Trzeba zmusić go do moralnego rachunku sumienia i rozliczenia się przed prawem. Rozmowa z aktorami filmu „El club”.
Jakub Majmurek: Film El club to wasz kolejny wspólny projekt z reżyserem Pablo Larrainem. Jak wam się razem pracuje?
Alfredo Castro: El club został nakręcony przez grupę bardzo dobrze się znających, zaprzyjaźnionych ze sobą ludzi. Pedro ma taką metodę pracy, nam też ona odpowiada. Pedro musi ufać aktorom, daje nam dużo swobodny, przestrzeni do twórczego rozwijania postaci, wnoszenia swoich pomysłów. Często, by uzyskać efekt świeżości, nie pokazuje nam scenariusza do ostatniej chwili, dostajemy scenę dopiero wtedy, gdy wchodzimy na plan. Doskonale się w tym dogadujemy, mamy podobne, perwersyjne poczucie humoru.
El club rozgrywa się w ośrodku dla księży ukrywanych przez Kościół przed prawem. Takie ośrodki faktycznie istnieją w Chile?
AC: Oczywiście, że istnieją. Przygotowując projekt, Pablo znalazł ślad takiego ośrodka założonego w Chile w 1954 roku. Jakiś czas temu istnienie ośrodka wyszło na jaw i musiał zostać zamknięty. Takie miejsca powstawały nie tylko w Chile, nie tylko w Ameryce Łacińskiej, ale także w Europie. Niedawno Chile żyło sprawą dwóch oskarżonych o wykorzystywanie seksualne dzieci księży, którzy nagle zniknęli z kraju – być może w jednym z takich miejsc w Europie.
Roberto Farias: W Kościele panuje kultura bezkarności, ta instytucja masowo ukrywa takie sprawy, zamiata je pod dywan. Właśnie ta bezkarność tak porusza Chilijczyków, ciągle pamiętających bezkarność sprawców zbrodni z czasów dyktatury Pinocheta. Bezkarni są także sprawcy nadużyć popełnianych w ramach kapitalizmu, które szczególnie dotykają na co dzień Chile: utrudnienia w dostępie do opieki zdrowotnej, edukacji, skandalicznie niskie płace minimalne. To wywołuje taką samą bezradność jak nieukarane zbrodnie funkcjonariuszy wojskowej dyktatury czy ukrywanych przez Kościół księży.
W Chile wcześniej był jakiś wielki związany z Kościołem skandal wokół takich praktyk, jakie pokazujecie w filmie?
RC: W filmie występuje postać księdza sprzedającego niemowlęta urodzone w ubogich rodzinach zamożnym bezdzietnym parom. Dwa tygodnie temu w Chile na jaw wyszła niemal identyczna sprawa księdza prowadzącego ośrodek, gdzie rodziły ubogie kobiety, tylko jeszcze bardziej makabryczna. Ten ksiądz nie kupował bowiem dzieci od gotowych je sprzedać matek, tylko okłamywał je, że dzieci po prostu umarły, organizowano nawet fałszywe pogrzeby – z pustymi albo zawierającymi inne zwłoki trumnami. Pozyskane w ten sposób dzieci ksiądz sprzedawał zamożnym parom.
Wymiar sprawiedliwości ma wielki problem z tym, by postawić takich kapłanów przed sądem i wymierzyć im sprawiedliwość. Dlatego właśnie sztuka może i powinna być miejscem, w którym mówimy o takich sprawach, zwracamy na nie uwagę opinii publicznej.
Postać grana przez Roberto przychodzi pod drzwi ośrodka i wprost mówi o swoim doświadczeniu gwałtu ze strony księdza.
RC: Ta postać, Sandokan, pojawiła się wcześniej w monodramie, który wystawiliśmy z Pablo w teatrze. Tak, w sztuce tak jak w filmie moja postać mówi to bardzo prostym, może szokującym językiem. Ze szczegółami wspomina, jak ksiądz penetrował go analnie, kazał mu połykać swoje „święte nasienie” itd. To jest szokujące, bo nawet gdy mówi się o nadużyciach Kościoła, to bez szczegółów. My jednak świadomie zdecydowaliśmy się powiedzieć o tym wprost. Jeszcze przygotowując sztukę, czytaliśmy z Pablo relacje dzieci, które padły ofiarą przemocy seksualnej. One nie używają metafor, nie kluczą, tylko wprost mówią, że ksiądz wsadzał im penis w odbyt. Przy czym, co ciekawe, w sztuce może widać to wyraźniej, moja postać była autentycznie zakochana w wykorzystującym ją księdzu. Co czyni zachowanie tego księdza jeszcze bardziej godnym potępienia.
Jednocześnie wasz film nie potępia od razu bohaterów, próbuje być wobec nich empatyczny.
RF: Na pewno nie chodziło nam o to, by wskazać ich palcem i powiedzieć „potępiamy was moralnie”. Wszyscy bohaterowie filmu poniekąd „żyją w prawdzie”. Wierzą w Boga i są przekonani, że Bóg jakoś usprawiedliwia wszystkie ich działania, zabieranie dzieci ubogim i oddawania bogatym, wsparcie dla dyktatury Pinocheta itd. Łatwo sobie wyobrazić, jak w ten sposób są sobie w stanie zracjonalizować seks z dziećmi. Przystępując do kapłaństwa składają śluby czystości, wyrzekają się swojej seksualności – to głęboko nienaturalne, łatwo może prowadzić do psychopatycznej deformacji osobowości. Przez celibat większość księży wydaje mi się w jakiś najbardziej podstawowy sposób chora, wymagająca leczenia.
Wasz film można czytać zarówno jako dzieło antyklerykalne, jak i jako głos wzywający do odnowy Kościoła. Kościół da się odnowić? Warto w ogóle próbować?
RF: Gdyby chodziło o zrobienie antyklerykalnego manifestu, nie przyjąłbym roli. Nie interesuje mnie to. Sam nie czuję się częścią Kościoła, jest to rodzaj przemysłowej organizacji religijnej, w ogóle w nią nie wierze. Ale mimo wszystkiego co powiedziałem, są księża, których autentycznie szanuję.
AC: Nie wiem, czy warto. Bo znam też Kościół od innej strony niż ta, o której tu rozmawiamy. Kościół, który pomaga ubogim, który ratował ludzi w okresie dyktatury. Jednak jest też Kościół, który całkowicie stopił się z neoliberalizmem. Kościół, jak to nazywam, notowany na giełdzie.
W Chile ten Kościół jest potęgą na rynku nieruchomości, prywatnej edukacji wyższej. Próbuje oddziaływać na politykę.
Film mówi przede wszystkim o granicach, jakie musimy stawiać Kościołowi. Trzeba zmusić go do moralnego rachunku sumienia i rozliczenia się przed prawem. Zauważ, że bohaterowie naszego filmu nie są – jak ja to widzę – wcale motywowani przez wiarę. W Kościele trwają przede wszystkim dlatego, że zapewnia im bezkarność.
RF: Ja uważam, że to jednak film o wierze i miłości. Błędnej, toksycznej, prowadzącej bohaterów na manowce, ale wielkiej. Wzywamy tu Kościół do odzyskania jego pierwotnej funkcji społecznej, dziedzictwa Jezusa, który zwracał się do ubogich i zmarginalizowanych, mówił im: patrzcie, tak jak wy noszę łachmany.
Czytaj także:
Majmurek z Berlinale
Królowa i służąca
Szumowska i koniec kieślowszczyzny