Oglądając ostatni sezon „Black Mirror” w Polsce PiS, mam poczucie, że wizje Brookera nie przystają do lęków naszej rzeczywistości.
Serial Black Mirror w zasadzie zaraz po premierze stał się telewizyjnym klasykiem. Nic dziwnego: niemal każdy odcinek – zawsze stanowiący odrębną, zamkniętą dramaturgiczną całość – dostarczał przenikliwych diagnoz społecznych lęków i napięć, związanych z ekspansją nowych technologii, podpiętych pod turbokapitalizm i sferę publiczną zorganizowaną wokół zarządzania gniewem i lękiem. Twórca serii Charlie Brooker pokazywał, jak wszystkie te przemiany problematyzują nie tylko dotychczasowe wzorce pracy, życia i intymności, ale także kluczowe dla naszego rozumienia siebie i świata pojęcia, takie jak „prywatność”, „wolna wola”, „przymus”, „podmiotowość”, „człowieczeństwo”, a nawet „rzeczywistość”.
Nikt cię jeszcze nie nagrał, jak zdejmujesz majtki przed komputerem?
czytaj także
Przy tym diagnozy Brookera mogły wydawać się przesadnie pesymistyczne, jednostronne w swoim apokaliptycznym fatalizmie. Black Mirror może posłużyć jako kolejny dowód na to, że żyjemy w okresie, gdy dystopia staje się domyślną formą wyobraźni i oczekiwanej przyszłości. Ten dystopijny horyzont nasuwa szereg problemów – także politycznych. Jak bowiem w „New Yorkerze” pisała niedawno Jill Lepore:
„Dystopia kiedyś była narracją oporu, dziś jest wyłącznie narracją podporządkowania […]. Nie jest w stanie wyobrazić sobie lepszej przyszłości i nikogo nie zachęca, by spróbować. Hoduje urazy i zachęca do resentymentu, nie wzywa do odwagi […]. Jej jedyne przykazanie brzmi: rozpaczaj bardziej. Przemawia to zarówno do lewicy, jak i do prawicy – taka postawa nie stawia żadnych wymagań politycznej czy moralnej wyobraźni. Zaprasza wyłącznie do tego, by rozkoszować się własnymi lękami w towarzystwie bojących się podobnych rzeczy osób”.
Słowa te z pewnością można odnieść do wielu odcinków serii. Mam jednak wrażenie, że Brooker jest na tyle inteligentny, by zdawać sobie sprawę z tych problemów. Zwłaszcza w dwóch ostatnich sezonach jego produkcja szuka dróg wyjścia poza horyzont dystopijnego katastrofizmu.
Czym się rozkoszujecie?
W ostatnim, czwartym sezonie Black Mirror najciekawsze jest właśnie tam, gdzie przestaje rozpaczać i zaczyna rozważać scenariusze buntu. Historia udanego buntu przeciw opresji organizuje narrację pierwszego i ostatniego odcinka sezonu, wyznaczając jej ramy i problematykę.
Finałowy odcinek sezonu, Black Museum, można czytać jako rodzaj ironicznego komentarza Brookera do całej jego dotychczasowej twórczości. Młoda czarnoskóra dziewczyna, Nish, odwiedza tytułowe muzeum, położone w środku amerykańskiego interioru. Wypełnione jest ono pamiątkami po różnych makabrycznych historiach. Właściciel oprowadza Nish po swoim przybytku, każdy eksponat to nowa, opowiedziana w retrospekcji historia.
W pierwszej – przypominającej wczesne kino Davida Cronenberga – obserwujemy przypadek lekarza, który godzi się na wstrzyknięcie implantu pozwalającego mu odczuwać ból i inne fizyczne pobudzenia pacjentów. Czyni to z niego gwiazdę diagnostyki. Do czasu, gdy wiedziony pragnieniem pomocy pacjentowi robi o jeden krok za daleko i razem z pacjentem „przeżywa śmierć”. To graniczne doświadczenie uzależnia go od bólu i prowadzi na życiowe dno.
Komentując ten odcinek na swoim facebookowych profilu, Michał Oleszczyk napisał, że przypomina on kolekcję historii rodem z tanich, telewizyjnych produkcji science fiction w stylu Strefy mroku. Ma rację, nie zauważa jednak, że słabość i tandeta zgromadzonych w odcinku narracji jest celowym zabiegiem twórców. Brooker kpi tu z łatwego fatalizmu i paniki moralnej współczesnej wyobraźni dystopijnej, żartuje sobie z samego siebie i swoich wiernych widzów – wiele eksponatów, jakie widać w muzeum, to przecież przedmioty, wokół których toczyła się narracja poprzednich odcinków Black Mirror.
W Black Musuem Brooker przedstawia swoim widzom lustro. Zmusza do zastanowienia się, czy w naszej fascynacji kolejnymi wizjami koszmarnych światów, oglądanych na ekranie laptopa czy plazmie, nie przypominamy uzależnionego od bólu lekarza czy niezdrowo podnieconych widzów muzeum makabry. Nish niszczy w końcu ten lunapark okropności, symbolicznie przecinając impas dystopijnej wyobraźni. Ciekawe, czy dalsze produkcje Brookera będą w stanie wyciągnąć konsekwencje z jej gestu.
Kirk Kurzem
Gest Nish jest przy tym jeszcze przedpolityczny, dziewczyną kierują wyłącznie osobiste motywacje – chce pomścić zmienionego w muzealny eksponat ojca. Poza schemat zemsty wychodzi pierwszy, najlepszy odcinek sezonu, USS Callister. Zaczyna się jak parodia Star Treka – i to raczej z pierwszych niż współczesnych wcieleń tej produkcji. Szybko jednak się okazuje, że to, co braliśmy za parodię telewizji sprzed kilku dekad, jest wirtualną symulacją stworzoną przez zakochanego w vintage’owym science fiction nieśmiałego programistę Roberta Dalego.
Robert, choć stworzył odnoszącą sukcesy grę, w produkującej ją firmie jest przez wszystkich lekceważony, ignorowany, traktowany jak dziwadło. Mści się więc na swoich współpracownikach – za pomocą specjalnego urządzenia tworzy obdarzone ich świadomością i pamięcią komputerowe awatary i przenosi je do wirtualnego świata, nad którym sprawuje absolutną kontrolę. Odgrywa w nim rolę kapitana statku kosmicznego, który odkrywa nowe światy i niesie pokój najodleglejszym nawet planetom i galaktykom. Lekceważący go w codziennym życiu pracownicy zmuszeni są odgrywać rolę posłusznej, zapatrzonej w swojego przywódcę załogi.
Twórcy odcinka i odtwarzający rolę Dalego Jesse Plemons świetnie wygrywają wszystkie dwuznaczności sytuacji bohatera. Trudno bowiem nie współczuć Robertowi z jego zagubieniem, nieśmiałością, niezdarnością w relacjach z kobietami. Doskonale rozumiemy, czemu ucieka w świat wirtualnej chłopięcej fantazji. Z drugiej strony jego fantazja bardzo szybko okazuje się podszyta infantylnym sadyzmem (zwłaszcza wobec kobiet) – jak zgrabnie ujął to pewien amerykański krytyk, „kapitan Kirk zmienia się w niej w pułkownika Kurza”. Ofiarami Roberta nie są co prawda żywi ludzie, postacie na jego statku istnieją tylko w komputerowym kodzie – niemniej obdarzone są pamięcią, inteligencją i emocjami swoich odpowiedników w realnym świecie. Myślą i cierpią. Czujemy, że nie zasługują na to, by odgrywać rolę niewolników w cudzej fantazji. Nawet jeśli po kolejnych nieudanych próbach buntu wydają się pogodzeni ze swoim losem.
Czarne lustra MaBeNy
Dynamikę władzy na statku zmienia jednak przybycie nowej bohaterki, Nanette. To ona wywołuje w końcu udany bunt na pokładzie. USS Callister wyrywa się z zamkniętego świata fantazji Roberta, wyrusza na badanie nieznanych wirtualnych światów, ku nowemu. Brooker urywa w tym momencie historię, nie pokazuje, jak może wyglądać nowa, bardziej demokratyczna rzeczywistość na statku, fantazja nieuwikłana w sadyzm, resentyment, nieprzepracowany, błędnie ukierunkowany gniew.
Co dotyka kolejnego problemu serii – jak do tej pory była ona w stanie przedstawić tylko dwa warianty przyszłych światów. Albo ten będący podkręconą wersją współczesnej rzeczywistości globalnej klasy średniej, albo rzeczywistość po apokalipsie. Nic pośrodku. Nic, co by oddawało związane z przyszłością lęki mieszkańców różnych peryferii i półperyferii. W tym tych naszych.
Oglądając ostatni sezon Black Mirror w Polsce PiS, mam poczucie, że wizje Brookera nie przystają do lęków naszej lokalnej rzeczywistości. Do scenariusza, gdzie technologia radykalnie zmieniająca relacje między jednostkami a władzą, rzeczywistością a jej wirtualną kreacją, podpięta zostaje pod jakiś radykalnie reakcyjny projekt „dumy peryferii”. Pod różne lokalne wersje „Maszyn Bezpieczeństwa Narracyjnego”, uniemożliwiające wyjście poza narodowe fantazmaty o „potomkach husarii”, Wielkich Węgrzech czy nowym kalifacie. Na tym tle scenariusze Brookera – osadzone w horyzoncie lęków współczesnego zachodniego mieszczaństwa i jego pozornie postideologicznego świata – wydają się z naszej perspektywy względnie łagodnym wariantem apokalipsy.
Jak wyglądałoby „czarne lustro” w sercu Państwa Islamskiego? W Polsce podporządkowanej jakiemuś nowemu Naczelnikowi i faktycznej dyktaturze trumien Piłsudskiego i Dmowskiego? Science fiction niemal w ogóle znikło z polskiej produkcji filmowej i telewizyjnej po roku 1989, próba zmierzenia się z tym tematem mogłaby być ciekawym punktem wyjścia do odrodzenia gatunku.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Ironiczna utopia
Jednak nawet Brooker wśród apokaliptycznych narracji szuka źródeł oporu i utopijnych nadziei. Jeden z najciekawszych odcinków trzeciego sezonu, San Junipero, przedstawia taki utopijny scenariusz. Dwie bohaterki, które dzieli rasa, klasa społeczna i różnica wieku, odnajdują miłość w wirtualnej rzeczywistości. W przedstawionej w odcinku przyszłości ludzie mogą przenosić swoją świadomość do cyfrowej rzeczywistości, gdzie jest ona w stanie żyć także po śmierci ich ciał. W wirtualnym świecie każdy może żyć wiecznie w zawsze młodym ciele, w wybranej przez siebie historycznej epoce. Technologii udaje się osiągnąć to, co od wieków nieskutecznie obiecywały wszystkie wielkie religie.
W tym wirtualnym raju nie ma wojny, choroby, nierówności, walki, polityki, jest miejsce tylko na zabawę i miłość – jak w rajach przedstawianych na nagrobnych malowidłach Etrusków. Jedynym problemem wydaje się wynikająca z nadmiaru szczęścia melancholia. Wizja, w której cała ludzkość przenosi się w wirtualny raj, kończąc w ten sposób swoje historyczne bytowanie na ziemi, wydaje się tyleż utopijna, co szydercza, a nawet na swój sposób przerażająca.
Być może jednak, przynajmniej na razie, nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić innej, nieironicznej utopii. Ważne, by w ogóle podjąć wysiłek utopijnego myślenia i razem z bohaterami Brookera zbuntować się i uciec z muzeum okropności, w jakim naszą wyobraźnię zamyka współczesna rzeczywistość.