Psy na rencie powinien się ten film nazywać. Byłych esbeków nie tylko nikt już nie szanuje („przez takich jak ty ludzie mi pluli na mundur”, to już w oryginale było), ale i nikt się nie boi. Jeszcze gorzej – nikomu nie są oni do niczego potrzebni.
Major Stopczyk, ten od „co wy tam palicie?”, dogorywa w szpitalu, inny pułkownik ma chyba demencję. Wolfa nikt nie pamięta (bo go służby zakonspirowały). Wyczyny Franza sprzed ćwierć wieku u dzisiejszych gangusów wywołują wzruszenie ramion, a niegdyś obrotny TW, zamiast kręcić wielkie biznesy, zmienia w spelunie kostki toaletowe.
Psy 3. W imię zasad to strasznie smutne dzieło.
Nie wiem, czy film Pasikowskiego mówi nam cokolwiek niebanalnego. Albo i banalnego, ale niechby chociaż błyskotliwie. Może tylko tyle, że Cezary Pazura zbyt wiele czasu spędził na planach tandetnych komedii, bo jednak jest to kawał dramatycznego aktora? Najpoważniejsza myśl, jaka wypływa z trzeciej części Psów, jest taka, że nie ma już żadnej postkomuny ani wielkiego układu, bo transformacja, globalizacja i Unia Europejska rozjechały te wszystkie dawne sitwy walcem. Nitki „szarej sieci”, które tak pracowicie tropili Kaczyński z Zybertowiczem, jeśli istniały, to dawno zostały już pozrywane.
W Psach 3 nie widać już wielkich mafii, międzynarodowego handlu bronią, przemytu amfetaminy dla całej Europy ani genialnych chemików. Są za to brutalni policjanci z komisariatu, trochę cwaniaki, trochę sadyści, którym przez przypadek umiera od paralizatora (również dość przypadkowy) przesłuchiwany. Jest policjant przystojny i z dużym powodzeniem u płci przeciwnej, ale jego poczciwość i praworządność sprawiają wrażenie – zwłaszcza że nie jest w tej branży nowy – że urwał się z choinki (i skoro ponoć „nie bierze”, to nie wiadomo, skąd ma na takie fajne BMW).
To jest po prostu film o facetach, którzy naprawdę nie są już nikomu do niczego potrzebni. Którym życie zleciało, jak nie w celi z debilami, to albo w gównianej pracy, albo w ciasnym mieszkaniu z czwórką nie wiadomo po cholerę spłodzonych dzieci, którym też zresztą w życiu nie wychodzi. A jednak wierni – tylko nie wiadomo komu, a jednak uczciwi wierni –tylko nie wiadomo po co. Greps Lindy o „zasadach” naprawdę nie przekonuje nikogo.
https://www.youtube.com/watch?v=jIOy5q846AU
Jedyny sens życia widzą w szansie jego utraty, najlepiej z bronią w ręku. W wybuchowej ekspresji frustracji i rozpaczy, w pokazaniu – kałasznikowem i kanistrem z benzyną – że nie ma litości dla skurwysynów. Sami nie potrafią utrzymać rodziny albo ta w ogóle nie chce o nich słyszeć. W Psach pierwszych i drugich kobiety były dla bohaterów-samców trofeum, teraz już ich nawet nie obchodzą (poza tym – zgadliście – czy tę lub tamtą kiedyś kolega pierdolił).
No właśnie, kobiety. Ich wizerunek w trzecich Psach to już nie jest mizoginia, to po prostu autoparodia maczyzmu, chyba nieświadoma. Katalog postaci jest dość ograniczony: prostytutka (nawet sympatyczna, ale ją mordują), tancerki na rurze (trudno coś o nich powiedzieć), sprzedawczyni ze stacji benzynowej (śliczna, w sumie dobra dziewczyna), matka dwóch córek (co to ją Waldek Morawiec „zapoznał w bibliotece”), niepoważnie potraktowana przez dziadersa lekarka. No i jest jeszcze Andżela, po latach. Ta, co to Franzowi nie chciało się z nią gadać. Ma dowcip („Wiesz, Franz, jak się robi małe dziewczynki? Tak jak deski. Rżnie się duże”) równie subtelny, co Pasikowskiego wyobrażenie o stosunkach damsko-męskich.
To wszystko wygląda jak patriarchat, gdzie prawie każdy samiec ma impotencję. Gdzie zlecenie zabójstwa kosztuje cztery średnie krajowe. I gdzie niegdyś błyskotliwi reżyserzy najwyraźniej nie mają nic do powiedzenia, poza tym, że prawdziwi mężczyźni mają przerąbane.
Strasznie, kurwa, szkoda.


















