Czy za murem grodzonego osiedla czeka lepsze życie? Mariusz, bohater nowego filmu Dariusza Glazera, wierzy w to mocno.
Chłopak mieszka z matką w Warszawie, w domu, który był niegdyś szczytem marzeń dla wielu. Jak wspomina sąsiadka Mariusza, w czasie, kiedy wprowadzała się do budynku, wielu im tego domu zazdrościło. Dziś jest on zaniedbany, a klatka odrapana. Meblościanka, wersalka i tapety w mieszkaniu Mariusza i jego matki lata świetności mają już dawno za sobą. Chłopak chce się wynieść z tego miejsca, bo się go wstydzi. Pomaga bezrobotnej matce, pracuje, robi zakupy, ale jego kontakt z matką nie jest najlepszy. Mariusz jest zły, że matka nic nie robi, że siedzi całe dnie przed telewizorem. Od dawna odkłada więc pieniądze zarobione przy remontach mieszkań oraz… sprzedaży marihuany, którą hoduje w garażu. Za te pieniądze wynajmuje wreszcie mieszkanie w nowym, eleganckim budownictwie.
Mur Glazera charakteryzuje bohaterów poprzez fizyczność otaczającej ich przestrzeni. Podział klasowy – nie bójmy się tego słowa – to podział na tych z odrapanego bloku i tych z bloku, w którym ściany wyrównano gładzią gipsową. Jest to podział zarysowany ostrą krechą, na szczęście krawędzie wygładzają sami bohaterowie. Mariusz i jego matka nie są bohaterami wyrastającymi z klasy ludowej, nie są proletariuszami. Poznana w nowym bloku sąsiadka Mariusza mieszka może w eleganckim mieszkaniu, w domu, który zaprojektował jej ojciec, ale nie jest to dziewczyna, z którą Mariusz nie jest w stanie nawiązać żadnego porozumienia. Różnica między tymi klasami nie jest do końca różnicą kapitału kulturowego (banalizując: książek i w jednych, i w drugich mieszkaniach nie uświadczymy), a raczej ekonomicznego czy po prostu symbolicznego.
Mariusz, żeby wynająć mieszkanie, pracuje, przelicza odkładane w schowku przy kaloryferze pieniądze. Trzyma w torebkach foliowych gotówkę, bo obraca tylko gotówką. Zarabia wykańczając mieszkania tym, którzy właśnie wprowadzają się do nowych, eleganckich mieszkań. Pracuje w szarej strefie – gotówka z ręki do ręki, zero dokumentów, oczywiście zero podatków, ale też żadnych zabezpieczeń społecznych. Mariusz szczęśliwie pracuje w takim sektorze budowlanki, w którym nie grozi mu, że spadnie z rusztowania, albo że przetnie sobie kończynę diaksem, ale już na przykład z drabiny spaść może. Tajemnicą sukcesu finansowego Mariusza jest to, że szczęśliwie jego klienci nie pytają o faktury, nie interesuje ich, ile wydał na materiały. Nie wydaje wiele, materiały po prostu kradnie.
Mariusz to ciekawy bohater polskiego kina.
Podczas rozmowy z widzami po projekcji na festiwalu „Młodzi i Film” wiele osób opowiadało, jak pozytywnym jest bohaterem: lepiej czy gorzej, ale opiekuje się matką, pracuje, jest zaradny. Trochę kradnie, handluje marihuaną, ale jednak to dobry chłopak.
Ja sama przyznam się szczerze – też go tak odbieram. Duża w tym zasługa grającego tę rolę Tomasza Schuchardta, który na ekranie sprawia wrażenie sympatycznego, opiekującego się otoczeniem, miłego człowieka, który radzi sobie, jak może. Chce się wydostać z odrapanego mieszkania, chce poznać dziewczynę, chce się zakochać. Wydaliśmy jakiś czas temu numer „Krytyki Politycznej” zatytułowany Wstyd, bo mieliśmy przekonanie, że tak jak wiekiem XX rządził strach, tak XXI rządzi wstyd. I Mur Glazera to potwierdza. Co ciekawe film pokazuje, że bardziej wstydzimy się biedy niż kradzieży.
Film Dariusza Glazera to także film o miłości. Mariusz wprowadza się do domu, w którym mieszka Agata (Marta Nieradkiewicz) – samotna matka małego synka. Chłopak szybko wymyśla sposób, żeby ją poznać. Spędzają ze sobą sporo czasu – wspólne zakupy, wieczory. Mariusz nie mówi Agacie, czym się zajmuje zawodowo. Znów wstyd. Mówi, że nie może spędzić z nią tyle czasu, ile by chciał, dlatego że właśnie zachorowała jego matka. Ponieważ Mariusz jest jedyną osobą, która może zająć się matką po tym, jak dostała udaru, musi godzić pracę, związek i organizowanie opieki dla chorej matki. Radzi sobie, ale zawsze kosztem czegoś – albo matka jest zaniedbana, albo Agata, albo remont, który robi, się przeciąga.
Związek Mariusza i Agaty to mezalians. On nie zaprosi jej do domu matki, nie przedstawi jej tak długo, jak to możliwe. Ona nie przedstawi go swoim rodzicom. Rożnica między bohaterami nie jest niby przepaścią nie do przeskoczenia – oboje mieszkają w stolicy, lubią podobną muzykę, mogliby pójść razem do tego samego klubu. Czy jednak to, że jej ojciec zaprojektował eleganckie osiedle, w którym Mariusz maluje mieszkania, a jego matka siedzi sama w zapuszczonym domu, jest murem, który da się pokonać?
O tym, że potrzeba posiadania własnego kąta – zakupu czy wynajmu mieszkania, które się urządza i które staje się schronieniem – jest ważna, widzieliśmy w takich filmach, jak Plac Zbawiciela Krzysztofa Krauzego czy Z odzysku Sławomira Fabickiego. W tym pierwszym konsekwencje bankructwa developera są dramatyczne, w tym drugim bohater wynajmuje i urządza mieszkanie dla siebie i ukochanej, ale to nie wystarcza, żeby mógł ułożyć z nią szczęśliwe życie. To, czego brakuje filmowi Mur, to pazur, jaki miały wspomniane wyżej filmy.
Film Glazera nie ma temperamentu buntu czy gniewu, nie ma w nim wkurwienia na zastaną sytuację. Nie każdy film musi być dynamitem, ale ten mógłby i powinien być mocniejszy.
Coś w Murze Glazera sprawia, że i tak jest on lepszy niż można by sądzić po jego streszczeniu. Z filmu o dwudziestolatku, który układając gładzie na ścianach liczy, że jakoś ułoży mu się życie, Mur na ekranie zmienia się w pełnokrwistą opowieść o współczesności, w której nie jest łatwo przekroczyć granicę wstydu i wyjść poza kontekst społeczny, jaki przygotowali nam rodzice, miejsce, w jakim dorastaliśmy, otoczenie, w jakim dojrzewaliśmy. Fakt, że film wyszedł poza taką opowieść jest zasługą świetnej pracy zespołu, w tym operatora Wojciecha Staronia, który nadał obrazowi charakter, a to właśnie obraz i miejsca – wnętrza mieszkań, ale też np. nocna Warszawa – grają w tym filmie ważną rolę. Duży wkład w efekt końcowy mieli aktorzy, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowi.
Nie jest Mur objawieniem roku, ale jest na pewno filmem, który warto zobaczyć. Jest też filmem, o który można się pokłócić, o którym można dyskutować, a to duża wartość kina.
**
Od 4 września w kinach będzie można oglądać film „Mur” Dariusza Glazera – historię spotkania współczesnych Romea i Julii w świecie strzeżonych osiedli, klasowych podziałów i murów, którymi bogaci odgradzają się od biednych.
**Dziennik Opinii nr 246/2015 (1030)