„Anatomia zła” Jacka Bromskiego mogła być bardzo dobrym filmem.
Jurek Kiler, kiedy robił zakupy na bazarku, brał tylko twarde warzywa, bo sam miał być twardzielem. W garniturze i z pokrowcem na skrzypce w ręku Kiler grał kilera. A teraz wyobraźmy sobie prawdziwego kilera na bazarku, mordercę, który przychodzi po pomidorki. Nie gra twardziela, bo twardzielem jest. Stara się nie rzucać w oczy, bo nic tak nie utrudnia pracy mordercy, jak bycie szybko zapamiętanym. Takim właśnie kilerem jest Lulek w Anatomii zła Jacka Bromskiego. Brawurowo gra go Krzysztof Stroiński, który pakując warzywa do szmacianej siatki wygląda raczej jak fajtłapowaty emeryt niż bezwzględny zabójca.
Lulka poznajemy w momencie, kiedy wyszedł warunkowo z więzienia. Pewnie chętnie zostałby już emerytem i chadzał na bazarek po marchewkę i kurczaka na rosołek, ale pech chce, że wzywa go robota. Prokurator (Piotr Głowacki) szantażem wymusza na Lulku przyjęcie zlecenia na zabójstwo komendanta Centralnego Biura Śledczego. No i tu pojawia się problem. Lulek jest zawodowcem. Strzela między oczy i nawet mu ręka nie zadrży, ale tylko wtedy, kiedy cel jest blisko. Niestety, lata zrobiły swoje i trafienie z większej odległości już takie łatwe nie jest. A w tej robocie nie ma miejsca na pomyłkę. Lulek postanawia więc znaleźć pomocnika – trafia na sierżanta Waśkę (Marcin Kowalczyk), żołnierza, który po skandalu na misji – zabiciu cywilów – stracił posadę w wojsku. Nie stracił jednak umiejętności, których armia go nauczyła – jest świetnym snajperem.
Anatomia zła mogła być bardzo dobrym filmem. Relacja starszy morderca-młody uczeń jest najciekawszym wątkiem historii. Dodatkowo pomaga jej gra Stroińskiego (zasłużona nagroda na festiwalu w Gdyni) i Kowalczyka. Obaj aktorzy tworzą postaci, którym się trochę nie chce. Lulek jest już zmęczony, otaczający świat go irytuje i denerwuje. Podobnie Waśko. To młody chłopak, więc nie jest zmęczony życiem, raczej rozczarowany, że wojsko źle go potraktowało, zirytowany gadającymi głowami polityków pojawiającymi się w telewizorze (tu wspaniale zacytowany jest występ Włodzimierza Czarzastego w jednym z programów publicystycznych). Świat, w którym przyszło żyć oby panom, nie jest światem, który mają za co lubić.
Kiedy Lulek poznaje Waśkę, nie od razu mówi mu, jaki ma do niego interes. Później też niewiele mu mówi. To, że Stanisław był żołnierzem, wykorzystuje do grania na emocjach i odwołaniach do służby, do obowiązku, rozkazu i powinności. To sprawia, że relacja obu panów jest nieoczywista. Lulek potrzebuje Waśki, umiałby nim manipulować. Ale czy chce to robić? A może chce wychować następce jak syna, przekazać mu wiedzę i umiejętności? Lulek Waśkę zresztą wychowuje. Pokazuje mu, że można dobrze zjeść, poprawia jego podwórkową polszczyznę na bardziej salonową. Zawsze robi to zdecydowanie, niczym ojciec twardą ręką wychowujący syna. Waśko nie daje się tak łatwo wychować. Nie zależy mu. Kowalczyk doskonale tworzy postać młodego mężczyzny, który w sumie niewiele ma już do stracenia, ale to niewiele daje mu tyle niezależności, żeby móc się czasem postawić Lulkowi. Z drugiej strony, Stanisław jest chłopakiem pogubionym, nie bardzo mającym pomysł, co zrobić ze swoim życiem. Spotkanie z Lulkiem może być dla niego autentyczną szansą na nowe otwarcie.
Ta bardzo ciekawa relacja ucznia i nauczyciela jest niestety w Anatomii zła otoczona kompletnie nieciekawą intrygą polityczno-biznesową. Wątek zabójstwa jest od początku podany na tacy. Do tego jest niewiarygodnie banalny. Jeśli Anatomia zła miała być thrillerem, który trzyma widza w napięciu, a jest filmem, w którym scenarzysta myli tropy i każe nam w czasie seansu trzy razy zmienić zdanie na temat motywacji bohaterów, to niestety w tym filmie coś poszło nie tak. Przez większość seansu rzeczywiście intryga buduje napięcie, ale głównie na wątku Lulek – Waśko. Zmarnowany wątek polityczny tylko psuje zabawę. A przecież moglibyśmy nie wiedzieć wszystkiego, nie wiedzieć, kto jest dobry, a kto zły.
To, że film z dużym potencjałem się sypie, sprawia też zakończenie. Nie zdradzę jakie, powiem tylko, że kompletnie niewiarygodne i rozczarowujące.
Nawet nie wiem, czy trzeba dodawać, że rola kobiet jest w Anatomii zła kompletnie marginalna. Z tym kino polskie ma nadal kłopot. I ja naprawdę rozumiem, że to jest film o dwóch facetach i dlatego grają ich dwaj mężczyźni. Nie zmienia to jednak faktu, że w ich otoczeniu kobiety pojawiają się tylko w tle. Film koncertowo oblewa test Bechdel – bohaterki to bezimienne statystki, wszystkie są albo kompletnie papierowymi, nijakimi postaciami, jak prostytutka, albo kłótliwymi babami, jak pani z bazarku czy z domku za miastem. Anatomia zła to męski świat. A szkoda, bo wątek relacji Stanisława z prostytutką mógłby być ciekawym punktem intrygi. Nie jest, bo naprawdę trudno uwierzyć, że jakakolwiek relacja między chłopakiem a dziewczyną bez właściwości może się narodzić.
Anatomia zła , choć jest filmem nie do końca udanym, pokazuje dobrze, że nawet w kinie tak kulawym są ciekawe role dla mężczyzn.
Kowalczyk i Stroiński są świetni i niosą film. Doskonały jest Piotr Głowacki w roli prokuratora. To aktor skandalicznie niewykorzystany przez polskie kino.
Pojawia się regularnie w bardzo dobrych, zapadających w pamięć rolach drugoplanowych i jakimś cudem nie ma go na planie pierwszym. Jest to przeoczenie, które filmowcy powinni szybko naprawić.
Film Jacka Bromskiego pokazuje jeszcze jedną ciekawą rzecz. Grający główną role w Anatomii zła Marcin Kowalczyk należy do pokolenia ciekawych młodych aktorów. Zakończony właśnie festiwal w Gdyni – Anatomia zła startowała w konkursie głównym festiwalu – pokazał wyraźnie, że od kilku lat obserwujemy w polskim kinie pokolenie aktorów ambitnych, intrygujących, a do tego obsadzane w ciekawych rolach. Mateusz Kościukiewicz, Jakub Gierszał, Marcin Kowalczyk, Tomasz Schuchardt, Dawid Ogrodnik nie poszli w seriale, ścianki, pudelki. Niektórzy grają w teatrze, piszą (Kościukiewicz jest współautorem scenariusza do Disco Polo). W porównaniu z pokoleniem, w którego wywodzą się Michał Żebrowski czy Piotr Adamczyk, to ma charakter, pazur, ale i ma role do zagrania. Niestety rówieśnice Kowalczyka czy Gierszała nie mają tyle szczęścia.
Nie jest Anatomia zła filmem wartym polecenia z czystym sumieniem, ale też oddając sprawiedliwość Bromskiemu, trzeba powiedzieć, że zrobił film, który się ogląda bez poczucia zmarnowanego czasu.
**Dziennik Opinii nr 272/2015 (1056)