Nie o to chodzi, żeby zabawnie obśmiać złe filmy pokazane w Koszalinie. Ważniejsze są pytania – o system pracy nad filmem, o rolę w nim jednostki i zespołu.
Na półmetku konkursu pełnometrażowych fabuł na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie jest źle. Widać to szczególnie, jeśli równolegle śledzi się krótkie filmy, które są o wiele lepsze.
Niedawno rektor łódzkiej filmówki powiedział, że szkoła ta jest lepsza niż polskie kino. Nie wiem, czy o całym polskim kinie można tak powiedzieć. Pewne jest, że to, co powstaje w szkole, przewyższa filmy debiutantów. I to jest problem. Dlaczego w szkole można stworzyć warunki do tego, że zespół pod opieką doświadczonych twórców pracuje nad filmem, i ten film jest dobry? Czemu po opuszczeniu szkoły zdobyta w niej wiedza gdzieś ulatuje? Czy reżyserzy są zostawieni sami sobie? Czy może nie budują zespołów, bo kino i w ogóle sztuka to bardzo indywidualistyczne dziedziny? Czy w szkole rzeczywiście więcej osób „martwi się” o film?
Na pozór trudno w to uwierzyć. Jasne, w szkole martwi się reżyser, który robi dyplom, i pewno jeszcze operator, i część ekipy, która też dyplomy robi. Martwi się opiekun artystyczny. Wspierają koleżanki i koledzy. Ale przecież nie jest tak, że jak robi się fabułę, na którą wykłada się masę pieniędzy i do pracy przy której angażuje dużo więcej ludzi niż przy etiudzie czy krótkim metrażu, to przejmuje się nią tylko reżyser.
Ale podczas jednej z festiwalowych dyskusji z widzami zatytułowanych „Szczerość za szczerość” byłam świadkiem, jak współtwórcy filmu – pod nieobecność reżysera – przepraszali za niego i za ten film. Jak to się stało, że w dyskusję o filmie włączeni zostali dopiero po jego zakończeniu i pokazaniu widzom? Może jednak powtarzane w ostatnich latach postulaty o powrocie w jakiejś formie do zespołów filmowych mają głęboki sens? W Koszalinie ta myśl powraca jak bumerang.
Nie będę opisywała pokazanych tu filmów, które oceniam jako niedobre. Nie o to chodzi, żeby je teraz skrytykować i zabawnie obśmiać ich błędy. Ważniejsze są pytania – o system pracy nad filmem, o rolę w nim jednostki i zespołu. Istnieje coś takiego jak zbiorowa mądrość. Jakoś tak jest, że warto współpracować w grupie. Ta zasada działa też w kinie. Nawet średnie etiudy tworzone w szkołach filmowych, czyli w grupach, są lepsze niż to, co dotąd zobaczyłam w Koszalinie.
Praca w zespole nie oznacza, że ktoś odbiera reżyserowi autonomię. Nie oznacza też, że ktoś zamierza wchodzić w cudze kompetencje. Oznacza, że się wspólnie martwi, razem pracuje, przegaduje, wspiera, dzieli odpowiedzialnością – sukcesem i porażką. Działało to kiedyś, dzisiaj działa jeszcze w szkole, czemu ma nie zadziałać przy produkcji fabularnej?