Te dwa pojęcia najpełniej oddają obraz społeczności Radia Maryja, jaki maluje Marcin Wójcik.
Marcin Wójcik pracując nad zbiorem reportaży W rodzinie ojca mego obficie korzystał z uprzywilejowanej pozycji, jaką dawał mu etat w „Gościu Niedzielnym”. I chociaż tygodnik ten nie należy do ścisłego medialnego kręgu toruńskiego oligarchy, cieszy się jednak u niego na tyle dużym zaufaniem, że dzięki legitymacji prasowej (i zaświadczeniu od proboszcza, rzecz jasna), Wójcik został bez problemu przyjęty na pierwszy rok studiów w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej. I właśnie możliwość zajrzenia do pilnie strzeżonych komnat tego przybytku jest bodaj największą zaletą książki. Trzeba bowiem pamiętać, że wstęp tam mają wyłącznie wtajemniczeni, środowisko Radia Maryja słynie wszak z radykalnej hermetyczności. Na falach rozgłośni przekonani rozmawiają z przekonanymi, wolna dyskusja czy choćby obecność innego niż autoryzowany przez guru punktu widzenia praktycznie nie istnieją, ojciec Rydzyk natomiast i jego akolici, czyli ojcowie-prowadzący oraz znakomita większość skupionych wokół radia profesorów, z innymi niż własne mediami z zasady nie rozmawiają. Wójcik dostał więc bezprecedensową szansę, ale czy faktycznie w pełni ją wykorzystał?
Chociaż czyta się W rodzinie… wartko, chociaż zdania zdradzają niewątpliwy reporterski słuch i literacki talent autora – mam wątpliwości. W tej książce nie ma bowiem właściwie pozytywnych bohaterów, ba, nie ma nawet bohaterów jako tako zniuansowanych. Niemal wszyscy przypominają figury wyjęte z XIX-wiecznego „freak show”, albo raczej jakiegoś wczesnego utworu Stephena Kinga, sugestywnie przedstawiającego losy zamieszkujących małe miasteczko w stanie Maine religijnych fanatyków, którzy naprzemiennie (a czasem równocześnie) oddają się żarliwej modlitwie i kanibalizmowi. Nie przesadzam, galeria figur, którą prezentuje nam Wójcik, mieni się postaciami rodem z takiego właśnie imaginarium.
Od najmłodszych lat trawiony paranoją i resentymentem ojciec dyrektor; ociekający nacjonalistycznym, bogoojczyźnianym jadem ksiądz, który okazuje się utajonym gejem; rozmodlony i zasłuchany w Radiu Maryja mąż i tatuś, chętnie nadużywający przemocy, a któregoś dnia mordujący żonę kilkudziesięcioma ciosami noża; a wreszcie – last but not least – ksiądz Natanek, którego obecność w tej książce nie doczekała się moim zdaniem żadnego przekonującego uzasadnienia. Paradoksalnie, do najbardziej udanych należy tekst o prof. Krystynie Pawłowicz, dlatego między innymi, że jawi się w nim ona jako wielobarwna, złożona (choć i tragiczna) postać, nie zaś wyłącznie okrutnie eksploatowana przez media śmieszno-straszna dostarczycielka kolejnych wypowiedzi niebezpiecznie balansujących na wątłej granicy poczytalności.
I chociaż nie mam najmniejszych wątpliwości, że Tadeusz Rydzyk jest zręcznym i cynicznym manipulatorem, chociaż nie żywię żadnych złudzeń co do tego, że jego rzekome „zainteresowanie wykluczonymi” nie służy niczemu innemu, niż tylko magazynowaniu, podsycaniu i ukierunkowywaniu społecznego gniewu w imię własnych, egoistycznych interesów; chociaż więc jestem o tym wszystkim przekonany, oczekiwałbym jednak od takiej książki, żeby przynajmniej nadwerężyła ten mój – w jakimś stopniu z pewnością stereotypowy – obraz. Oczekiwałbym więc poznawczego wyzwania, wytknięcia zbyt prostych schematów, z pomocą których obsługujemy na co dzień rzeczywistość i budujemy sobie mniej lub bardziej uproszczone jej reprezentacje. Oczekiwałbym zwrócenia uwagi na przyrodzone człowiekowi mentalne wygodnictwo i skłonność do budowania czarno-białych podziałów tam, gdzie panuje wiele odcieni szarości.
Bez wątpienia najłatwiej jest uznać słuchaczy Radia Maryja en masse za rozmodlonych hipokrytów, na zewnątrz manifestujących miłość do „Boga i ojczyzny”, w duchu zaś ogarniętych nienawiścią, pogardą i żądzą mordu.
Łatwiej odmówić Radiu Maryja jakiejkolwiek pozytywnej społecznie roli i widzieć w nim tylko doskonale zorganizowaną sektę, zyskującą coraz większe wpływy w obrębie konserwatywnego i zamkniętego polskiego Kościoła (Wójcik daje do zrozumienia, że episkopat jest w większości Rydzykowi podporządkowany, a ci, którzy się z nim nie identyfikują i tak nic nie są w stanie zrobić). Łatwiej wreszcie w Rodzinie Radia Maryja widzieć wyłącznie zwartą, wrogą nowoczesności grupę, która po cichu szykuje się do rewolucji kulturalnej i przejęcia w Polsce władzy.
Nie mogąc w trakcie lektury W rodzinie ojca mego przezwyciężyć powyższych wątpliwości, zastanawiałem się zarazem przez cały czas – i właściwie do tej pory się zastanawiam: a co jeśli ten fantasmagoryczny, monstrualny obraz namalowany przez Wojcika jednak jest prawdziwy? Co jeśli nie ma w nim żadnej przesady, co jeśli jeden do jednego opisuje społeczno-polityczno-religijny fenomen toruńskiej rozgłośni?
Konsekwencje takiej ewentualności zdają mi się mimo wszystko na tyle mroczne i nieprawdopodobne, że wolę przyjąć wersję o nadmiernych uproszczeniach i czarno-białych kliszach obecnych w tej książce. I obym się nie pomylił.
Marcin Wójcik, W rodzinie ojca mego, Czarne, Wołowiec 2015\