Film

Koszmar pochrześcijański

Nie ma w kinie chyba drugiego takiego twórcy jak Seidl, który ze swoją kulturą czułby tak intensywną więź pełną nienawiści i toksycznego przywiązania.

Raj: wiara, najnowszy film Ulricha Seidla potwierdza jego reputację najwybitniejszego paszkwilanta współczesnego kina. Nie ma w światowym kinie chyba drugiego takiego twórcy, który ze swoją wspólnotą narodową, klasą społeczną, kulturą czułby tak intensywną więź opartą na złożeniu pełnej pasji nienawiści i toksycznego przywiązania. W jego najnowszym filmie znów wracamy do świata austriackiego drobnego mieszczaństwa, ludzi ekonomicznie w skali globalnej raczej uprzywilejowanych, a przy tym żyjących nędznie, w ciężki, choć niepoważny, pozbawiony wdzięku, ale i cnót sposób. Kamera znów zagląda do mieszkań, który choć pozornie przestronne i wygodne, drażnią tandetą (podkreślaną jeszcze przez nachalną symetrię kadrów), byle jaką schludnością, do przestrzeni woniejących już od nowości jakimś starczym zaduchem.

Być może ten rodzaj nienawistnego, toksycznego splotu z własną wspólnotą jest czymś w ogóle charakterystycznym dla Austrii. Dość wspomnieć prozę Thomasa Bernharda. Ale o ile Franz-Joseph Murau, bohater bernhardowskiego Wymazywania ma przynajmniej Rzym, do którego może uciec od toksycznego związku z Austrią i wszystkim, co austriackie, Seidl nawet wyjeżdżając do Kenii – jak w poprzednim filmie Raj: miłość – spotyka tę samą, austriacką potworność.

Raj: wiara jest luźną kontynuacją Miłości, drugą częścią Trylogii cnót, badającej znaczenie cnót teologicznych (wiary, nadziei, miłości) we współczesnym świecie. W poprzednim filmie Seidl mówił o miłości przez pryzmat turystyki seksualnej, rynku ciał, relacji między bogatą Północą a biednym Południem, proletaryzacją ekonomiczną i seksualną. Jego nowy film przygląda się wierze w świecie zupełnie zeświecczonym i odczarowanym, gdzie wiara w najlepszym wypadku może być niszowym stylem życia, a w najgorszym formą patologicznej nerwicy, nieskutecznego opium, przy pomocy którego przegrani znieczulają się, odgradzają  od prawdy o rzeczywistych warunkach własnej egzystencji, uzasadniają pasywną agresję wobec świata, egzaltują się własnym resentymentem.

Taką wiarę Seidl przedstawił w dokumencie z 2003 roku Jezu, ty wiesz. Zebrał tam grupę dewocyjnych katolików, ludzi zagubionych w rzeczywistości XXI wieku, w różny sposób dziwacznych, przegranych, chwytających się w swoim zagubieniu Kościoła, jak tonący chwyta się brzytwy. A przy tym, choć wszystkie te postacie są autentycznie pokrzywdzone i wykluczone, to nie sposób odczuwać do nich sympatii, świat, na który mieliby wpływ, byłby przerażającym miejscem. Nie sposób odczuwać jej zwłaszcza w Polsce, gdzie sprytni demagogowie przerobili gniew i poczucie zagubienia podobnych ludzi na niebezpieczną siłę polityczną.

Jedną z bohaterek Jezu, ty wiesz jest kobieta w średnim wieku, związana z mężem-muzułmaninem. Kobieta żali się do kamery w kościele, gdzie co dzień spędza długie godziny na modlitwie, na swojego męża, jego odmienną wiarę, ciągłe oglądanie telewizji, agresję, z jaką reaguje na jej religijność. Ale gdy odwiedzamy dom kobiety, zaczynamy rozumieć męża – każda ściana obwieszona jest dewocjonaliami, ekran telewizora, w który ciągle wpatruje się mąż, wydaje się jedynym miejscem wolnym od prozelickiej, biernej agresji jego małżonki. Anna Maria (rewelacyjna Maria Hofstätter), bohaterka Raju: wiary, jest w dużej mierze fikcyjnym przetworzeniem tamtej postaci. Także jest fanatycznie dewocyjną katoliczką, uwięzioną  w toksycznym dla obu stron związku z niepełnosprawnym mężem-muzułmaninem, agresywnie reagującym na jej religijne zaangażowanie, ciągle ją poniżającym, a przy tym samemu ciągle torturowanym psychicznie i fizycznie przez kobietę.

Seidl jak zawsze przygląda się swojej bohaterce z zimnym, szyderczym okrucieństwem. Z wyrafinowaną złośliwością inscenizuje jej ascetyczne praktyki: samobiczowanie, długie modlitwy, „pielgrzymki” na kolanach dookoła mieszkania itd. We wszystkim tym Anna Maria jest równie religijnie gorąca, co po drobnomieszczańsku zapobiegliwa, by nie klęczeć zbyt krótko lub zbyt długo nastawia sobie przed modłami budzik – połączenie pobożności z przemyślnością równie zmyślne, co składany krzyżyk na czapie patriarchy Cyryla. Cała ta religijna ekstaza Anny Marii ma w sobie coś obscenicznego i seksualnego. W jednej ze scen, kobieta zaczyna masturbować się krucyfiksem – co jest może jednak zbyt topornym sposobem, na pokazanie, jaka ekonomia pragnienia rządzi relacją bohaterki z Jezusem.

Annie Marii nie wystarcza jednak jej własna dewocja, próbuje nawracać współobywateli. Ale oprócz grupki zbierającej się na modlitwy w jej domu (kończące się ślubowaniem o walkę „o to, by Austria znów była katolicka”) rezultaty tego są żałosne. Świat nie potrzebuje jej religii i jej Boga. Wygrani nie potrzebują religijnych uzasadnień dla własnego szczęścia. W jednej ze scen Anna Maria odwiedza zadowoloną z siebie, zażywną parę staruszków. „Pozwólcie Maryi odmienić swoje życie” – zaczyna z nimi rozmowę. „Ale my jesteśmy zadowoleni, nic nie chcemy zmieniać” – odpowiadają jej.

Przegrani, także nie chcą chrześcijaństwa, są sami ze swoimi obsesjami, klęską resentymentem, gniewem nie mogącym znaleźć żadnego sensownego, politycznego ujścia. Zresztą nie tylko chrześcijaństwo przegrało w tym świecie. W pewnym momencie Anna Maria odwiedza emigrantkę ze Wschodu. Pijana kobieta z wściekłością odrzuca „dobrą nowinę”, jest agresywna, wulgarna, w pewnym momencie wspomina tylko z rozrzewnieniem: „w Związku Radzieckim byłam człowiekiem”. Ale ani komunizm, ani Chrystus nie są w stanie w świecie trylogii Seidla zbawić takich ludzi, jak ona.

Zwłaszcza, że jak pokazuje Seidl, z chrześcijańską obietnicą, zwłaszcza w jej katolickiej wersji, coś jest głęboko nie tak. W tym sensie jego film wpisuje się w zradykalizowaną, nietzscheańską krytykę religii. Jest to jednak krytyka równie przerażona światem, który przychodzi po chrześcijaństwie. Dlatego być może ostatnia scena filmu, gdy kobieta zaczyna bluźnić w stronę wcześniej czczonego krucyfiksu, tworzy grunt pod jakieś prawdziwsze chrześcijaństwo: skrajnie ogołocone, odczarowane, ocalające istotę etyczną chrześcijańskiego projektu?

Przed premierą krążyły plotki, że Raj: wiara jest dużo słabszy od Miłości. I rzeczywiście trochę jest. Nie ma tu przewrotności, precyzyjnej konstrukcji pierwszej części trylogii, wszystko jest tu trochę zbyt oczywiste, ta krytyka religii naprawdę jest trochę zbyt łatwa. Ale i tak jest mocne i ważne kino.

Środowiska prawicowo-religijne w Polsce już zapowiadają protesty przeciw filmowi. Niejaki Marcin Musiał z Krucjaty Młodych mówi w wywiadzie portalu Fronda.pl: „Taki «film» to oczywisty skandal, oczywiste bluźnierstwo. Nie może być mowy o jakimkolwiek artyzmie w przypadku takiej zaplanowanej prowokacji. Jeżeli coś tak okropnego i skandalicznego byłoby promowane w Polsce, to z całą pewnością trzeba przeciwko takiej inicjatywie protestować”. Musiał oczywiście filmu nie widział, jak przyznaje, nawet przeczytanie opisów to było dla niego za dużo: „Przyznam, że nie byłem w stanie ich doczytać do końca. Już po kilku zdaniach, opisujących z czym mamy do czynienia w filmie, miałem dość. Bluźnierstwa, szydzenie z Boga, podważanie jakichkolwiek świętości… Boję sie pomyśleć, co jeszcze może być w tego typu produkcjach”. Miejmy nadzieję, że tego typu protesty tylko zrobią filmowi reklamę i skłonią więcej osób nie bojących się myśleć, by się z nim zapoznać. I że wywoła on debatę, być może w Polsce jeszcze bardziej żywą i potrzebną niż w Austrii. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij