Akademia zauważa zmiany, które przynosi produkcja cyfrowa, ale też zmiany społeczne po dwóch kadencjach Obamy.
Tegoroczną oscarową pulę podzieliły między siebie dwa filmy: Zniewolony Steve’a McQueena i Grawitacja Alfonso Cuaróna. Pierwszy, już wcześniej wymieniany jako jeden z faworytów, zgarnął główną nagrodę oraz statuetki za najlepszy scenariusz adaptowany (dla Johna Ridleya) i aktorską, dla Lupity Nyong’o. Drugi rozbił bank w kategoriach technicznych (montaż, dźwięk, zdjęcia), a Cuarónowi przyniósł nagrodę za reżyserię. Zaskoczeń nie było także w kategoriach aktorskich, gdzie zatriumfował duet z Witajcie w klubie (Jared Leto i Matthew McConnaughey) oraz Cate Blanchett za Blue Jasmine. Wielkimi przegranymi są American Hustle oraz Wilk z Wall Street – tu zwłaszcza żal Leonardo DiCaprio, który stworzył wybitną, przykuwającą uwagę widza przez trzy godziny kreację, bez wątpienia zasługującą na pierwszą statuetkę w karierze tego aktora. Przegranym jest także Ona Spike’a Jonze – z licznych nominacji została jedynie nagroda za scenariusz. Najbardziej nietrafiona, bo to właśnie scenariusz jest najsłabszą stroną tego filmu, a w tej kategorii Jonze’a na głowę pobił Woody Allen z Blue Jasmine. Choć po kontrowersjach z nagrodami dla Allena przy Złotych Globach, Akademia mogła uznać, że bezpieczniej będzie go nie nagradzać.
Co mówią nam takie wyniki? Moim zdaniem dwie rzeczy. Po pierwsze, jak bardzo technicznie kino zmienia się jako medium i jak Hollywood czeka na produkcje, które w sensowny filmowo sposób będą w stanie wykorzystać te przemiany. Po drugie, jak demograficzne i społeczne zmiany, jakie zachodzą w Ameryce Obamy, w końcu zaczynają się odbijać na najważniejszych nagrodach filmowych. Ale po kolei.
Kino grawitacyjne
Grawitacja powstawała przez ponad 4 lata. Samo kręcenie filmu było tylko pierwszym etapem, właściwy efekt powstawał w miesiącach postprodukcji, dokonującej się w środowisku cyfrowym. Sukces tego filmu świadczy o tym, jak bardzo zmienia się filmowe medium. Film w coraz mniejszym stopniu jest dziś zbiorem ruchomych obrazów, powstałych w wyniku chemicznych reakcji na taśmie celuloidowej, rejestrujących jakąś zainscenizowaną (lub nie) sytuację rozgrywającą się przed obiektywem kamery – w coraz większym zaś jest efektem cyfrowej obróbki obrazu i dźwięku. Obraz filmowy miał zawdzięczać swoja specyficzną aurę pewnej nierozerwalnym związkom z rzeczywistością, jakimi się cieszył, ze względu na fotochemiczno-mechaniczny charakter medium – dziś, gdy produkcja filmów przeniosła się na terytorium cyfrowe, obraz filmowy nie musi mieć już żadnego związku z jakąkolwiek (zainscenizowaną, lub nie) rzeczywistością. W efekcie kino zmianom ulega sama natura kina, przeformułowane zostają same jego podstawy. Sukces Grawitacji jest świadectwem tych zmian.
W przypadku tego filmu właściwie na nowo należałoby zdefiniować takie funkcje jak scenograf, operator, reżyser. Nie określa ich już praca na planie filmowym, inscenizacja materii i światła, na potrzeby obiektywu kamery, ustawianie żywych aktorów i aktorek. Praca wszystkich tych osób pracujących przy Grawitacji (i setkach innych filmów co roku) odbywała się głównie w cyfrowej postprodukcji, to tam mieszczą się dziś najważniejsze stawki, tam decyduje się sukces, lub klęska dzieła. Dla Cuaróna, jako reżysera, ważniejsze od ogarnięcia Sandry Bullock i George’a Clooneya na planie, było dogadanie się z ludźmi od komputerów. Na zmiany te patrzę z pewnymi obawami, ale raczej z nadzieją, niż ze strachem.
Zmiany, jakie w związku z przeniesieniem się do środowiska cyfrowego przechodzi dziś kino, są dla niego najbardziej ważkie od czasu wprowadzenia dźwięku – ale kino, tak jak w wypadku przełomu dźwiękowego, nie może od nich uciec.
W zeszłym roku Akademia nagrodziła nostalgicznie odwołującą się do kina lat 70. Operację Argo. W tym roku, ze względu na obecność w konkursie American Hustle, też miała taką możliwość. Wybrała jednak werdykt skierowany ku przyszłości.
Deszcz nagród dla Grawitacji można też czytać jako glejt „szlachectwa” dla kina 3D. Co prawda już Mauro Fiore dostał Oscara za zdjęcia 3D do Avatara w 2010 roku, ale to nagrody dla Emmanuela Lubezkiego (za zdjęcia) i Cuaróna (za reżyserię) ostatecznie potwierdzają, że Hollywood poważnie traktuje 3D jako równoprawną estetykę w kinie współczesnym. Nie wyłącznie jako techniczną ciekawostkę dobrą dla popcornowej publiczności z multipleksów i mających problemy z koncentracją gimnazjalistów. Jak już pisałem na tych łamach – Grawitację, obok Jaskini zapomnianych snów uważam za jeden z dwóch wybitnych filmów 3D. Twórcy filmu wykorzystują technikę trójwymiarową do oddania doświadczenia „nie-ludzkiej”, pozaziemskiej przestrzeni, w której nie ma kierunków, różnicy między unoszeniem się i spadaniem, górą i dołem i której oddać nie jest w stanie sposób reprezentacji wywiedziony jeszcze z malarstwa renesansowego, z jego opartą na perspektywie linearnej zbieżnej iluzją głębi.
Kino Obamy
Przy okazji Mrocznych cieni zastanawiałem się też, czy mamy coś takiego jak kino Obamy, tak jak mieliśmy kino reaganowskie. I coraz wyraźniej widać, że takie kino wyłania się i kształtuje na naszych oczach. To już nie tylko, jak postulował kiedyś J. Hoberman, filmy o outsiderach, którym udaje się pokonać system (Milk, Social Network, Dziewczyna z tatuażem), ale także filmy opowiadające historie postępowej Ameryki i mierzące się z niesprawiedliwością obecną w amerykańskiej historii: Lincoln, Kamerdyner (najsłabszy z tego grona), czy wreszcie Zniewolony. Mimo wszystkich wątpliwości, kupuję ten ostatni film i cieszy mnie nagroda dla niego.
Historia Steve’a McQueena, artysty wizualnego mieszkającego na co dzień w Amsterdamie, który zdobywa swoim trzecim filmem Hollywood, też wpisuje się we właściwe dla kina epoki Obamy narracje o triumfujących outsiderach. Tak jak w Amerykę Obamy wpisuje się skład tegorocznych zwycięzców.
Twórcy stojący za tegorocznymi głównymi wygranymi w oscarowym wyścigu to z jednej strony czarny Brytyjczyk, z drugiej pracujący częściowo w Hollywood, częściowo w swojej ojczyźnie Meksykanin Cuarón, który jest pierwszym obywatelem tego kraju z Oscarem za reżyserię. Choć większość członków Akademii to starsi, zamożni, biali panowanie, tegoroczne nagrody są wyrazem pewnego demograficznego trendu, który fundamentalnie zmienia Amerykę. Dziś różnego rodzaju grupy dawniej będące „mniejszościami” (czarni, latynosi) zaczynają odgrywać coraz ważniejszą rolę w Stanach, stają się coraz bardziej widoczni w statystykach, ale i na pozycjach władzy. Ameryka właśnie przestaje być krajem, gdzie dominują wyłącznie potomkowie białych, europejskich emigrantów. Rozpoznanie tego trendu pozwoliło wygrać Obamie obie prezydenckie kampanie, nieumiejętność poradzenia sobie z nim może z kolei skazać Republikanów na lata w opozycji.
Choć Grawitacja (rozgrywająca się w nieokreślonym czasie, w przestrzeni kosmicznej) i Zniewolony (film z akcją osadzoną w czasach sprzed wojny secesyjnej) mogą wydawać się filmami odległymi od problemów współczesnej Ameryki, to nagrody dla nich pokazały, że Akademia – nawet jeśli przypadkiem – trzyma rękę na pulsie zachodzących w Stanach zmian.
Czytaj także recenzje nominowanych filmów:
Oscary 2014: kto wygra, kto powinien, kogo pominięto?
Jakub Majmurek, Wolę Django
Jakub Majmurek, Kosmos granicą człowieczeństwa?
Jakub Majmurek, Ferajna z Wall Street
Jakub Majmurek, Historia oczami kamerdynera