Wolę zemsty na Niemcach możemy odnaleźć nie tylko w relacjach świadków czy badaniach historyków, lecz także w oficjalnych dokumentach.
Myślę, że ludziom, którzy cierpią niesprawiedliwie, nie wystarczy sama sprawiedliwość. Chcą, żeby winowajcy też ucierpieli niesprawiedliwie. To odczują jako sprawiedliwość.
Tadeusz Borowski
Świadkowie i komentatorzy niemieccy zwykle nie mają wątpliwości, że doszło do zemsty na Niemcach w końcowym okresie II wojny światowej, która pochłonęła 50– 60 mln istnień ludzkich, i po jej zakończeniu. Bez skrępowania używają także słowa „zemsta”, które o wiele rzadziej pojawia się w relacjach świadków z narodów okupowanych przez III Rzeszę. Marianne Weber, żona Maxa Webera, napisała we wprowadzeniu do opracowanego przez siebie zbioru relacji uciekających, wypędzonych i wysiedlonych kobiet niemieckich:
Wydarzenia te należy rozumieć jako akt zemsty zwycięskich mocarstw, które przez pięć lat czuły na swym ciele szpony hitlerowskiego reżimu. (…) Zachowanie hitlerowców na Wschodzie było tak bestialskie, że musimy zrozumieć akty zemsty, jakich byliśmy świadkami po naszej kapitulacji. Mimo to przepełnia nas ból, że ich celem stali się nie ci odpowiedzialni sprawcy, lecz niewinne osoby, które poddano najcięższym próbom. Za grzechy Niemców, jako zwycięzców, odpokutowali mieszkańcy niemieckiego Wschodu.
[…] Wola zemsty [na Niemcach] daje się zaobserwować także wśród Polaków. Możemy ją odnaleźć nie tylko w relacjach świadków o konkretnych zbrodniach czy badaniach historyków, lecz także w oficjalnych dokumentach.
Masakrowanie i mordowanie Niemców
[…] mordowanie bezbronnych jeńców wojennych nie jest najbardziej wyrazistym przykładem masakr Niemców. Dochodziło także do mordowania kobiet i dzieci, w tym przez „pospolite ruszenie” wyzwolonych narodów. Na froncie wschodnim w miarę posuwania się ofensywy radzieckiej na ziemiach niemieckich następowały masakry, których ofiarami padali mieszkańcy niezależnie od płci i wieku. Na przykład w Griszinie na Ukrainie w 1943 roku zmasakrowano w okrutny sposób 596 niemieckich żołnierzy i członków organizacji Todta, żołnierzy włoskich, rumuńskich, węgierskich i ukraińskich robotników.
Innym przykładem są masakry, do których doszło wokół Königsbergu. Udokumentowali je niemieccy żołnierze na terenach odbitych Rosjanom, na przykład w Metgethen […], które było opanowane przez Armię Czerwoną od 29 stycznia do 19 lutego 1945 roku, a następnie zostało odbite przez Niemców. Niemieccy śledczy zebrali informacje na temat radzieckich okrucieństw. W odróżnieniu od Nemmersdorfu przypadek ten nie doczekał się jednak krytycznej rewizji, trudno zatem uznać, ile w zebranych relacjach propagandowej mistyfikacji.
[…] Również Polacy mścili się na Niemcach. Nasilenie tych aktów miało miejsce na Lubelszczyźnie, na Pomorzu i w Wielkopolsce. Zwłaszcza doświadczone wojną Kujawy stały się teatrem okrucieństw wobec Niemców, którzy nie zdążyli uciec. Zabijano ich po kilku lub nawet kilkudziesięciu (np. w Aleksandrowie Kujawskim). W Nieszawie żywcem wrzucono do rzeki niemowlęta i małe dzieci, a dorosłych po wcześniejszym rozstrzelaniu. W Starym Ciechocinku Niemcom, którzy uczestniczyli w pracach ekshumacyjnych, kazano całować kości ofiar, po czym ich pobito i wrzucono do rozkopanych grobów.
Czasami wybór osoby, która padała ofiarą gniewu ludzi, miał charakter przypadkowy. Do Piwek (dziś dzielnica Kutna) wrócił niemiecki gospodarz, który był tam sołtysem (nie zdołał zbiec na zachód). „No i mogę powiedzieć, że on był niezłym człowiekiem” – zauważyła narratorka. Mimo to mieszkańcy go ukamienowali. Po pewnym czasie wrócił Niemiec „najgorszy, wstrętny (…) coś okropnego” razem z synami. Jego już nie dotknęła zemsta ludzi. Jak skomentowała to narratorka: „No bo przeszło ludziom”. W tym przypadku wydaje się, że samosąd miał charakter wyładowania frustracji i negatywnych emocji na dostępnym Niemcu, którego potraktowano jako reprezentanta wrogiej grupy. Z czasem mobilizacja opadła. Etiologia przypominała tu zjawisko pogromu.
[…] Sprawcami i inicjatorami mordów byli także ciężko doświadczeni robotnicy przymusowi. Jedna z respondentek opowiedziała historię kobiety, która została wywieziona na roboty przymusowe do dużego niemieckiego gospodarstwa rolnego. „Ale ona chciała się jakoś otworzyć i powiedzieć z siebie, wyrzucić to, co jej strasznie dokuczało, a czego bała się powiedzieć, bała, bo sprawa kryminalna po prostu”. Kobieta stała się ofiarą systematycznych gwałtów gospodarza i jego trzech synów, których nie powołano do Wehrmachtu, gdyż produkcja gospodarstwa przeznaczona była na potrzeby armii. Gwałty stanowiły tajemnicę poliszynela. Również żona gospodarza wiedziała, co się dzieje: „Matka wiedziała o tym, ale wiedziała, że jak, po prostu widocznie ci, jeszcze do niej była bardziej niegrzeczna. Mówi, że jak jedzenie jakieś było, czy coś, to zawsze jej coś najgorszego, bo oni wszyscy razem siadali jeść, mówi, jeszcze ją, po prostu, nad nią się jeszcze jak gdyby znęcała, zamiast do swoich mieć pretensje, ta, ta żona”. Gdy robotników przymusowych wyzwoliła Armia Czerwona, gospodarza i jego synów pojmano i związano. Gwałcona kobieta domagała się rozmowy z dowódcą.
(…) i ten dowódca przyszedł, i proszę, wziął ją, i ona poszła, usiadła i z nim i siedziała, i tak: bebebe, coś tam mówiła, tak jak ja mówię teraz do pani. Mówiła, mówiła, mówiła, a on mówił, że nie może. Więc podeszli do szeregu, ona jeszcze raz: „Zabij, zabij ich, mówiłam ci, co mi robili. Zabij!”. On powiedział: „Nie mogę, ja nie mogę – mówi – ale ty możesz, ale ty możesz!”. To mówi: „Dobrze”, ona, podeszła do niego, „Jak?”. A on, mówi, naładował magazynek, mówi, nie pamięta ona, ile, pięć na pewno, mówiła, mówi, tak wyczuwałam, a my wszyscy tam stoimy, mówi, on naładował, i ona tak przymierzyła, „Jak?”, że to potem pociągniesz. Mówi: Podeszła, najpierw do ojca, (mówi) przyłożyła i wypaliła. Potem podeszła do młodszego syna, a matka – mówi – już jak ona do syna. Jeszcze jak do ojca, to jeszcze matka jeszcze klęczała, ale jak podeszła do najmłodszego syna i też przyłożyła do serca, to matka już upadła, zemdlała, już przewróciła się. I mówi: Wypaliła dla niego (mówi) wypaliła, i teraz do trzeciego. Dwóch synów, już dwóch synów zabiła i (mówi) ojca, a do najmłodszego podchodzi, a jak ona podchodziła, on ukląkł. A ona tak, mówi, pod nosem mu tą lufą, „Otwieraj buzie”. Wie pani, on ją w jakiś szczególny sposób, okrutnie z nią się obchodził. Inaczej jego zabiła, jego zabiła inaczej. I mówi, czekała, i mówi, do buzi, mu ten pistolet, ten karabin, taka długa lufa. I, mówi, usta mu tak w lewo w prawo, ta ręka jej się trzęsła, mówi, i do buzi, mówi, ten, tego, mówi, ten pistolet, ten karabin mu przyłożyła, mówi, jak rąbnęła, to mówiła, że oni ochlapani byli, po prostu głowa mała, mózg to głowa rozleciała się, to z głowy tylko – nie było nic, ta głowa się cała rozprysnęła. (…) A ona, jak to zrobiła, to (mówi) podeszła i ten karabin koło tej matki cisnęła, tej matce nic nie zrobiła.
Historia ta była spontanicznie przytoczona przez respondentkę. Wywołała ona zresztą znaczne emocje – badana z trudem powstrzymywała miejscami płacz. Podkreślić trzeba, że wywiad ten przeprowadziła studentka, co wytworzyło szczególną wspólnotę kobiet opowiadających o cierpieniach kobiety. Nie udało się zweryfikować tej opowieści, ale sytuacja wywiadu oraz wyzwolone emocje wskazują na to, że badana nie chciała zaimponować badaczowi, przytaczając wymyśloną historię.
Obozy dla Niemców
W miarę zwycięstw aliantów powstawało coraz więcej obozów dla Niemców, w pierwszej kolejności dla jeńców wojennych oraz osób podejrzanych o nazistowskie sympatie. […] Obozy powstały także na terenie wyzwalanych spod niemieckiej okupacji krajów słowiańskich. Pierwotnie administrowane przede wszystkim przez organa władzy radzieckiej, z czasem przechodziły pod jurysdykcję lokalnych organów władzy. Podporządkowanie obozów różnym organom władzy (NKWD, wojsku, UBP, milicji, władzom lokalnym) powodowało nieprzejrzystość struktury nadzoru i ułatwiało nadużywanie władzy. Często w tym drugim okresie ujawniała się żądza odwetu. Tak było także w Czechosłowacji. Jeden ze świadków wydarzeń w czeskim obozie deportacyjnym zanotował:
Opowiadano nam, że w listopadzie zerwano nocą dzieci z łóżek i wrzucono do wód (strumienia przepływającego przez obóz. Za karę. Dzieci zebrały fusy po kawie leżące na śmietniku przez kuchnią i zjadły je z głodu. Czesi mieszali potem fusy z popiołem, ale dzieci i tak to robiły (Marianne Weber).
W Polsce obozy pełniły różnorodne funkcje – represyjne, karne, izolacyjne, pracy. Służyły – jak wszędzie – izolacji jeńców, urzędników i nazistów oraz wszystkich podejrzanych politycznie osób, w tym związanych z polskim państwem podziemnym. Ale jednocześnie stały się miejscami koncentracji ludności niemieckiej, która – jak doskonale wiedziano – przeznaczona jest do wysiedlenia do Niemiec. Zamykanie w obozach intensyfikował napływ polskiej ludności, zwłaszcza repatriantów z utraconych przez Polskę kresów. Obozy były również elementem polityki narodowościowej – zamykając ludność rodzimą, starano się przyspieszyć politykę rehabilitacji osób, które podpisały Niemiecką Listę Narodowościową, oraz weryfikacji Reichdeutschów.
System obozów obejmował całą Polskę – oprócz obozów centralnych (np. w Jaworznie czy Potulicach) funkcjonowało wiele lokalnych, w tym sporo tymczasowych. Według wyliczeń Edmunda Nowaka, po zakończeniu II wojny światowej działało w Polsce ponad 500 różnego typu obozów (nie licząc więzień), w których przetrzymywano od stu do kilku tysięcy osób. W początkach grudnia 1945 roku w obozach znajdowało się 25 tys. Niemców, volksdeutschów, jeńców i oskarżonych o kolaborację. Przez wszystkie obozy działające na terenie Polski po wojnie przeszło od 200 do 250 tys. osób.
[…] Największa liczba obozów znajdowała się na Górnym Śląsku. Związane to było z potrzebą zapewnienia funkcjonowania przemysłu wydobywczego i hutniczego. Osadzeni stanowili darmową siłę roboczą, często mając rzadkie kompetencje niezbędne w tym sektorze gospodarki. W szczególności dwa obozy dorobiły się czarnej legendy w świadomości Ślązaków: Łambinowice oraz Świętochłowice-Zgoda. Przez obóz w Łambinowicach przeszło około 5 tys. osób, zmarło zaś i zginęło 1– 1,5 tys. osadzonych, przy czym 60% zgonów spowodowała epidemia tyfusu plamistego, rozpleniona m.in. na skutek fatalnych warunków sanitarnych, głodu i braku szczepionek dla więźniów. Do obozu w Świętochłowicach-Zgodzie trafiło w sumie blisko 6 tys. osób, oficjalna liczba zmarłych to 1855 osób, ale w rzeczywistości było ich więcej. Największe żniwo zebrały epidemie czerwonki i tyfusu. Oba obozy stały się tak głośne przede wszystkim ze względu na wskaźniki śmiertelności: 25– 30% w Łambinowicach i ponad 33% w Świętochłowicach.
Mimo pragmatycznych celów nie ulega jednak wątpliwości, że obozy „miały dać Polakom poczucie pewnego rodzaju zadośćuczynienia za hitlerowski terror doświadczony podczas okupacji” (Edmund Nowak). Przypadki Łambinowic i Świętochłowic-Zgody uwidaczniają skalę okrucieństw motywowanych zemstą. Jak zauważył Edmund Nowak: „Zgony takie miały miejsce także w innych obozach, ale w Łambinowicach akty nieprawości czyniono jawnie, bez żadnych moralnych zahamowań, z premedytacją nadużywając władzy, lekceważąc praworządność. Szacuje się, że zabójstw było w Łambinowicach ponad 100”.
W obozie stosowano represje, tortury i dopuszczano się akcji odwetowych na więźniach. Najwięcej więźniów (46– 48) zastrzelono 4 października 1945 roku w czasie gaszenia baraku – zbrodni tej dokonano na rozkaz pierwszego komendanta obozu Czesława Gęborskiego, który obejmował to stanowisko jako dwudziestoletni sierżant milicji. Przekroczyło to nawet tolerancję ówczesnych władz, które aresztowały Gęborskiego. Podobnie zapisał się w historii komendant drugiego obozu, Salomon Morel. […]
Wypędzenia i wysiedlenia Niemców
Mówiąc o wojennych i powojennych wysiedleniach Niemców, nie można zapominać, że oni sami rozpoczęli na ogromną skalę przesiedlenia ludności, w tym niemieckiej, realizowane m.in. w ramach Generalnego Planu Wschodniego. W sumie naziści przesiedlili milion ludności niemieckiego pochodzenia. Niejednokrotnie była ona przerzucana w zależności od zmiany sytuacji wojennej, na przykład Niemcy z Litwy, ściągnięci do Rzeszy w latach 1939– 1941, musieli wracać na Litwę okupowaną przez Niemców.
[…] Mówiąc o okrucieństwie wypędzeń i wysiedleń, nie można zapominać, że dramat ludności cywilnej zaczął się od przymusowej ewakuacji i panicznej ucieczki przed frontem. Wielu ludzi zmarło w wyniku ciężkich warunków atmosferycznych, działań zbrojnych oraz operacji mających na celu przygotowanie do obrony. Tak było w przypadku ewakuacji z oblężonego Elbląga łodzi torpedowych i amunicji. W tym celu lodołamacze utorowały szlak wodny, który okazał się przeszkodą dla uciekającej po lodzie ludności cywilnej.
Szczególną kategorię deportowanych stanowili Ślązacy, których Sowieci zmusili do pracy w radzieckich kopalniach, hutach i fabrykach (przede wszystkim w Zagłębiu Donieckim, na Syberii i w Kazachstanie). Wywożono ich już od początku lutego 1945 roku, często korzystając z pretekstu (wzywano mężczyzn na przykład do rejestracji albo stawiania się do prac porządkowych) lub urządzając łapanki – na ulicy, w kopalni bądź w hucie. W ten sposób ucierpiało wielu Górnoślązaków, jak się szacuje od około 20 tys. do około 30 tys., którzy mieli obywatelstwo niemieckie lub byli przez Sowietów uznawani za Niemców.
Ale nie tylko – potrzeby radzieckiego przemysłu przeważały nad sprawiedliwością czy polityką narodowościową. Podstawą deportacji była decyzja Państwowego Komitetu Obrony ZSRR (GOKO) z 3 lutego 1945 roku. Wielu z nich zmarło na skutek ciężkich warunków pracy, chorób i głodowych racji. To zbiorowe doświadczenie Ślązaków – nazywane „tragedią górnośląską” – dotknęło niemało rodzin i naznaczyło je traumą.
[…] W Polsce decyzję o wysiedleniu Niemców zgodnie popierały wszystkie znaczące siły polityczne. Tezy rządu polskiego w Londynie z 27 września 1944 roku otwiera zdanie: „Doświadczenie z «piątą kolumną» i metody okupacyjne stosowane przez Niemców w tej wojnie czynią współżycie ludności polskiej i niemieckiej na obszarze jednego państwa niemożliwym”. Podobnie PPR, mimo internacjonalistycznej frazeologii, popierała budowanie komunistycznej Polski jako państwa jednego narodu. Zaangażowanym rzecznikiem tego stanowiska był Władysław Gomułka, kierujący Ministerstwem Ziem Odzyskanych. Nacjonalistyczny rys zdominował propagandę rządzących elit oraz marksistowską historiografię w PRL-u.
Zbiegowie, wypędzeni i wysiedleni Niemcy do dzisiaj kultywują w Niemczech pamięć stron ojczystych i rozwijają dyskurs krzywdy, przedstawiający ich jako niewinne ofiary narodów słowiańskich. O wysiedleniach – wbrew potocznym opiniom – mówiło się w zachodnich Niemczech wiele. Wątek ten analizuje głośna książka Evy Hahn i Hansa Henninga Hahna (2010) Die Vertreibung im deutschen Erinnern. Legenden, Mythos, Geschichte (Wypędzenie w niemieckiej pamięci. Legendy, mit, historia). Pokazują oni, że debata o wysiedleniach i wypędzeniach nadal w niedostatecznym stopniu powiązana jest z bazą źródłową. Reprodukowane są mity i legendy (np. „niemieckiego Wschodu”), które nie tylko utrudniają publiczne debaty i stanowią polityczne obciążenie, lecz także przeszkadzają w obiektywnych badaniach społecznych. Co istotne, wysiedlenia w tym dyskursie przedstawiane są jako zemsta zwycięzców nad niewinnymi mieszkańcami niemieckiego Wschodu.
Niezależnie zatem od oceny samego procesu masowych wysiedleń, które spełniają definicję czystki etnicznej, należy pamiętać, że dla wielu Niemców był to akt zemsty, pełen okrucieństw osiągających ludobójczą skalę. To, co dla historyków jest następstwem planu uporządkowania stosunków narodowościowych w powojennej Europie, dla wysiedlonych jest zbrodniczą zemstą. Spetryfikowane w mit powojenne definicje sytuacji są zatem dla socjologa kluczowe dla opisu relacji Niemców z okupowanymi narodami, które objęły w panowanie niemiecki Wschód.
Należy jeszcze wspomnieć o wysiedlaniu Niemców z ich domostw w samych Niemczech. Gdy wojska alianckie potrzebowały budynków na swoje potrzeby, nie wahały się przesiedlać całych rodzin. Do szczególnej sytuacji doszło na przykład w Emslandzie, gdzie postanowiono utworzyć polską kolonię. 19 maja 1945 roku rozpoczęto ewakuację osiedli i miejscowości. Miasto Haren, zasiedlone przez polskich „dipisów” i żołnierzy walczących po stronie zachodnich aliantów, przemianowano na Maczków. W latach 1945– 1948 działała tam polska administracja. Dla Niemców była to niezasłużona dolegliwość, którą do dzisiaj wspominają jako zaznaną m.in. z rąk Polaków niesprawiedliwość.
Jest to fragment książki Lecha M. Nijakowskiego „Rozkosz zemsty. Socjologia historyczna mobilizacji ludobójczej”, Scholar 2013. Usunięto wszystkie przypisy.
Czytaj także:
Lech M. Nijakowski: Ludobójstwo nasze powszednie