAT czy innych kosztów ponoszonych w codziennej pracy. Warto dodać, że przeciętne honorarium za przygotowanie samodzielnej wystawy w publicznej galerii oscyluje zwykle w granicach kilkuset złotych. Nieprzeciętne jest niewiele wyższe. Artyści będący w najbardziej owocnym okresie kariery rzadko są w stanie przygotować więcej niż dwie takie ekspozycje w ciągu roku. Wystawy zbiorowe często są organizowane na zasadzie zerokosztowej – zaproszeni artyści, chcąc wziąć w nich udział, sami ponoszą koszt transportu prac, a pytanie o honorarium praktycznie nigdy nie pada.
Dramatyczny apel Julity Wójcik o emerytury artystyczne i włączenie artystów do systemu ubezpieczeń podczas wręczenia Paszportów Polityki oraz długa owacja, która po nim nastąpiła, to dowód na to, że jest szansa na wygranie tej batalii. Przed środowiskiem artystów jeszcze bardzo długa droga – w najbliższym czasie najważniejszym zadaniem jest przełamanie anachronicznych wyobrażeń elit urzędniczych i politycznych.
Jest szansa, że kiedyś uświadomią sobie, że kultury nie tworzą wygłupiający się celebryci, ale ludzie wykonujący dużym kosztem codzienną, mocno angażującą pracę.
Mikołaj Iwański jest doktorem ekonomii, absolwentem filozofii na UAM.