Film

PISF i katakumby konserwatywnej wrażliwości

Celem dobrej zmiany jest „korekta PISF”, otwarcie go na rzekomo wcześniej marginalizowane środowiska. Warto przyjrzeć się stojącym za tym żądaniem argumentami. Opierają się one na nieścisłościach i półprawdach.

W środę i czwartek TVP zaprezentowała dwa programy – Pegaz i Warto rozmawiać – poświęcone sytuacji PISF po odwołaniu dyrektor Sroki. Głos zbliżony do rządu reprezentowali w obu z nich Rafał Wieczyński (twórca filmu Popiełuszko. Wolność jest w nas), oraz Maciej Pawlicki (producent Smoleńska). W Pegazie ich stanowisko wspierał odpowiedzialny w MKiDN za kino wiceminister Paweł Lewandowski, w Warto rozmawiać jak zwykle mylący rolę prowadzącego i zaangażowanego publicysty Jan Pospieszalski.

Instytut filmowców, nie polityków

Poplecznicy „dobrej zmiany” przekonywali, że autonomia Instytutu w niczym nie pozostaje zagrożona. Problemem ma być tylko Magdalena Sroka, która w swoim liście do Amerykanów „szkalowała Polskę”, czym rzekomo naruszyła prawo i zasłużyła na zwolnienie. Jaki konkretnie przepis miała złamać – nikt z gości obu programów nie potrafił powiedzieć, a prowadzący nie dopytywali.

Jednak słuchając Wieczyńskiego i Pawlickiego można odnieść wrażenie, że nie chodzi im wcale o ukaranie Magdaleny Sroki za faktycznie niemądry i niefortunny list. Celem jest coś więcej – „korekta PISF”, otwarcie go na rzekomo wcześniej marginalizowane środowiska. Warto przyjrzeć się stojącym za tym żądaniem argumentami. Opierają się one bowiem na – w najlepszym wypadku – nieścisłościach i półprawdach. Towarzyszy im przy tym sposób myślenia o kinie, który – jeśli faktycznie ma przełożenie na Ministerstwo – powinien budzić niepokój środowiska filmowego.

Niedole prześladowanej wrażliwości

Wieczyński i Pawlicki ciągle powtarzali tę samą mantrę: PISF pod kierunkiem Magdaleny Sroki i Agnieszki Odorowicz reprezentował lewicowe skrzywienie, konserwatywna wrażliwość była tłumiona, zepchnięta do katakumb niedopuszczana do głosu, blokowana. Teza ta nie jest prawdziwa. Na jej poparcie obaj panowie, dwa wieczory z rzędu przytaczali przykłady, które przy bliższym oglądzie, okazują się być zupełnie nietrafione.

Majmurek o „Historii Roja”: Kino programowej bezmyślności

„Powstały tylko dwa filmy reprezentujące konserwatywną wrażliwość – Historia Roja i Wyklęty”–powiedział w Pegazie Wieczyński. Ja bym powiedział, że to właśnie konserwatywna wrażliwość (także w dobrym sensie tego słowa) dominowała we wspieranym przez PISF kinie. Instytut naprawdę nie finansował na masową skalę filmów o Róży Luksemburg, rewolucji 1905 roku, kobietach, których życie zniszczyła restrykcyjna ustawa antyaborcyjna, czy walkach pracowniczych w III RP.

PISF naprawdę nie finansował na masową skalę filmów o Róży Luksemburg, rewolucji 1905 roku, kobietach, których życie zniszczyła restrykcyjna ustawa antyaborcyjna, czy walkach pracowniczych w III RP

Oczywiście, rozumiem, że to, co dla czytelniczki „Krytyki Politycznej” jest umiarkowanym konserwatyzmem, dla twórcy Popiełuszki stanowi pewnie przejaw „oszalałego lewactwa”, ale nawet przyjmując charakterystyczne dla polskiej prawicy – mocno ekscentryczne – kryteria tego, co reprezentuje „konserwatywną wrażliwość”, nie da się obronić tezy Wieczyńskiego.

Nie licząc zrobionego bez wsparcia PISF Smoleńska, kinematografia ostatnich lat stworzyła przy wsparciu publicznych środków wiele dzieł, jak najbardziej obsługujących wrażliwość współczesnej prawicy. Obce ciało Krzysztofa Zanussiego przywoływało obrazy zepchniętych do katakumb, prześladowanych współczesnych katolików, znane doskonale z łamów, gdzie chętnie drukuje się publicystykę Pawlickiego. Także widoczny w filmie lęk przed zawodową i seksualną emancypacją kobiecych bohaterek, doskonale rymuje się z obsesjami znanymi z prawicowych tygodników opinii.

Wiśniewska: Zawiodłam się na Zanussim

Inny wielki klasyk polskiego kina (o obu piszę to bez cienia ironii), Grzegorz Królikiewicz, nakręcił ze wsparciem PISF obraz Sąsiady – jedno z najwybitniejszych dzieł sztuki filmowej ostatnich lat, a jednocześnie najbardziej PiSowskie. Oglądany dziś film z 2014 roku wydaje się proroctwem populistyczno-prawicowej rewolucji wymierzonej w liberalne elity, jaka miała przyjść rok później.

Rozumiem, że Zanussi i Królikiewicz to artystyczna nisza, a Wieczyńscy i Pawliccy pragną bliskiego im ideowo mainstreamowego kina środka. Ale i tu znajdziemy przykłady. Weźmy np. Układ zamknięty Ryszarda Bugajskiego. Film o postkomunistycznym układzie na styku prokuratury i skarbówki, niszczącym w pocie czoła budujących PKB przedsiębiorców idealnie przecież wpisywał się narrację PiS na temat III RP. A było to kino gatunkowe i obliczone na masowego widza. Do kin przyciągnęło prawie 600 tysięcy osób. Układ nie miał wsparcia z PISF, ale znalazł dużego dystrybutora i publiczność. Teza o niemal zupełnym zablokowaniu „konserwatywnej wrażliwości” nie daje się więc zupełnie obronić. Ta radzi sobie nawet bez wsparcia publicznych pieniędzy.

Majmurek, Wiśniewska: List otwarty do „lemingów”

Historyczne mity

Niewiele wspólnego z faktami mają też zarzuty o niechęci PISF do kina historycznego. Pawlicki i Wieczyński przywoływali odrzucone projekty o Pawle Włodkowicu, polskich sprawiedliwych, skarżyli się na to, jak PISF potraktował Wyklętego Konrada Łęckiego. Kłopot w tym, że Łęcki nigdy nie złożył wniosku do PISF i trudno mieć pretensje do Instytutu, że nie wsparł produkcji, która o wsparcie w ogóle nie aplikowała.

Zdaniem filmowców prawicy, ich historyczne projekty były zbywane nieuprzejmymi recenzjami „po nam kolejny film na taki temat”, a tymczasem filmów, które faktycznie podejmowałyby historyczne wątki i budowały dumę Polaków przeszłości miało do tej pory w Polsce w ogóle nie być.

Prawda jest tymczasem taka, że to kino historyczne było jednym z priorytetów PISF. To właśnie producenci kina historycznego, nawet jeśli nie przeszli pozytywnie weryfikacji komisji eksperckiej, mogli liczyć częściej niż inni na środki z puli dyrekcji PISF lub z odwołania. Instytut znacząco dołożył się do realizacji wielkich, historycznych, rocznicowych widowisk: Bitwy warszawskiej 1920 oraz Miasta ’44. W pierwszym wypadku zaowocowało to filmem żenującym, w drugim znakomitym.

W ciągu 10 lat działania Instytutu powstało szereg filmów historycznych na tematy, których prawica domagała się od dawna: zbrodnia katyńska (Katyń Wajdy), losy Polaków wywiezionych przez ZSRR w głąb Syberii (Syberiada Polska), zbrodnia wołyńska (Wołyń), postać pułkownika Kuklińskiego, polscy sprawiedliwi (W ciemności). Właściwie nie było w tej dekadzie roku bez ważnej premiery kina historycznego.

Majmurek: „Miasto ’44” – trzeba zabić tę miłość?

Jasne, jest jeszcze wiele tematów, o których by warto nakręcić filmy. W tym pewnie także o zbrojnym podziemiu antykomunistycznym, czy Witoldzie Pileckim. Ale PISF nie może finansować wyłącznie drogiego kina historycznego – ważne jest też, byśmy potrafili przedstawić w kinie świat zza oknem, nie tylko ten z czasów wojny i okupacji.

Znów nam hańbią orła (za obce srebrniki)

„Jeśli w Polsce jest źle, to jest to kino artystycznie” – zgryźliwie powiedział w Pegazie Wieczyński. Pawlicki mu wtórował: PISF finansuje filmy atakujące Polskę, malujące czarny obraz naszego kraju. Znów ten argument nie wytrzymuje krytyki. Z kilkuset filmów wspartych przez PISF w ostatnich 12 latach, „antypolskich” (nawet wedle mocno oryginalnych kryteriów Pawlickiego i Wieczyńskiego) trudno by się doliczyć choć 10.

Jako przykład Pawlicki przywołał oczywiście Pokłosie Pasikowskiego. Stwierdził przy tym, że na realizację tego „najbardziej antypolskiego scenariusza” naciskać miał sam Donald Tusk, a na film „nagle znalazły się rosyjskie pieniądze”. Pawlicki wygodnie dla siebie zapomniał, że poza Rosjanami pieniądze w film Pasikowskiego włożyli też Holendrzy i Słowacy – pewnie też pozostający w antypolskim spisku wspólnie z Putinem i Tuskiem.

Leder: „Pokłosie”, czyli uśpiony hegemon

Insynuacje Pawlickiego są tym bardziej nietrafione, że Pasikowski i jego producenci długo walczyli o to, by Pokłosie mogło powstać. Projekt nigdy nie był faworytem PISF. Film Pasikowskiego porusza ważny temat polskich zbrodni na Żydach w trakcie niemieckiej okupacji. To, że środowisko filmowe czuje potrzebę jego przerobienia, pokazuje fala filmów na ten temat z ostatnich lat: Sekret Przemysława Wojcieszka, Letnie przesilenie Michała Rogalskiego, Klezmer Piotra Chrzana, wreszcie Z daleka widok jest piękny Anny i Wilhelma Sasnali. Te dwa ostatnie powstały bez żadnego wsparcia z PISF, najwybitniejsze w tym zestawie dzieło Sasnali za pieniądze twórców i galerii reprezentujących Wilhelma Sasnala.

Z wypowiedzi Pawlickiego wyraźnie wynikało, że gdyby to on zarządzał kinematografią, takie produkcje nie miałyby szansy powstać – przynajmniej nie z udziałem publicznych środków. Dzień po Pegazie nazwał w Warto rozmawiać Idę „filmem kłamliwym”, którego twórca „powinien usłyszeć w PISF, kto w Polsce zabijał Niemców”. Trudno powiedzieć, co to ostatnie ma właściwie wspólnego z fabułą Idy, ale niełatwo zgadnąć, że zapewniająca o swojej niechęci do cenzury prawica tak atakująca jeden z największych sukcesów polskiego kina po roku ’89, jest dość mało wiarygodna jako gwarant braku cenzury w filmie.

Kino to nie parlament

W obu programach Wieczyński i Pawlicki domagali się: dopuście nas do decydowania, to my reprezentujemy wykluczoną część środowiska filmowego, zmarginalizowaną dotąd przez „układ” w PISF i SFP. Nie potrafili jednak wskazać, gdzie jest to środowisko. Rafał Wieczyński był przecież liderem komisji w priorytecie produkcja filmu fabularnego ostatniej sesji PISF. Do jego komisji nie zgłosiło się dość projektów, by mogła rozpocząć pracę. Pozwala to trochę wątpić w zapewnienia Wieczyńskiego, że reprezentuje szerokie, wykluczone, czekające na dopuszczenie do PISF grono twórców. Obala też mit o zablokowanych przez PISFowski układ szufladach pełnych świetnych scenariuszy. Brak zgłoszeń do komisji Wieczyńskiego może sugerować, że te szuflady są po prostu puste.

Zapewniająca o swojej niechęci do cenzury prawica tak atakująca jeden z największych sukcesów polskiego kina po roku ’89, jest dość mało wiarygodna jako gwarant braku cenzury w filmie.

Trudno też zgodzić się ze stojącą za wypowiedziami Wieczyńskiego i Pawlickiego przesłanką, że publiczne środki powinny w równej mierzy wspomagać „konserwatywną” i „progresywną” wrażliwość. Otóż nie. Rozdział publicznych środków na kino nie działa na tych samych zasadach, co parlament. Przyznane dotacje nie mają odzwierciadlać poglądów wyrażonych przy urnach wyborczych, ale wspierać artystycznie najlepsze, a społecznie najbardziej nośne projekty. A choć bywa wybitna sztuka partyjna, to na ogół w polu sztuki polityczność i autentyczna reprezentacja społecznych nastrojów nie przebiega po liniach partyjnych.
Karol Marks szczerze nie znosił słusznych, sentymentalnych socjalistycznych autorów literatury XIX wieku. Cenił ponad wszystko prozę Balzaka – reakcjonisty, monarchisty, politycznego karierowicza i nieznośnego snoba. To zapatrzony w arystokratyczne salony reakcyjny Balzak lepiej rozumiał dynamikę nowoczesnego społeczeństwa, niż pochylający się z troską nad biedotą socjalni słuszniacy.

Mam nadzieję, że ktoś na prawicy polskiej wyciągnie przynajmniej tę lekcję z Marksa i zrozumie, że propozycja „wzmocnienia konserwatywnej wrażliwości” przez doładowanie pieniędzy w projekty w typie Smoleńska ani nie przysłuży się politycznie prawicy, ani pozycji bliskich jej wartości w kulturze. I że PISF zdolny wspierać zarówno mądry, artystycznie awangardowy konserwatyzm, jak i „lewackie” rozliczenia z polską historią zostanie oszczędzony.

„Smoleńsk” jako film pornograficzny

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij