Czytaj dalej

Kaja Malanowska finalistką Nike 2013!

Z radością informujemy, że książka „Patrz na mnie, Klaro” znalazła się wśród finalistek najważniejszej polskiej nagrody literackiej.

W powieści Malanowskiej „bycie sobą”, „kontrola emocji”, „szczęście” to puste słowa, składane przez współczesną kulturę obietnice bez pokrycia pisze Eliza Szybowicz w „Gazecie Wyborczej”. Gratulujmy! I prezentujemy fragment książki.

07.01.2010

WSPARCIE

Rozważam zakończenie szybkie i bezbolesne. I to mi zajmuje dużo czasu. Nie odbieram telefonów. Nie odpowiadam na listy. Leżę. Rozmyślam. Waham się. Tymczasem rodzina się przejęła moim milczeniem zbyt długim. Wydelegowała matkę, żeby sprawdziła, czy żyję. Matka przyniosła zakupy (jogurt, bułki, sok pomarańczowy). Rozejrzała się po mieszkaniu. Łypnęła pod komodę i do zlewu. Oceniła poziom bałaganu na zastraszający. A poziom mojego samopoczucia na niewystarczający. Zmyła. Podała mi calmsy i melisę.
– Niezależnie od tego, przez co przechodzisz, mam nadzieję, że mnie za to nie winisz – powiedziała i poszła.

20. 01.2010

ZMIANA SCENARIUSZA

Zdecydowałam jednakowoż wstać. Się do porządku doprowadzić. Albo przynajmniej do pionu ustawić. Zdecydowałam zająć się namiastką istnienia. Skoro w pełni istnieć nie jest mi pisane. Zawsze to lepiej, pomyślałam, pół istnieć, niż nie istnieć w ogóle. Postanowiłam nagrywać filmy proste. Najlepiej dokumentalne. Bez fabuły. Najlepiej o zwierzętach. Dla kanału Discovery albo Canal+. Postanowiłam zostać postacią drugoplanową. (Taką żabą na przykład, co to obserwuje lwa goniącego antylopę. Albo mało interesująca muchą na tle pustynnych krajobrazów). Ewentualnie statystą w serialu telewizyjnym „Plebania”. Postanowiłam poddać się reanimacji. Się własnoręcznie uratować. I do życia powrócić.
Wstałam. Radio włączyłam. Wysłuchałam pogody. I odpowiednio się ubrałam. Wyszłam na miasto. Zakupiłam chleb i jedzenie dla kota. Odkurzyłam komputer i odpowiedziałam na maile. To wszystko zrobiłam JA. Sama.
Jestem z siebie dumna.

20.01.2010

WIECZÓR IDEALNY

Dość samotności, pomyślałam. W piątkowy wieczór wybrałam się do miasta. Miałam ochotę na spotkanie towarzyskie. Niewielkie. Intymne. (Najlepiej przy winie). W kawiarni niedrogiej, acz stylowej. Niezatłoczonej, ale i takiej, której nie zamkną o dziesiątej. Niezadymionej, ale z popielniczkami na stolikach. Trudno będzie, myślę sobie, spełnić moje oczekiwania wygórowane. Zaryzykowałam jednak. Dałam szansę Losowi. Idąc w Centrum, natknęłam się na kolegę sprzed lat. Kolega, o ile pamiętam, był zabawny i oczytany. (Co więcej, zdradzał w swoim czasie pewne mną zainteresowanie). Zauważyłam, że zmienił styl. Flanelową koszulę zastąpił marynarką. Skajowy plecak – płócienną torbą na ramiĘ. Lenonki wymienił na ray-bany. Wyglądał korzystnie.
– Cześć – uśmiechnął się.
– Cześć – odpowiedziałam. I już miałam go minąć i pójść dalej, kiedy nagle mnie olśniło. Los zsyłał mi właśnie idealne towarzystwo.
Przystanęłam.
– Szukam lokalu na piątkowy wieczór – bąknęłam na próbę.
– Ja również – odpowiedział kolega. I poprawił ray-bany, w których to było mu do twarzy.
Od słowa do słowa uznaliśmy, że raźniej będzie we dwójkę ruszyć na poszukiwania. Niż się samotnie po nocy pałętać. Zaczęliśmy więc od rozmów o literaturze, idąc już razem ulicą. Przy rynku przeszliśmy na politykę. Po drodze w sklepie spożywczym nabyliśmy wino (egri bikavér, 15,50 butelka). Idąc w dół skarpy (i nie znajdując knajpy idealnej), omówiliśmy kwestię globalnego ocieplenia. Oraz wymierania tuńczyka. (To już nad rzeką). Na moście doszliśmy do wniosku, że nasze światopoglądy idealnie do siebie pasują. Knajpy naszych marzeń nadal nie było w zasięgu wzroku, więc zamówiliśmy taksówkę.
– Do idealnej kawiarni, poproszę – powiedział kolega w ray-banach i marynarce. I pojechaliśmy do niego do domu. Gdzie natychmiast zdjął marynarkę. Oraz całą resztę stylowych ubrań, które miał pod spodem. Ja nie zdjęłam marynarki. Bo nie noszę. Za to dziarsko wydostałam się z sukienki. A także z bielizny. Co pozwoliło nam skupić się zgodnie na badaniu naszych ciał. Też pasowały. Całkiem zgrabnie. (Rzekłabym nawet: idealnie). Do domu wracałam późno. Usatysfakcjonowana. Obecnie czuję się lepiej. Nie pamiętam dokładnie, ale gdzieś na obrzeżach miasta mieszka idealny towarzysz piątkowych wieczorów. I świadomość tego dodaje mi otuchy.

Co to są ray-bany, na miłość boską? Sprawdzam w necie. Miłość boska nie ma z tym nic wspólnego. Ray-bany to okulary, duże i mało twarzowe. Ale może temu koledze było w nich dobrze? Ja powinnam nosić okulary z powodu wady wzroku, co się pogłębia samowolnie. Ale nie noszę, bo mi nie pasują do twarzy i reszty ciała, oraz do koncepcji, podług której bym się wykreowała, gdybym miała siły. Bym sobie kupiła spodnie luźne w kroku albo bluzkę w kwiatki i z kołnierzykiem, albo może nawet obcisłe dżinsy i kurtkę w pepitkę szarą, którą Tamta Kobieta nosi. I bym była wyższa nieco, z biustem. Bym miała jasne włosy, grzywkę nad brwi i nieprzekłute uszy, co je kiedyś na złość mamie poddałam piercingowi bez znieczulenia, za to sterylnie. I bolało. Tak bym wyglądała właśnie, gdybym miała czas. Ale nie mam, bo się zmarnował i teraz zostałam z kwitkiem i musztardą po obiedzie. Z powodu rozrzutności mojej niefrasobliwej, lecz uświadomionej, w temacie mijających godzin i dni, zastanawiam się przez chwilę, czy nie zmienić taktyki rynkowej i nie zainwestować w ray-bany, których to akcje na pewno wzrosną niebawem. I będę mogła je wymienić na jakiś okres czasu, którego nie zmarnuję. Niestety jednak czasokresy nie istnieją, a w najlepszym razie są niepoprawne i wybrakowane, więc cała operacja rynkowa, z trudem przeze mnie opracowana, przestaje mieć sens. Oraz ręce i nogi. Potem myślę sobie, że mogłabym przecież uprawiać przygodny seks. Nosić spełnienie zamiast okularów pośrodku ciemnej ulicy, kiedy wracam. Prostą satysfakcję, zaspokojenie cielesne. Bez zbędnych pytań i natrętnych myśli, bez skrupułów w osobie męża czekającego w domu. Bez pytań o przyszłość i celowość, co w dużej mierze zmniejszyłoby zapotrzebowanie na czas, który nie biegnie bez celu, tylko zwalnia. Trochę się wstydzę, trochę zazdroszczę. Ja bym tak nie mogła jak Ona, co jest na moje nieszczęście odważna i Jej nienawidzę. Miałabym potem wyrzuty sumienia. Musiałabym dzwonić, wyjaśniać i przepraszać. Musiałabym powiedzieć Franciszkowi. Co gorsza, pewno bym się zakochała… Ray-bany są za drogie, ale może kupię sobie podróbki?

6.
To musiała być zima, chociaż we wspomnieniach Klara widziała wyraźnie zieleniejące trawniki, drzewa, na których pękały blade żółte pąki, i szare, zamglone niebo. W późniejszym czasie nie raz zastanawiała się, w którym momencie przekroczyła granicę, zrobiła o jeden krok za dużo i już nie mogła się cofnąć. Czego się wtedy spodziewała i na co liczyła? Czy w ogóle miała jakiś plan, jakiekolwiek wyobrażenia na temat przyszłości? Byłoby chyba zbyt dużym nadużyciem, gdyby próbowała twierdzić, że już w owej kawiarni w centrum miasta, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy w odbiciu szyby, obudziły się w niej uczucia, które żywiła kiedyś dla Agaty Jaroszuk. Sięgając pamięcią wstecz, nie potrafiła jednak odnaleźć momentu, w którym nie kochała się w Michale Krauzem. Uwiodły ją skazy, zdumiewające usterki jego ciała. Uwiódł ją głęboki tembr głosu, lekko duszący zapach kurzu, który mogła wyczuć, jeśli podchodził bliżej, niedopasowane, opadające sztruksy, koszulki zbyt obcisłe albo za luźne dla odmiany, a przede wszystkim uwaga, jaką jej poświęcał. W tamtą środę myślała jedynie o tym, że powinna pójść na zajęcia. Zaniedbywanie obowiązków sprawiało jej przykrość. Skręć w lewo, w lewo, nakazała sobie, a jednak sunęła dalej prosto, pobladła, z błyszczącymi oczami, chowając się w cieniu kamienic i co chwila oglądając niepewnie przez ramię. Tuż obok przejechał chłopiec na rowerze. Zakręcił ostro, zahamował i trzymając jedną nogę opartą o chodnik, rzucił jej krótkie, wyzywające spojrzenie. Pachniało paloną kawą. Przed drzwiami bistra starszy mężczyzna w płóciennym fartuchu zamiatał chodnik. To mnie nie dotyczy, pomyślała, mijając go szybkim krokiem. Otyła, wysoka kobieta w zielonym płaszczu kupiła od kwiaciarki pęczek goździków. Zaraz. A jednak to była zima. Sprzedająca kwiaty siedziała opatulona w wacianą kurtkę. Tuż przy jej bucie zastygła grudka brudnego śniegu. W blaszanych dzbankach wzdłuż muru stały zmarznięte róże i okryte celofanem gerbery. Żadnych tulipanów, ani jednego narcyza. Kobieta w zielonym płaszczu zapłaciła kwiaciarce i pomaszerowała przed siebie. Klara widziała jej umięśnione łydki, spuchnięte kostki wystające ze skórzanych półbutów i oczko biegnące w górę po cielistej pończosze. To mnie nie dotyczy, powtórzyła głośno. Weszła do kawiarni i zamówiła kawę. Usiadła w oknie. Nigdy się nie umawiali, poza tym razem, kiedy po gwałtownej wymianie maili spotkali się w parku, a przecież on w końcu przychodził. Wystarczyło poczekać. Jedna kawa, druga… Miasto za szybą wydało się obce. Środkiem jezdni przejechał samochód. Za kierownicą młoda dziewczyna odgarnęła włosy za ucho. Tak, to wielka szkoda, że nie potrafię nabrać dystansu do własnych uczuć, pomyślała Klara, podnosząc filiżankę do ust, że nie umiem jak inni ludzie panować nad emocjami i powściągać ich we właściwy, chłodny sposób. Gdybym tylko nie zaniedbywała przez to obowiązków… Gdybym uczyła się wieczorami, próbowała zdawać egzaminy… Tymczasem cała uwaga Klary skupiła się na jednym człowieku, jakby od niego zależało jej życie. I dlaczego nie, zastanawiała się, odprowadzając wzrokiem niknący w oddali samochód. Dlaczego nie miałabym odnaleźć szczęścia w drugiej osobie? Nie ma w tej chęci niczego złego. Coś jednak niepokoiło ją w tamtym czasie. Jej determinacja wydawała się niebezpieczna i nie mogła sama nie przyznać, że zamiast zamawiać trzecią kawę, powinna wstać i wyjść natychmiast. Drzwi od ulicy rozwarły się gwałtownie. Klara poderwała leżącą na kolanach gazetę i nie podniosła głowy, dopóki nie odezwał się do niej.
– Znowu tu jesteś? – Michał przez chwilę zastanawiał się, czy powinien od razu wyjść, uznał jednak, że takie zachowanie byłoby odebrane jako grubiaństwo. Popatrzył na nią uważnie. I Klarze wydało się, że odnajduje w jego oczach to, na co tak długo czekała, głęboką, ciepłą tkliwość i wzruszenie spowodowane spotkaniem.
– Zamówię herbatę – powiedział i ruszył do baru śmiesznym, rozkołysanym krokiem, który znała tak dobrze. Wracał potem powoli do jej stolika. Widziała, że unosi lewą rękę i machinalnym gestem poprawia okulary. Gestem, który zawsze wzruszał ją głęboko i rozczulał.
– Siedzisz sama? – zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Mam przerwę w zajęciach – przyznała obojętnie.
Przejechał dłonią po twarzy.
– Czy coś się stało? – zapytała niespokojnie.
– Jestem bardzo zmęczony. Przez całą noc sprawdzałem kolokwia.
Jak on mógł sprawdzać prace? Teraz? A co z nią? Czy myślał o niej, czytając te testy? Przy stoliku obok mężczyzna w flanelowej koszuli przewrócił szklankę. Potoczyła się po blacie, ale złapał ją szybko, nim spadła na ziemię.
– Ach tak – westchnęła. – Ja też źle spałam. Od pół roku źle sypiam…
– Przykro mi – powiedział szczerze.
– Przykro?
– Przykro mi, że masz kłopoty ze snem.
– Nie powinno cię to przecież w ogóle obchodzić.
Milczał przez chwilę, a kiedy się w końcu odezwał, jego głos brzmiał dziwnie głucho i nienaturalnie.
– Obchodzi mnie jednak – odparł, nie odrywając wzroku od filiżanki.
– To tylko i wyłącznie moja sprawa, jak się czuję – Klara poruszyła się gwałtownie. – Nie powinieneś się nad tym zastanawiać. W ogóle nie powinieneś o mnie myśleć.
– Nie powinienem? – Michał uniósł brwi.
– Nie powinieneś. Nikomu dobrze nie robi zastanawianie się nad tym, co dzieje się z drugą osobą, jeżeli nie ma żadnego wpływu na jej życie.
Nie skomentował jej słów, więc ciągnęła dalej:
– Nie wolno zbytnio utożsamiać się z innymi. To nie przynosi dobrych efektów.
– Efektów?
– Owszem, prowadzi jedynie do zbytniego rozczulania się nad światem i w końcu nad sobą. Jest objawem egoizmu.
– Nie do końca rozumiem, o czym mówisz, Klaro – powiedział już lekko poirytowany.
– Jak to? To chyba jasne. Sam to przecież kiedyś powiedziałeś. Nie powinniśmy myśleć o sobie. To nie jest uczciwe w stosunku do twojej dziewczyny. I ja to rozumiem. Przyjęłam to do wiadomości. Oboje to rozumiemy…
Mówiła szybko, zbyt szybko, tak jakby mogła oplątać go słowami i zatrzymać. Miała wrażenie, że Michał słucha z roztargnieniem. Odwrócił głowę w stronę baru. Jego wzrok błąkał się przez chwilę po sali, a w końcu powrócił i zawisł na jej szyi.
– Oczywiście, że nie byłoby dobrze, gdybyśmy przekraczali granice – powiedział powoli. – Ale żadne z nas przecież tego nie robi.
– Tak właśnie, nie robimy tego – przyznała z mocą. – I nie będziemy robić.
– Niemniej jest mi przykro – powtórzył, szczerze wzruszony jej bólem.
– Nie chcę, żebyś się nade mną litował!
– Przecież nie ma mowy o litości – Michał zaprzeczył gwałtownie. – Sama dobrze wiesz, jak bardzo mi na tobie zależy, dlatego martwię się, że nie śpisz.
– Ale nie jesteś w stanie mi pomóc. Nikt nie umie mi pomóc… – urwała i przez chwilę panowała niezręczna cisza. Michał znowu wpatrywał się w filiżankę. – Przepraszam – dodała szybko – nie powinnam obciążać cię dodatkowo. Ale czasem bardzo potrzebuję z kimś porozmawiać, wszyscy są tacy zajęci swoimi sprawami…
– Jasne – uśmiechnął się i w końcu na nią spojrzał. – Zawsze możesz ze mną porozmawiać. Nie ma w tym nic złego.
– Dziękuję – powiedziała już spokojnie i posłała mu długi uśmiech.
Michał dopił herbatę i wstał.
– Cieszę się, że cię zobaczyłem – pogłaskał ją po ramieniu.
Przebiegł ją dreszcz, dosięgnął nagły błysk, raptowny, przejmujący wstrząs. Miał na sobie obcisłą niebieską koszulkę i luźne wypłowiałe spodnie. Uniósł filiżankę i Klara przez chwilę widziała odsłonięte ramię. Poczuła, że braknie jej tchu, że blednie i ręce zaczynają jej drżeć.
– Muszę zaraz iść, skserować coś na zajęcia – dodał i jego spojrzenie znowu prześlizgnęło się po niej obojętnie i umknęło, nim zdążyła je pochwycić i związać.
Chciała go zatrzymać, ale wiedziała dobrze, że nalegania na nic się nie zdadzą. On przecież nie zaniedbywał obowiązków. Żadne uczucia, nawet te najsilniejsze, nie były w stanie go zatrzymać. Zamilkła więc. Czy on gra, zastanawiała się, patrząc, jak wyjmuje portfel z tylnej kieszeni spodni. Czy to możliwe, że uśmiecha się do niej z autentyczną czułością, odliczając jednocześnie dwudziestogroszówki i odkładając je skrupulatnie na blat? Odrywa się od niej ze smutkiem, żeby zaraz potem ruszyć do punktu ksero? Powiedzieć: „Piętnaście kopii poproszę”, a potem otworzyć notes i zapisać kilka uwag na temat zajęć swoim drobnym, zdecydowanym pismem? Poczekała, aż wyjdzie, i odrzuciła gazetę na puste krzesło. W powietrzu wisiały jeszcze jego słowa. Ten wibrujący, niski ton… Mężczyzna we flanelowej koszuli dawno dopił ostatnie piwo i wyszedł. Dochodziła piąta. Koścista, energiczna kelnerka ścierała blaty i wyrzucała pety z wypełnionych popielniczek do plastikowego kosza, który trzymała w ręce. Na dworze uderzył Klarę chłodny, rześki podmuch. Powiedział, że się cieszy, pomyślała. To znaczy, że mu na mnie zależy… Kwiaciarka znikła. Pozostała po niej tylko celofanowa torba, którą podrywał wiatr. Włożyła rękawiczki, poprawiła czapkę i ruszyła w stronę tramwajów.

Klara nie wiedziała, ile czasu spędziła owej zimy w kawiarni pod uniwersytetem. Coraz częściej zdarzały się długie, wyblakłe popołudnia, kiedy Michał Krauze nie nadchodził i musiała zadowolić się jedynie wspomnieniami, obrazami, które pieczołowicie przechowywała na dnie własnego umysłu, żeby właśnie w takich chwilach, zgaszonych i smutnych, przeglądać je apatycznie w żółtym świetle lampy i układać pieczołowicie, jedne po drugich na stoliku, tuż obok filiżanki kawy. Brała je potem w palce, obracała i podnosiła do oczu z nadzieją, że uda jej się odnaleźć w nich jakiś ważny szczegół, którego wcześniej nie zauważyła, tamten ruch głowy, uśmiech bardziej czuły niż zazwyczaj, poziomą zmarszczkę nad brwiami… Słowa, które powtarzała sobie uporczywie: co on powiedział, co na to odparła? I jeszcze raz topniejący w półmroku owal policzka, ulotny zapach kurzu i gorące wgłębienie w zgięciu ramienia, uśmiech tyleż czuły, co ironiczny, tak uroczy, jak i niebezpieczny… Czekała. Późnym wieczorem wracała do domu pustoszejącą ulicą, żeby następnego dnia wrócić i znowu wyglądać przez okno bistra. Napięcie spowodowane oczekiwaniem narastało w niej przez całe popołudnie, aż wyczerpywało się i opadało w gorzkim uczuciu rozczarowania pod koniec dnia. Ogarniała ją złość. Za oknem przesuwały się dziesiątki anonimowych postaci, jak kukiełki, płaskie, pozbawione życia dekoracje i żadna z mijających ją osób nie była nim. Czasem niepokoił Klarę czyjś krok rozkołysany, uniesiona w charakterystycznym geście dłoń, pochylone ramię. Podrywała się z miejsca przepełniona radością. Jednak za chwilę dłoń opadała, zawisała bezwładna i obca, a w Klarze odezwały się dawne uczucia upokorzenia i gniewu. Dręczące, urągliwe poczucie zranionej dumy. Przestała się uczyć, spotykać ze znajomymi. Opuszczała zajęcia. Za oknem prószył śnieg, drobny i suchy jak ziarenka piasku. Nic się nie zdarzy, myślała. Nic się nigdy nie zmieni… Nie zauważyła nawet, że przyszła wczesna, rozmazana wiosna i spłynęła ulicami miasta.

Jest to fargment powieści „Patrz na mnie, Klaro”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Uroczysta gala wręczenia Nagrody Nike 6 października. Książka był też nominowana do Paszportów Polityki.

Zamów książkę w promocyjnej cenie w Księgarni KP.

Książka jest również dostępna jako e-book.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij