Czy to przemożny wpływ amerykańskiej kultury, że każdy rodzic niebędący połączeniem Buddy i św. Mikołaja jawi się jako patologiczny niszczyciel?
Przeglądając listy, jakie czytelnicy pisali do jej ojca, Alexandra Styron stwierdza w pewnym momencie z niedowierzaniem: „(…) jak człowiek, którego przemyślenia skłaniają obcych mu ludzi do tak przejmujących, wzniosłych wynurzeń, mógł być przez tak wiele lat tak wrednym i podłym draniem w stosunku do swoich najbliższych?”. Ta wątpliwość pojawia się zaraz na początku książki „Styron. Oczami córki”, opowiadającej o życiu Williama Styrona, jednego z największych amerykańskich pisarzy XX wieku. Bardzo szybko, dosłownie kilka stron później, pojawiają się kolejne zarzuty. Styron ma być więc tyranem, alkoholikiem, szaleńcem, człowiekiem obsesyjnie zagarniętym przez własną twórczość, a wreszcie fatalnym i toksycznym ojcem zapamiętale niszczącym psychicznie swoje dzieci i żonę.
Jak zatem pogodzić subtelność umysłu, wyobraźni i pióra z głęboko patologicznym charakterem – powtarza mniej więcej co kilkanaście stron Alexandra Styron. Czytelnik natomiast z coraz większym zniecierpliwieniem oczekuje tej zapowiadanej bezustannie ekspozycji wszystkich potworności drzemiących rzekomo w duszy autora Wyboru Zofii.
Nic podobnego jednak nie następuje. Dowiadujemy się za to, że alkoholizm Styrona polegał na codziennym wieczornym popijaniu whisky, toksyczność – na skłonności do opowiadania córce historii z dreszczykiem (które ona skądinąd z upodobaniem opowiada dzisiaj swoim znajomym), tyrania – na kilku intensywniejszych wybuchach złości, niezbyt zresztą spektakularnych, obsesja na punkcie własnej twórczości – na regularnym spędzaniu wielu godzin w gabinecie, szaleństwo zaś – na wieloletnim borykaniu się z blokadą pisarską.
Czytałem tę książkę z rosnącym zdumieniem, odnosiłem bowiem wrażenie, że Alexandra Styron próbuje w gruncie rzeczy przekonać sama siebie, że jej ojciec był przeraźliwym monstrum.
Ale zupełnie niepotrzebnie czyni to na oczach czytelników. Czy to przemożny wpływ amerykańskiej kultury i jej postpsychoanalitycznych wdruków, nakazujących każdego rodzica niebędącego połączeniem Buddy, św. Mikołaja i Marka Aureliusza traktować jak patologicznego niszczyciela, na zawsze rujnującego delikatną psychikę swoich potomków? Czy też istnieje jakaś inna jeszcze, sekretna historia Williama Styrona, którą jego córka – z sobie tylko znanych powodów – postanowiła ukryć, wpisać gdzieś między wiersze, pozostawić w niedopowiedzeniu?
Nie mam pojęcia, który z tych wariantów jest prawdopodobny, jestem natomiast pewien, że po przeczytaniu tej książki nie wiem o jednym z moich ulubionych pisarzy nic, czego wcześniej nie przeczytałbym w innych tekstach o jego życiu albo w wywiadach, których sam udzielił. Owszem, dla kogoś, kto Styrona nigdy nie czytał albo też nie interesował się szczególnie jego biografią, może to być ciekawa i pouczająca lektura. Mamy tutaj dość szczegółowo opisane okoliczności powstawania jego czterech wielkich powieści – Pogrążyć się w mroku (1951), Na pastwę płomieni (1960), Wyznań Nata Turnera (1967) i Wyboru Zofii (1979). Mamy rekonstrukcję długich okresów kompletnej niewydolności twórczej – egzorcyzmowanej kolejnym esejami albo opowiadaniami, ale w ciągłym oczekiwaniu na następne opasłe dzieło. Mamy opis dotkliwych wahań nastroju i zmagań z krytykami, którzy po entuzjastycznej reakcji na debiut bardzo dotkliwie (i niesprawiedliwie) potraktowali jego drugą książkę. Mamy garść smakowitych anegdot: o bankietach, przyjaźniach, romansach i konfliktach w środowisku literackim Ameryki drugiej połowy XX wieku. A wreszcie – szczegółowy opis ciężkiej depresji, na jaką Styron cierpiał od 1985 roku.
Kto jednak liczy na pogłębioną analizę albo odsłonięcie mrocznego oblicza wielkiego artysty, srodze się zawiedzie. Styron bowiem – co w jakimś sensie fundamentalnie kłóci się z jego pisarstwem, eksplorującym ciemną i trudną tematykę samobójstwa, uwikłania w los i historię, niewolnictwa, ludzkiego okrucieństwa, Holokaustu czy perwersyjnej seksualności – prowadził w gruncie życie spokojne, nudne i nadzwyczaj poukładane. Być może z tego kontrastu pomiędzy twórczością a twórcą bierze się właśnie zdziwienie jego córki, uwięzionej w fantazmacie artysty-szaleńca, który w swoim życiu musi zrealizować najpierw wszystkie okropieństwa, żeby następnie w twórczym amoku przelać je na papier. Być może. Niemniej – nie próbuje się ona w żadnym momencie ze swoim zdziwieniem skonfrontować, nie próbuje go wypowiedzieć, nie próbuje go przemyśleć ani tym bardziej zrelatywizować.
I dlatego właśnie – choć Styron. Oczami córki to rzecz napisana sprawnie i wartka w lekturze – można niestety odnieść wrażenie, że Alexandra Styron swojego ojca po prostu kompletnie nie rozumie.
Alexandra Styron „Styron. Oczami córki”, Świat Książki, Warszawa 2013