Jak doszło do wojny o gender, kto był rozgrywającym, jakie środki i techniki zapewniły zwycięstwo tych, którzy jawili się nam jako szaleńcy?
Książka Macieja Dudy ukazała się zbyt wcześnie, by wpisać się w serię postbrexitowych i posttrumpowych rozważań o kulisach zwycięstwa tak zwanych populistów. Gdybyśmy z podobną uwagą poddali analizie sukcesy PiS-u, być może wynaleźlibyśmy kategorie postprawdy i zjawisko alt-prawicy parę lat przed Amerykanami. Przecież postprawdy alt-prawicy leżące podobno u podstaw wyborczego zwycięstwa Trumpa znane są nam w Polsce od dawna. Też próbowaliśmy – i też bezskutecznie – dyskutować za pomocą faktów i racjonalnych argumentów z opowiadającymi bzdury o przymusowej masturbacji dzieci w przedszkolach czy o programach edukacyjnych prowadzących do zmiany płci, starając się przy tym nie zranić naszych oponentów. I przegraliśmy. Najpierw była przegrana wojna o język, jakim mówimy o przerywaniu ciąży. Dwadzieścia lat później: przegrana wojna o gender.
Jak do niej doszło, kto był rozgrywającym, jakie środki i techniki zapewniły zwycięstwo tych, którzy jawili się nam jako szaleńcy? Na ich rojenia odpowiadaliśmy strategią nazwaną w przypadku amerykańskich wyborów „fact, fact, fact”. Jak dzieci we mgle chwytaliśmy się metod naukowego rozumu, nie wiedząc, że są skazane na porażkę.
Przypomnijmy, że wszystko zaczęło się w 2012 roku, w 2013 gender zostało słowem roku, a w 2016 roku otrzymujemy grubą książkę poświęconą analizie polskiej odsłony globalnego ruchu antygender, szczególnie mocnego w Europie Środkowo-Wschodniej. Książka Dudy odnosi się głównie do tego, z czym mamy do czynienia w Polsce, bowiem jest analizą publicznego dyskursu i ograniczona jest do polskich mediów i języka polskiego.
Początek nagonki na gender diagnozowano początkowo ad hoc jako rezultat nieporozumienia o charakterze językowym, obcości pojęcia obecnego także w niezrozumiałym terminie „gender mainstreaming”, hermetyczności naukowego języka, którym próbowaliśmy (i pisząca te słowa, i autor książki) wyjaśniać owo rzekome nieporozumienie. Przeprowadzona przez Macieja Dudę w błyskawicznym tempie analiza ogromnej ilości materiału dowodzi, że nie było żadnego nieporozumienia.
Analiza ta uwzględnia najważniejsze etapy, kolejne kroki w polskiej wojnie z gender, systematyzuje je i przypomina to, co w kolejnych latach zdążyliśmy już zapomnieć. Duda przygląda się głównie mediom prawicowym, konserwatywnym i katolickim, bo to stamtąd nagonkę rozpoczęto. Uwzględnia jednak media głównego nurtu, które, niestety, uległy modzie na antygender, albo raczej dały się zainfekować wirusem, przenoszącym się za pomocą nienawistnego języka.
Obszerne studium Macieja Dudy obejmuje taką ilość materiału, że każdy badacz i każda badaczka odetchną z ulgą, że ktoś już to wszystko przeczytał i my już nie musimy. W dodatku analiza ta jest gruntowna, systematyczna, a język, którym się ją nam komunikuje, nie zdradza śladów pośpiechu, za to dowodzi konsekwencji i namysłu autora nad każdym słowem i zdaniem. Dodanie, że nie jest to analiza, której z góry przyświecało jakieś założenie poza metodologicznym, byłoby obraźliwe dla autora. W obliczu badanego przezeń materiału łatwo byłoby usprawiedliwić utratę kontroli emocjonalnej, czy wręcz szaleństwo badacza zmuszonego do mierzenia się z tekstami kultury odległymi od naukowej logiki, jednak autor do końca pozostaje trzeźwy i przytomny. Jego systematyczna i, jak podejrzewam, upiorna praca badawcza przynosi jednak konkretne rezultaty: mamy tu nie nie tylko dokumentację nowego i odtąd nieprzebadanego systematycznie zjawiska, ale i interesujące wnioski.
Opisując badane zjawisko, autor używa terminów „walka” i „wojna”. Nie bez kozery, opisuje bowiem, jak rosła temperatura dyskusji, która przerodziła się w dyskusji zaprzeczenie. Opisuje też etap, w którym nam, naukowczyniom i naukowcom wyjaśniających, co to jest gender, przeciwstawiano dyskursy pozujące na równie uprawnione, i pokazuje, jakimi metodami posługiwano się, by nadać im pozory naukowości. Następnie Duda pokazuje, jak z transfobicznego lęku przed zmianą płci biologicznej nagonka na gender przeradza się w panikę wokół rzekomych zaburzeń tożsamości chłopców pod wpływem rzekomej ideologii, a w końcu gender zrównane zostaje z „promocją homoseksualizmu”. I to jest sedno. Gender i „homoideologia” zestawione zostają ze sobą w parze, która zostaje utożsamiona z „homoseksualnym lobby”. Słowo „gender” oznacza wszystko to, co może zagrozić tradycyjnej macho-hetero-męskości, odbierając automatycznie męskość mężczyznom i chłopcom – i wcale nie trzeba w tym celu przebierać ich siłą w sukienki.
Słowo „gender” oznacza wszystko to, co może zagrozić tradycyjnej macho-hetero-męskości, odbierając automatycznie męskość mężczyznom i chłopcom – i wcale nie trzeba w tym celu przebierać ich siłą w sukienki.
Streszczając te wnioski, jestem zmuszona cytować poniektóre elementy dyskursu i muszę się pilnować, by używać cudzysłowów, a i tak ostatnie zdania niepokojąco przypominają te, których setki, albo i tysiące analizował badacz. Te same słowa, sformułowania i zdania przejęły od inicjatorów polskiej wojny z gender media głównego nurtu, niezdolne do zastąpienia ich innym nienienawistnym językiem, bezradne wobec niego i go replikujące. Tu też mamy liczne przykłady metod stosowanych już przez obie strony, jak choćby strategia łączenia ognia z wodą, czyli np. zestawiania wypowiedzi Terlikowskiego i Środy. I już w 2013 roku wszystkie analizowane media głównego nurtu cytowały lub wręcz przeklejały epitety stosowane dotąd po skrajnie prawej stronie jako określenia na działania równościowe, jak: „ruch przeciwko rodzinie”, „cywilizacja śmierci”, „gender ideologia” czy „seksualizacja dzieci”. W sensacyjnym i brukowym „Fakcie” pojawiło się porównanie gender do pedofilii i zestawienie ze sprawą Trynkiewicza, więc być może jedna z hipotez dotyczących ruchu antygender, stawiana między innymi przez Agnieszkę Graff, była trafna: dziś już nikt nie kojarzy automatycznie pedofilii z Kościołem, jak działo się to w 2012 roku pod wpływem ujawniania skandali pedofilskich w Kościele.
Maciej Duda bada jedynie jeden wycinek dyskursu, mieszczący się w ramach wojny z gender. Warto by było przyjrzeć się innym wojnom, także tym, wydawałoby się, definitywnie przegranym. Czarne protesty uzbrojone w parasolki zmierzyć się muszą ze skutkami przegranej wojny o język, uczestniczki protestów KOD-u z dominującym patriarchalizmem dyskursu o alimentach, męskim politycznym mejsanizmem usprawiedliwiającego drugorzędność obowiązków wobec rodziny, gdy Ojczyzna wzywa… No i przecież przemysłem postprawdy jest cała „polityka historyczna”. Ale to wszystko temat na zupełnie inną książkę.
Maciej Duda, Dogmat płci, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2016
**Dziennik Opinii nr 346/2016 (1546)