Czytaj dalej

Judt: Camus – moralista mimo woli

Dziś mija setna rocznica urodzin Alberta Camusa. Z tej okazji publikujemy fragment książki Tony'ego Judta, której Camus jest jednym z bohaterów.

W okresie poprzedzającym śmierć, którą Camus poniósł 4 stycznia roku 1960 w wypadku samochodowym, jego notowania były bardzo niskie, pomimo Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, którą został uhonorowany zaledwie trzy lata wcześniej. W momencie przyznawania nagrody krytycy na wyścigi obwieszczali stypę po laureacie: na prawicy Jacques Laurent ogłosił, że przyznając nagrodę Camusowi „Komitet Noblowski zwieńczył dzieło już zamknięte”, z kolei w lewicującej „France-Observateur” sugerowano, iż członkowie Akademii Szwedzkiej mogli wierzyć, że wyróżniają młodego pisarza (w chwili śmieci Camus miał lat czterdzieści sześć), jednak w rzeczywistości przypieczętowali jedynie „przedwczesną sklerozę”. Swoje najlepsze lata, jak powszechnie wierzono, ma Camus już dawno za sobą; wiele wszak lat już minęło, odkąd wydał coś godnego uwagi.

Za taką obniżkę notowań u krytyków sam Camus ponosił przynajmniej częściową odpowiedzialność. Wychodząc naprzeciw panującej modzie, wdał się w filozoficzne spekulacje z rodzaju tych, do których kiepsko się nadawał i do których miał nader umiarkowane uzdolnienia – Mit Syzyfa (1942) nie przeszedł próby czasu mimo wszystkich zamieszczonych tam efektownych aforyzmów. W Człowieku zbuntowanym (1951) Camus zawarł pewne istotne obserwacje dotyczące niebezpieczeństw, jakie rodzą romantyczne złudzenia rewolucyjne; jednak Raymond Aron powiedział z grubsza to samo w sposób nieporównanie bardziej porażający w Opium intelektualistów, podczas gdy filozoficzna naiwność Camusa naraziła go na okrutną i bolesną ripostę Sartre’a, która poważnie nadszarpnęła autorytet, jaki miał Camus w kręgach intelektualnej lewicy, trwale podkopując zaufanie, którym darzyła go opinia publiczna.

I jeśli nawet jego pisarska reputacja autora Obcego (1942) i Dżumy (1947) niesłusznie ucierpiała wskutek wypadów Camusa na obszar debaty filozoficznej, to na jego wizerunku w ostatniej dekadzie życia najbardziej zaważyła odgrywana przezeń w życiu publicznym Francji rola czołowego intelektualisty i moralnego głosu epoki. Jego eseje zamieszczane w powojennym piśmie „Combat” były dlań źródłem, jak się wyraził Raymond Aron, szczególnego prestiżu; to właśnie konkluzje, do których doszedł Camus, były tym, co nadawało moralny ton pokoleniu zaangażowanemu w ruch oporu, stającemu w obliczu dylematów i rozczarowań Czwartej Republiki – to właśnie liczni czytelnicy Camusa „nabrali nawyku czerpania zeń swoich codziennych myśli”.

Pod koniec lat 50. spoczywające na Camusie brzemię zaczęło mu nieznośnie ciążyć, zaś towarzyszące mu poczucie wewnętrznej niezgody wobec własnego publicznego alter ego stało się źródłem nieustannego dyskomfortu znajdującego wyraz w jego tekstach i mowach.

Znacznie wcześniej, w czerwcu 1947, Camus przekazał Claude Bourdetowi prowadzenie gazety „Combat”, którą redagował od czasów ruchu oporu. Jak sugerują jego notatniki i eseje, mając lat trzydzieści cztery, czuł się wyczerpany pod brzemieniem oczekiwań związanych z jego osobą: „Każdy chce, żeby człowiek, który jeszcze szuka, już doszedł do swoich wniosków”. O ile jednak w latach wcześniejszych Camus nie wypierał się odpowiedzialności – „Należy ją przyjąć”, jak napisał w roku 1950 – to w jego ostatnim wywiadzie, udzielonym w grudniu 1959, w słowach Camusa pobrzmiewa nuta resentymentu: „Nie mówię w niczyim imieniu: dosyć się natrudziłem, przemawiając we własnym. Nie wiem – albo też jedynie niejasno przeczuwam – dokąd zmierzam”.

W latach, jakie nastąpiły bezpośrednio po jego śmierci, notowania Camusa nie przestawały spadać. Większość ludzi żyjących w metropolii, jaką jest Francja, już nie podzielała jego troski o losy Algierii wraz z zamieszkującymi ją wspólnotami. Co się tyczy intelektualistów, to ich zainteresowania z lat 60. i 70. były tak odległe od zainteresowań Camusa, że mieli dla niego jedynie pogardę i lekceważenie, a w końcu zupełnie o nim zapomnieli. Należne mu miejsce zajęły: radykalna i coraz bardziej nietolerancyjna polityzacja dokonywana przez młodsze pokolenie, samoudręki ideologii tier-mondisme późnego Sartre’a i jego akolitów, „antyhumanistyczna” moda wśród uczonych, nowe trendy w literaturze, przede wszystkim zaś radykalne obniżenie się statusu pisarza. Cofając się we własną przeszłość, w lata 60., kiedy był założycielem i pierwszym redaktorem „Nouvel observateur”, Jean Daniel wspominał: „szybko odkryliśmy, że to wśród nauk o człowieku – takich jak historia, socjologia, etnologia, filozofia – należy poszukiwać ekwiwalentu littérateurs, którzy w mojej młodości pełnili rolę maîtres à penser”. W świecie Barthesa, Robbe-Grilleta, Lévi-Straussa i Foucaulta Camus był dépassé.

Nie żeby go nie czytano: Obcy, Dżuma i Kaligula miały zapewnione miejsce wśród lektur licealnych i uniwersyteckich, trafiły one również (i to się nie zmieniło) na listy lektur milionów studentów poza granicami Francji. Albert Camus stał się jeszcze za życia czy też wkrótce po śmierci „klasykiem” na skalę światową. Lecz nawet i to miano mu za złe.

W połowie lat 70., gdy umierała Hannah Arendt, pisarstwo Alberta Camusa tak dalece wykraczało poza krąg zainteresowań i stylów, kształtujących podówczas kulturę Paryża, że wydawało się niemal pisarstwem cudzoziemca. A nawet i dzisiaj, gdy z wolna i częściowo odzyskuje Camus pośmiertną reputację, dość luźne wydają się więzy łączące go z intelektualnym światem jego współczesnych. Camus ma w sobie coś obcego duchowi jego czasu, a nawet francuskości. Jest to dość osobliwe, zważywszy na łatwość, z jaką zdawał się przemawiać w imieniu Francji – będąc wręcz jej ucieleśnieniem – w epoce, jaka nastała po wyzwoleniu. Jak więc mogło do tego dojść?

Szybkie osiągnięcie przez Camusa znaczącej pozycji w czasie okupacji i po jej zakończeniu było po części konsekwencją jego zakazanej pracy dziennikarskiej, która po wojnie otwarła Camusowi dostęp do redakcji gazet, umożliwiając mu wywieranie wpływu jako autorowi wstępniaków zamieszczanych w „Combat”. Jednak jego pozycja była również rezultatem sukcesów literackich Camusa: dzięki Obcemu i Mitowi Syzyfa – obie książki opublikowano w roku 1942 – już na stałe przylepiono mu etykietkę „egzystencjalisty”; wraz z Sartre’em i Simone de Beauvoir należał odtąd Camus do nieformalnego klubu „zaangażowanych” pisarzy filozoficznych, którzy zdominowali kulturowe i polityczne mody epoki powojennej. Niezależnie od tego, co owa etykietka znaczyła dla Sartre’a, Camus zawsze uważał, że w jego przypadku jest ona błędna. W lutym 1952 pisał: „Nie jestem filozofem i nigdy nie aspirowałem, by nim zostać”.

Słowa te nie są do końca szczere. Z pewnością Camus nie posiadał formalnego wykształcenia filozoficznego – Raymondowi Aronowi jego filozoficzne wywody zawarte w Człowieku zbuntowanym wydadzą się potem „dziecinnymi”. Jednak „egzystencjalizm” lat 40. był czymś mniej i zarazem czymś więcej niż filozofią, zaś jego wariant francuski zapewne łączyły tylko znikome związki z pismami Niemców: Husserla i Heideggera, z których wyraźnie czerpał.

Tym, co w oczach współczesnych Camusa czyniło zeń „egzystencjalistę”, był wydźwięk jego najsłynniejszej powieści oraz  argumentacji, a przynajmniej aforyzmów, zawartych w eseju dotyczącym mitu Syzyfa.

Meurseault, protagonista Obcego, doświadczał czegoś, co jego twórca postanowił ukazać jako „absurdalność” ludzkiej kondycji: absurd, twierdził Camus, rodzi się „z tej konfrontacji: ludzkie wołanie i bezsensowne milczenie świata”.

Obecnie, po opublikowaniu rozmaitych carnets Camusa oraz po niedawnym wydaniu jego ostatniej powieści zatytułowanej Pierwszy człowiek, potrafimy już lepiej uchwycić, co chciał on osiągnąć, posługując się pojęciem absurdu. Słowo to nasycił wielością własnych doświadczeń, bardzo konkretnych i głęboko osobistych – zwłaszcza tych, które dotyczyły szczególnie trudnych relacji łączących go z matka, analfabetką, której milcząca obecność wypełniła jego ubogie spędzone w Algierii dzieciństwo – przede wszystkim starając się wyrazić doniosłość, jaką miały dlań doświadczenia związane z konkretnym miejscem oraz doznania fizyczne w kontraście z pozorną pustką świata duchowego.

I tak w Micie Syzyfa natrafiamy na fragment, w którym Camus pisze: (…) w świecie pozbawionym nagle złudzeń i świateł człowiek czuje się obcy. Wygnanie jest nieodwołalne, skoro braknie wspomnienia utraconej ojczyzny, albo nadziei na ziemię obiecaną. Ta niezgodność pomiędzy człowiekiem a jego życiem, pomiędzy aktorem a dekoracją, jest właśnie poczuciem absurdu”.
Wiadomo, że Camus miał poczucie, iż komentatorom umykało znaczenie faktu, że akcja Dżumy oraz Obcego rozgrywa się algierskiej scenerii; w podobny sposób i jego krytycy, i wielbiciele częstokroć zarówno dokonywali nadinterpretacji, jak i nie rozumieli nieliterackich tekstów Camusa. W każdym razie jego czytelnicy z lat 40. dość powierzchownie rozumieli pustawo brzmiące konstatacje zawarte w Syzyfie: Człowiek jest „jedynym stworzeniem, który nie godzi się być tym, czym jest” i który zarówno „przyjmuje” swoją kondycję, jak i usiłuje ją przezwyciężyć; „egzystencjalna rewolucja” jest nadzieją wybuchającą w bezcelowym świecie i tak dalej.

Camus, złapany w sidła powyższych i jeszcze innych mglistych refleksji dotyczących człowieczych dylematów, niechętnie „uległ” Paryżowi i w drugiej połowie lat czterdziestych był publicznie rozpoznawalnym rzecznikiem egzystencjalnej, „absurdalnej” wizji kondycji współczesności. Nigdy jednak nie udawał, że wie, co znaczy być egzystencjalistą; w rzeczy samej, w stopniu, w jakim pojęcie to miałoby implikować jakieś konkretne stanowisko w metafizycznych czy politycznych debatach, Camus odżegnywał się odeń od samego początku: „Niezbyt gustuję w nadmiernie już celebrowanej filozofii egzystencjalistycznej, i prawdę mówiąc, uważam jej konkluzje za fałszywe; ale przynajmniej stanowi ona wielką przygodę intelektualną [une grande aventure de la pensee]”.

W rezultacie Camus-pisarz zmuszony był dostroić się do istotnej zmiany gustów we francuskim życiu intelektualnym: centralne miejsce, jakie przez znaczną część minionego wieku w życiu kulturalnym Paryża przypadało literaturze i literatom, pod koniec lat 30. zajęła moda na publiczne dysputy filozoficzne. Na długo przed przybyciem do Paryża, już wówczas, gdy pisywał do gazety w rodzimej Algierii, Camus z niepokojem reagował na nową modę. Jego komentarze na temat Mdłości Sartre’a, pochodzące z roku 1938 – obaj autorzy spotkają się znacznie później – dobrze ilustrują ten niepokój: „Błąd tkwiący w uprawianiu pewnego rodzaju pisarstwa polega na przekonaniu, że ponieważ życie jest podłe, jest ono również tragiczne (…). Obwieszczanie absurdalności istnienia nie może być celem, a jedynie punktem wyjścia”.

przeł. Michał Filipczuk

Fragment książki Tony’ego Judta Brzemię odpowiedzialności. Blum, Camus, Aron i Francja w XX wieku, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Pominięto przypisy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij