Och, Dexter, a przecież na początku wszystko tak dobrze szło. Ale dlaczego to trwało tak długo? Czy naprawdę scenarzyści nie mogli cię wykończyć wcześniej?
Założę się, że każdemu to się zdarzyło. Zaprosiliście kogoś na kolację, mecz, wino czy cokolowiek i na samym początku było nawet miło, ale potem czas zaczął płynąć jakby wolniej. W końcu w ogóle się zatrzymał, gdzieś koło tej historii, którą słyszeliście już dziesiąty raz, ale jesteście zbyt grzeczni, by dopowiedzieć koniec. Zaczęliście już nawet rozważać przekazanie miłym gościom umowy najmu albo, jeśli jesteście nieszczęśliwymi kredytobiorcami, aktu notarialnego poświadczającego własność mieszkania. Po takiej zamianie miejsc moglibyście się wreszcie ewakuować, wymawiając się późną porą. Tak, wszyscy znamy gości, którzy zostają zbyt długo.
Oczywiście ja mam samych fajnych znajomych, którzy nigdy mnie nie nudzą, ale też znam jednego takiego gościa. Siedzi w moim telewizorze i nazywa się Dexter. Och, Dexter, a przecież na początku wszystko tak dobrze szło. Jesteś interesującym facetem, analitykiem policyjnym, trochę odklejonym od rzeczywistości, ale chyba to sprawiało, że wydawałeś sie jeszcze bardziej sympatyczny. No i nie zapominajmy o tym, że byłeś też seryjnym mordercą, który jednak zabijał tylko tych, którzy na to sobie zasłużyli. Przede wszystkim innych seryjnych morderców, którzy nie byli tak sprytni jak ty, ale też byli sprytniejsi od głuptasów z Miami Metro. Czy policja w Miami naprawdę zajmuje się tylko piciem w barach i jedzeniem pączków? Właściwie to nieważne, bo zostawało więcej pracy dla ciebie, pracy, którą lubiłeś i byłeś w niej dobry. Zabijałeś bez śladu i po cichu, miejsca, w których to robiłeś, zawsze były odpowiednio przygotowane, obklejone folią i w ogóle. Potem ćwiartowałeś zwłoki, pakowałeś je do plastikowych toreb i zrzucałeś w głębiny Oceanu Atlantyckiego, tam gdzie ich miejsce. Na dnie. Jedynym, co po nich zostawało, były próbki krwi, które trzymałeś w swojej kasetce.
Wśród nich było wiele płotek, niewartych twojego – i mojego czasu. Dostawali najwyżej odcinek. Ale co jakiś czas, najczęściej co sezon, trafiała się i grubsza ryba. Ktoś, kto intrygował, był sprytny, zabijał z finezją i wyrachowaniem. Pierwszym, i jednym z ciekawszych, był „zabójca z samochodu chłodni”. Był rownie dobry jak ty. Wydawało się nawet, że wszystkie jego morderstwa były dla ciebie, tak jakby szukał z tobą więzi. Oczywiście skończył jak reszta. Inni też byli fascynujący. Najbardziej niezapomniany okazał się Arthur Mitchell, czyli „trójkowy”. Był tak bardzo podobny do ciebie. Też prowadził podwójne życie. W jednym był pastorem, zajmował się dobroczynnością, miał żonę i dwójkę dzieci. W drugim był mordercą o osobliwych zwyczajach. Mordował seriami, po których następowały długie przerwy, miał też upatrzony typ ofiar i sposób, w jaki zginą. Młoda dziewczyna musiała się wykrwawić w wannie, starsza kobieta, matka dwójki dzieci – skoczyć z dachu wysokiego budynku, starszy facet, też z dwojgiem dzieci na karku, był skazany na śmierć od ciosów pałki. „Trójkowemu” zawdzięczamy też chyba najlepszą scenę wszystkich ośmiu serii, czyli genialną konfrontację dwóch morderców podczas rodzinnego obiadu z okazji Święta Dziękczynienia. Te dwie i pół minuty ogląda się z zapartym tchem.
Ale od piątego sezonu coś zaczęło się psuć. Twoje przygody nie były już takie ciekawe. Prawdę mówiąc, ty sam też zacząłeś trochę przynudzać. Dopiero potem zorientowałem się, że niektóre twoje cechy były irytujące od samego początku. Na przykład zdecydowanie za dużo myślałeś. Wydawało się, że w twojej głowie płynie nie potok, ale prawdziwy wodospad myśli. Wciąż tylko „bla bla bla”. Na początku wydawało się to może interesujące, ale to tylko złudne wrażenie. Tak naprawdę twoje myśli były myślami nastolatka, który wciąż zastanawia się, kim jest, kim chciałby być i jak dojść z punktu A do punktu B. Ale nie miałeś kilkunastu lat, byłeś dorosłym facetem z dziećmi, rodziną.
Ile można się nad sobą zastanawiać, to nudne. Szczególnie w telewizji, gdzie obowiązuje zasada „pokazuj, nie opowiadaj”.
A ty opowiadałeś, jakbyś był jakąś Szeherezadą. Chociaż gdybyś naprawdę nią był, zginąłbyś już pierwszej nocy. Jakby tego było mało, w kółko rozmawiałeś z duchem swojego ojca. Rany!
I te wszystkie próby samodoskonalenia się, które zaczęły się od tego, że znalazłeś sobie kochankę, która namówiła cię, byś odnalazł siebie. A ty jej posłuchałeś. Szkoda, że nie pojechaliście razem do Indii. W każdym razie przerobiłeś trenerów personalnych, grupy anonimowych narkomanów, religię, psychiatrię. I co? Jakoś nie udało ci się „odnaleźć siebie”, za to skutecznie zanudzałeś bogu ducha winnych widzów swoimi nastoletnimi tęsknotami. Szkoda, że nikt nam nie powiedział, że lepiej już obejrzeć Cudowne lata.
Cieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że ósma seria miała być tą ostatnią. Szczerze mówiąc nie liczyłem na szczególnie godne pożegnanie, jednak też nic nie przygotowało mnie na katastrofę, jaką był ostatni odcinek twoich przygód. Nawet beznadziejna seria, której scenariusz pisali chyba ludzie od Bitwy Warszawskiej albo meczu Polska-Anglia.
Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego to trwało tak długo? Czy naprawdę scenarzyści nie mogli cię wykończyć wcześniej? Obawiam się, że rozwiązanie tej zagadki jest prozaiczne.
Ostatni odcinek Dextera oglądało 2,8 milionów widzów stacji Showtime. Nieważne, czy robili to siłą inercji, czy może faktycznie chcieli dowiedzieć się, jak skończy się ich ulubiony serial. Wielu z nich na pewno zostało przed telewizorami, by obejrzeć nowy serial Showtime’u – Raya Donovana. Jeśli to własnie wprowadzenie nowego produktu nie było powodem przedłużenia życia Dexterowi, to naprawdę nic już nie rozumiem z tego świata.
Czytaj także:
Jakub Dymek, Wyobraźnia przegrywa na wojnie
Jakub Dymek, Mad Men i fetysze
Agata Popęda, Ojczyzna, czyli domek z kart
Dorota Głażewska, Polityka, czyli domek z kart
Michał Sutowski, Marzyciele i cynicy
Julia Kubisa, Silni padają, słabeusze wciąż walczą
Polecamy też książkę Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej.