„Najlepszy” Łukasza Palkowskiego to nie jest odkrywanie Ameryki, to odtwarzanie Ameryki.
Opis tego filmu na Filmwebie w zasadzie zdradza wszystko: „Historia życia Jerzego Górskiego, który mimo wielu przeciwności został mistrzem świata w podwójnym triatlonie”. Jeśli tak wygląda zapowiedź filmu, to o spojlowaniu w zasadzie nie może być mowy.
Najlepszy Łukasza Palkowskiego pomyślany jest jako filmowy hit. Mamy więc kino biograficzne – na początku pojawia się informacja, że historia oparta jest na faktach; mamy element kina gatunkowego – sportowiec pokonuje przeszkody, żeby na koniec… wiadomo co; są też akcenty lokalne, czyli wspomnienie peerelu, choć w wersji soft – milicjanci ganiają młodzież i tłuką ją gumowymi pałkami, ale w sumie nie są bardzo groźni, gadżety z epoki wypełniają wnętrza, ale za bardzo ich nie przytłaczają, reklamówka z Peweksu oczywiście wywołuje uśmiech na twarzach widzów, nie gra jednak głównej roli. W rolach głównych świetni aktorzy, ale nie telewizyjne opatrzone twarze. Przepis na hit dla widza bardziej wymagającego?
Poprzedni film reżysera – Bogowie – okazał się sukcesem, wygląda więc na to, że reżyser postanowił iść za ciosem. Czytaj: znów sięgnął po biografię bohatera z czasów komuny, żeby pokazać, jak ciężka praca i wiara w jej sens mogą przenosić góry. Niestety, tym razem tak dobrze jak z Bogami nie poszło. Widzowie wprawdzie lubią oglądać to, co już widzieli, więc w kinach ich raczej nie zabraknie, ale po Najlepszym widać, jak trudno jest w świeży sposób dwa razy opowiedzieć podobną historię.
czytaj także
Jerzego Górskiego (Jakub Gierszał) poznajemy, kiedy jest młodym chłopakiem, ciągle spierdala (to cytat) przed MO, ma długie włosy, nosi dzwony i zdecydowanie nadużywa narkotyków, do tego wciąga w nie swoją dziewczynę Grażynę (Anna Próchniak). Kiedyś odnosił sukcesy sportowe, w jego pokoju w mieszkaniu rodziców wciąż są medale przypominające o dawnych czasach. Przypomina mu o nich kumpel (Mateusz Kościukiewicz), który zastanawia się, czemu chłopak, który „mógł coś w życiu osiągnąć” wpadł w takie bagno, jak dragi. Sam Jerzy w jednej ze scen wykrzykuje ojcu w twarz, że to jego wina, bo zawsze go gnoił i podcinał skrzydła. Banalne? Cóż, Najlepszy nie odkrywa Ameryki, tylko ją odtwarza.
Żeby było jasne: Palkowski tę filmową Amerykę biograficznego filmu sportowego konstruuje bardzo sprawnie. Jest tu i akcja, jest i motywacja bohatera a także, tak potrzebny w podobnych filmach, heroizm.
Jerzy szlaja się ulicami Legnicy, spotyka z kumplami, trochę kradnie, dużo ćpa, ciągle pali. Kiedy wpada do domu, mama proponuje rosół i zdaje się nie zauważać, że syn ma coraz bardziej podkrążone oczy i zniszczoną twarz. Początek opowieści, choć bardziej przypomina Skazanego na bluesa niż Rocky’ego, jest dość długi, więc całkiem nieźle możemy się przyjrzeć peerelowskim narkomanom.
Śmierć kolegi i ciąża dziewczyny sprawiają, że Jerzy chce się pozbierać. Trafia do Wojewódzkiego Ośrodka Leczenia Uzależnień, przypominającego więzienie. Prowadzący ośrodek sami tak o nim mówią. Drzwi są, co prawda, otwarte, ale rygor w środku bezwzględny. Złamiesz którąś z zasad i jesteś gnojony, golony na łyso, jesz siedząc na podłodze – miejsce przy stole jest dla tych, którzy reguł ośrodka przestrzegają. Jeśli komuś się to kojarzy z metodami Marka Kotańskiego, to strzał w dziesiątkę. Postać Kotana pojawia się nawet w filmie, gra go Janusz Gajos.
W ośrodku Jerzy traci więc długie włosy i spodnie-dzwony, musi zmywać gary, podłogę i na forum grupy przyznawać się do wszystkich swoich błędów. Zaczyna też biegać, tak zresztą jak i inni. Okrążenia na podwórku idą mu początkowo ciężko, ale z czasem odzyskuje formę.
I tu zaczyna się sport. Treningi. Krwi, potu i łez będzie przy tym trochę, ale co najmniej z paru filmów wiemy, że przez cierpienie do gwiazd.
Reżyser garściami czerpie z tradycji gatunkowej kina sportowego, które umiejętnie wkomponował w polskie realia i za to też słusznie należą mu się brawa (na festiwalu w Gdyni film dostał Złotego Klakiera, nagrodę publiczności dla najdłużej oklaskiwanego filmu). Mamy więc konieczną w takim kinie akcję, motywację bohatera, krew i pot, z drugiej cały ten patos jakoś równoważą żarty, działacze sportowi pijący nieustannie wódkę i peerelowskie niedobory wszystkiego.
Inspirujące porady trenera czy Marka Kotańskiego musiały się więc pojawić, choć daleko im jeszcze do poziomu znanego z takich filmów, jak Mistrzowski rzut:
ewentualnie Męska gra:
nie mówiąc o gadkach z Rocky’ego z ich totalną przesadą, którą osobiście bardzo lubię.
Jak w każdym porządnym filmie sportowym rywalizacja jest też metaforą. Zawodnik czy drużyna nigdy nie walczą tylko o puchar, walczą też o honor kraju (pamiętna walka Rocky’ego z Ivanem Drago, która jest rywalizacją USA z ZSRR), walczą o to, żeby pokazać, że kobiety też są świetne na boisku (Ich własna liga), no i oczywiście walczą z własnymi słabościami i o honor wcale-nie-takich-oferm (Straszne misie z Walterem Matthau). Jerzy Górski walczy z duchami przeszłości, z uzależnieniem.
Po drodze udaje mu się pokonać problemy, ale wtedy pojawiają się nowe. Jednocześnie musi trenować ciało i głowę. To znowu banały, ale – jak wspominałam – opowieści o sporcie na tym często polegają, a sztuka polega właśnie na umiejętnym żonglowaniu tymi banałami, gdzieś pomiędzy pretensjonalnością a ich nadmiarem. To się Łukaszowi Palkowskiemu udaje. Najlepszy to sprawny film sportowy, ale czy coś poza tym? Nie.
Irytuje mnie gnojenie pacjentów ośrodka leczącego uzależnienia, wkurza mnie, że patrzę cały czas tylko na jednego Jerzego, a cała reszta jest poniewieranym tłem. Bohater filmu usłyszy, że „z narkomanii wychodzą mistrzowie świata” i że musi „być silny”, że musi „być kurwa najlepszy”. Zapewne domyślają się państwo, że on jest najlepszy. A co z resztą? Jerzy płynie, biegnie polewając się przy tym obowiązkowo wodą i jedzie na rowerze w morderczym podwójnym ironmanie (7,6 km pływania, 360 km roweru, 84,4 km biegu), bo chce być inspiracją dla innych, chce pokazać, że można wyjść z uzależnienia. Tylko ilu gnojonych w ośrodku z tego uzależnienia wyszło? Ilu historia i osiągnięcia Jerzego zainspirowały na tyle mocno, że przeżyli i coś jeszcze udało im się zrobić?
Pułapka sportowej opowieści gatunkowej o narkomanie jest taka, że w typowej historii tego typu zawodnik czy drużyna reprezentują jakiś ogół, walczą w czyimś imieniu. Jak Rocky wygrywa z Ivanem Drago, to całe USA pokonują ZSRR. Kibicujemy bokserowi czy bejsbolistom, ale sami nie musimy wchodzić na ring czy boisko. Oni robią to za nas. W Najlepszym Jerzy biegnie i płynie nie tylko za siebie, ale też za innych uzależnionych. Ma być dla nich przykładem, ale oni muszą wykonać podobny do jego heroiczny wysiłek. Muszą przejść przez to, przez co przeszedł bohater, jaki ma być ich inspiracją. W filmie nie raz Jerzy patrzy w lustro, a w tym lustrze widzi swoje gorsze ja, faceta z podkrążonymi oczami, od którego chce uciec. Ale mistrz świata może być tylko jeden. Co z resztą? Czy jeśli ze wszystkich golonych na łyso uzależnionych leczących się w ośrodku razem z Jerzym jemu jednemu się udało, to jest to sukces, czy może jednak porażka? Rocky może wygrać za nas i dla nas. Z uzależnieniem nie wygra za nikogo triatlonowy mistrz Jerzy Górski.
Kolega z redakcji poradził mi, żeby wyszła z filmu 10 minut przed jego zakończeniem. Nie posłuchałam. No, końcówka to już jest ostra dawka patosu i kosmosu.
Mnie Najlepszy nie uwiódł, ale na pewno znajdzie masę fanów i na pewno jest filmem wartym uwagi. Łukasz Palkowski nakręcił peerelowskiego Rocky’ego – sięgnął po sprawdzone gatunkowe środki, ale zaadaptował je do naszych realiów.