Bośniackie społeczeństwo, powiada Tanović, reżyser „Senady”, nie ma pracy, pieniędzy, bezpieczeństwa socjalnego ani nawet mglistej nadziei, że jutro będzie lepiej.
Intuicja podpowiada, że w kraju, w którym „lepiej było podczas wojny” (jak mawia Nazif, główny bohater filmu Senada), kino zaangażowane powinno rozkwitać. Tymczasem współcześni bośniaccy twórcy komentują problemy powojennej Bośni i Hercegowiny raczej z perspektywy „loży szyderców” uwięzionych w pułapce krytyki totalnej. Nagrodzona tegorocznym Srebrnym Niedźwiedziem Senada (2013) Danisa Tanovicia, to nie tylko spektakularny powrót reżysera Ziemi niczyjej (2001), ale przede wszystkim jeden z nielicznych przykładów uczciwej filmowej krytyki społecznej z najbardziej podzielonego kraju na Bałkanach.
Tanović pokazuje codzienność skrajnie biednej romskiej rodziny z bośniackiej prowincji. Nazif zarabia na życie, zbierając złom, a jego żona Senada pierze, gotuje i opiekuje się dwiema małymi córkami. Życie Mujiciów komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dowiadują się, że trzecia ciąża Senady jest zagrożona. Niestety, z powodu braku ubezpieczenia zdrowotnego, nie mogą podjąć leczenia ratującego życie bohaterki.
Senada nie jest wyłącznie filmem o wykluczonych Romach. Tanović nie szuka bohaterów wśród bośniackich Muzułmanów, Serbów ani Chorwatów właśnie dlatego, że chce mówić o całym społeczeństwie Bośni i Hercegowiny. Wybierając Romów, świadomie odżegnuje się od każdego z języków narodowych, wciąż żywo reprodukujących etniczne podziały z czasów konfliktu zbrojnego. To społeczeństwo, powiada reżyser, nie ma pracy, pieniędzy, bezpieczeństwa socjalnego ani nawet mglistej nadziei, że jutro będzie lepiej. Życie tych ludzi wypełnione jest codzienną walką o tymczasowe przetrwanie.
Czarne inspiracje
Tanoviciowski mały realizm od początku wyraźnie nawiązuje do tzw. czarnej fali, nurtu jugosłowiańskiego kina krytycznego święcącego triumfy w latach 60. „Czarni twórcy” na czele z Aleksandrem Petroviciem, Živojinem Pavloviciem i Dušanem Makavejevem byli nieznośną skazą na barwnej tkaninie oficjalnego nurtu kina jugosłowiańskiego, niezmiennie reprodukującego mit heroicznej partyzantki na zmianę z lekkimi obyczajowymi komediami w belgradzko-zagrzebskiej scenerii. Odsłaniali najbrudniejsze zakątki kraju „braterstwa i jedności” – zdegradowane przedmieścia miast, zacofaną prowincję, marginalizowane mniejszości etniczne itd.
Oryginalny tytuł filmu (Epizod z życia zbieracza złomu) to bezpośrednie, choć nieoczywiste na poziomie anglo- i polskojęzycznych tłumaczeń, nawiązanie do jednego z najważniejszych dzieł nurtu, Zbieraczy piór (1967) Aleksandra Petrovicia (polski tytuł: Spotkałem nawet szczęśliwych Cyganów). Formalne eksperymenty czarnej fali okazały się dla Tanovicia równie pociągające, co jej strona ideowa. Wkroczył więc śmiało z kamerą w życie rodziny Mujiciów, bez zbędnej estetyzacji rejestrując każdy szczegół z ich surowego otoczenia. Celowo przeciągane sceny, w których milczący Nazif wytrwale rąbie drewno czy wspina się po nasypie wysypiska, a Senada zagniata ciasto na burek, zbudowały wrażenie mozołu codzienności. Reżyser wyeksponował brzydkie, zmęczone, bezzębne twarze, natychmiast przywodzące na myśl pooranych zmarszczkami i tonących w oparach papierosowego dymu Romów Petrovicia. Wreszcie, zaadaptował do współczesności „czarnofalową” estetykę rozpadających się rachitycznych domów, zapomnianych romskich wiosek ze stadami świń taplających się we wszechobecnym błocie. Prowincja Nazifa i jego rodziny jest przytłoczona szkieletami zepsutych, ściągniętych z zachodu aut i wszelkiego rodzaju postindustrialnym, blaszanym złomem.
Jak przystało na godnego dziedzica czarnej fali, film Tanovicia niemal pozbawiony jest napięcia dramatycznego, a szczątkowa fabuła zdaje się zmierzać donikąd. Otacza nas za to nieustający hałas – zgrzytają blachy złomowanych aut, córki Nazifa i Senady bez przerwy krzyczą, ciągle buczy telewizor. Tanović chce drażnić formą, chce być monotonny, uciążliwy i irytujący. Stwarza rzeczywistość, w której trudno wytrzymać.
Bośniacki underclass
Chociaż Petroviciowscy zbieracze piór lekko nie mieli, żelazny złom wydaje się znacznie cięższy. Na szczęście Tanoviciowi udało się uniknąć pułapki stereotypów – nie zmusza do uronienia łzy nad losem „godnych politowania biedaków” ani nie egzotyzuje biedy. Historia Mujiciów to przede wszystkim poważne oskarżenie segregacyjnego systemu socjalnego Bośni i Hercegowiny, który jest dla reżysera najlepszym wskaźnikiem tragicznego stanu państwa. Lekarze państwowej służby zdrowia po kolei zamykają drzwi swoich gabinetów, odmawiając pomocy Senadzie, której życie jest zagrożone. W podobnej sytuacji, na marginesie życia społecznego, znajduje się znaczna część społeczeństwa Bośni i Hercegowiny – szerokie obszary wykluczenia przekraczają twarde granice przynależności etnonarodowej.
Tanović nie oszczędza też inicjatyw społeczeństwa obywatelskiego (wciąż raczkującego w Bośni i Hercegowinie), zarzucając im fasadowość. Działacze Stowarzyszenia Kobiet Romskich również zadziwiająco szybko rezygnują z walki o wsparcie dla upokorzonej Senady, ograniczając się do poklepania Nazifa po plecach i złożenia zapewnienia o „pozostaniu w kontakcie”.
Rodzina Mujiciów zawdzięcza doraźne ocalenie lokalnym więziom społecznym i relacjom rodzinnym, które u Tanovicia tworzą jedyną sieć bezpieczeństwa dla wykluczonych. Jednocześnie reżyser nie ma złudzeń i dostrzega konieczność głębokich zmian systemowych. Społeczeństwo nie poradzi sobie samo – Mujiciowie do samego końca nie przestają dryfować w kierunku przepaści.
Kino rozpadu
Rozpadające się domy, cięte na małe kawałeczki auta czy opowieści o rozczłonkowanych ciałach wojennych ofiar wywołują wrażenie, że powracający w filmie motyw rozpadu jest kluczem do zrozumienia dzisiejszej Bośni. Osiemnaście lat po Dayton Bośnia rozpada się od środka, powiada Tanović. Najwyższa pora wznieść się ponad retorykę wzajemnie wykluczających etnonacjonalizmów i dostrzec pozostawione samo sobie społeczeństwo.
Senada przemknęła w Polsce właściwie niezauważona, znikając z ekranów kin zaledwie po paru dniach od swojej późnolistopadowej premiery. Szkoda. Polskie kino zaangażowane mogłoby się od Tanovicia sporo nauczyć.