Tej epidemii spodziewaliśmy się wszyscy niczym hiszpańskiej inkwizycji. Skoro już z nami jest, chcielibyśmy wysunąć teorię, że nasi autorzy i autorki w pewnym sensie pisali o niej już od dawna. Niektórzy bijąc na alarm, nawołując do zaprzestania konsumpcji mięsa i innych działań niszczących jedyną planetę, jaką mamy. Inne – nawołując do empatii, solidarności, współdziałania w czasach, które nawet przed koronawirusem nie były szczególnie łatwe. W tym cyklu polecamy wam fragmenty książek wydawnictwa KP, które, naszym zdaniem, najlepiej wpisują się w wywołane epidemią nastroje. Zachęcamy was też do sięgnięcia po całość, tym bardziej, że ebooki i audiobooki są teraz tańsze o 40%. Na pierwszy ogień fragment książki Jasia Kapeli „Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać”, w którym Jaś zastanawia się, dlaczego mężczyznom rzadziej po drodze z rezygnacji z mięsa.
Oczywiście wśród moich znajomych są też tacy, którzy mają traumę związaną z byciem zmuszanym do jedzenia warzyw. Dziwnym trafem to jednak głównie chłopcy twierdzą, że największy problem sprawiało im jedzenie sałaty. Jedzenie mięsa ciągle kojarzy się facetom z siłą, dojrzałością i generalnie byciem męskim. Nie jest to bardzo dziwne, zważywszy, że przez lwią część historii ludzkości to faceci zajmowali się polowaniem i przynosili łup do jaskini/szałasu. Ponieważ mięso ma ograniczony termin przydatności do spożycia, myśliwi dzielili się nim często z innymi członkami plemienia. Dzięki temu nie tylko zacieśniały się ich więzi towarzyskie, ale odnosili też bardziej wymierne korzyści, jak na przykład seks z nakarmioną mięsem samicą.
Spożycie mięsa w oczywisty sposób wiąże się tu z patriarchatem, zważywszy, że to zwycięscy myśliwi decydowali, kto wbije zęby w stek, a komu zostanie do wyssania tylko szpik z ogryzionych gnatów. Co prawda współcześni badacze nierzadko podważają znacznie spożycia upolowanego mięsa dla diety ludzi pierwotnych. Na przykład Marta Zaraska w książce Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożerczej obsesji człowieka pisze:
„Zabijanie dużych dzikich zwierząt nie jest łatwe. Współcześni myśliwi Hadza z Tanzanii używający potężnych łuków i zatrutych strzał (technologii niedostępnych dla wczesnych gatunków Homo) przez 97 na 100 dni polowania nie są w stanie przynieść mięsa do domu. Godzina ich pracy zapewnia średnio zaledwie 180 kalorii – mniej niż praca dzieci zbierających rośliny. A myśliwi Hadza wcale nie są najmniej skuteczni. Łowcy jednego z plemion żyjących na Nowej Gwinei zużywają więcej kalorii podczas polowania, niż zdołają ich pozyskać ze swoich zdobyczy. Lepiej zrobiliby po prostu, przesypiając całe dnie w obozie”.
Wygląda na to, że pierwotni myśliwi nie działali racjonalnie, podobnie jak nie czynią tego współcześni. Ci pierwsi nie przetrwaliby, gdyby nie pożywienie zbierane przez kobiety i dzieci. Dla tych drugich ważniejsza od zdobycia posiłku jest satysfakcja z zabicia zwierzęcia oraz splendor, jaki ta przemoc daje. Kiedyś na weselu przyjaciółki miałem wątpliwą przyjemność przysłuchiwać się rozmowom przyjaciół rodziny, którzy opowiadali sobie o polowaniach i nowych strzelbach. Spytałem jednego z nich, jak to jest zabić zwierzę. Pan z brzuszkiem w zielonej filcowej marynarce, wyglądający jak z reklamy Lasów Państwowych, zawahał się przez chwilę, po czym cmoknął: „Wspaniale”. „Wspaniale” – powtórzył z większą emfazą, aby na pewno do mnie dotarło.
Wyobrażam sobie, że zabicie innego żyjącego stworzenia musiało się wydawać równie wspaniałym doświadczeniem pierwszym homo sapiens.
Być może z potrzeby poczucia władzy wynika rozwój cywilizacji homo sapiens, nieodłącznie związany z niesieniem zagłady innym, słabszym i mniej zmyślnym istotom. Nawet jeśli jedzenie mięsa nie zapewniało nam kalorii w liczbie niezbędnej do przeżycia, i tak tam, gdzie pojawiał się człowiek, inne gatunki traciły siedliska, a nierzadko i życie. Lista gatunków całkowicie lub prawie całkowicie wytrzebionych przez człowieka jest długa. Dość wspomnieć nasze narodowe symbole: orła białego czy żubra. Nawet dziś lokalizacje gniazd bielika białego są objęte tajemnicą oraz obowiązuje wokół nich strefa ochronna. Dzięki trwającym lata zabiegom udało się zwiększyć populację tych ptaków do tysiąca pięciuset osobników. Może się wydawać, że to dużo, ale jeśli porównamy tę liczbę z populacją brojlerów, która w 2016 roku osiągnęła rekordowy wzrost (w Polsce wykluło się ponad 1,1 miliarda piskląt), dostrzeżemy pewien paradoks: najbardziej dbamy o populacje tych zwierząt, które przeznaczamy na rzeź. Inny paradoks można dostrzec w kwestii żubrów, których populacja by nie przetrwała, gdyby nie carskie edykty chroniące Puszczę Białowieską. Dziś, niestety, nie ma już cara, który by pilnował, żebyśmy dbali o swoją przyrodę, i choć próbuje to robić Unia Europejska, my, Polacy, lepiej wiemy, jak zadbać o ostatni naturalny las nizinny w Europie. Harwesterami. Czy w przyszłości na ziemi przetrwają tylko zwierzęta hodowlane? Czy może jednak zmienimy nasz stosunek do przyrody i innych gatunków?
Ponoć większość paleoantropologów zgodziłaby się z twierdzeniem, że mięso odegrało istotną rolę w ewolucji naszego gatunku, trwają jednak spory, co to było za mięso i w jakich ilościach. Niedysponujący skomplikowanymi narzędziami homo sapiens nie był urodzonym łowcą, tak jak nie jest nim do dzisiaj. Oczywiście zawsze można w zwierzęta rzucać kamieniami albo gonić je z kijem, ale uprawiający ten sport mężczyźni zapewne nie byliby dużo bardziej skuteczni niż dzisiejsi „dzicy”. Pojawiają się więc teorie, że na mięsną dietę ludzi składać się mogła w dużej mierze padlina. Padniętego zwierzęcia nie trzeba gonić z kijem, a jego mięso jeszcze przez jakieś dwa dni nadaje się do spożycia. Czasami trzeba było, co prawda, odgonić drapieżnych konkurentów, rzucając w nich odchodami i kamieniami, ale dzięki temu homo sapiens uczył się współpracować w grupie.
Inna teoria głosi, że źródłem mięsa dla ludzi pierwotnych mogli być inni ludzie. Oczywiście możemy się tylko domyślać, czy neandertalczycy wyginęli, bo zostali zjedzeni, ale prawdopodobnie nie tylko wybuch wulkanu, ale również waleczny homo sapiens przyczynił się do ich zniknięcia. Według kolejnej teorii pokarmem, dzięki któremu ludzie zużywali mniej energii na trawienie, a więcej na kontakty społeczne, mogły być ślimaki i małże. Pierwsi ludzie przeważnie mieszkali w pobliżu wody. Zresztą do dzisiaj większość skupisk ludzkich jest usytuowana na wybrzeżach, a małże i ślimaki znajdują uznanie jako pokarm. Być może popularny w szkolnych podręcznikach obrazek paleolitycznego faceta w skórze z łukiem i włócznią należałoby zastąpić wizerunkiem człowieka jedzącego padlinę lub wygrzebującego małże na płyciźnie. Nauka nie potwierdziła na razie odczuwania bólu przez małże, więc ich jedzenie można zakwalifikować jako wegańskie. Choć tu też zalecam umiar: dziko żyjące małże giną jak pszczoły i należą do zagrożonych gatunków.
Niewątpliwie ludzie byli i są żywieniowymi oportunistami. Jedzą, co się da i co na drzewo nie ucieka. I to, do czego są przyzwyczajeni. W międzyczasie jednak ludzka technologia rozwinęła się w takim stopniu, że nie ma takiego zwierzęcia, które zdołałoby przed nami uciec, a większości ludzi został oszczędzony trud polowań. Dzięki temu moi mięsożerni znajomi mogą czuć się męscy, silni i dojrzali, choć stawiam dolary przeciwko orzechom, że większość z nich nie potrafiłaby dopaść i zabić dziko żyjącego kuraka. Co gorsza, uważam, że o byciu dojrzałym świadczy raczej umiejętność powstrzymania się od jedzenia zwierząt, które musiały umrzeć, żeby wylądować na naszym talerzu, niż podążanie za instynktami, jakkolwiek pierwotne by one były. Podobnie uważają niektórzy ewolucjoniści.
Wegetarianizm jest luksusem, zbrodnią przeciwko naturze, na którą nie mogli sobie pozwolić ludzie pierwotni, jeśli chcieli przeżyć w trudnych warunkach, jakie ich otaczały. Obecnie przeżyć jest łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej, o czym świadczy nie tylko to, że podobno na świecie żyje współcześnie więcej ludzi niż do tej pory umarło, ale również to, że w krajach rozwiniętych, jak choćby nasza Polska w ruinie, wyrzuca się i marnuje około 40 procent żywności.
Co więcej, z badań wynika, że dzieci wykazujące się większą inteligencją częściej zostają wegetarianami. Żyjemy w czasach, gdy nie musimy jeść mięsa, więc coraz więcej osób zaczyna to dostrzegać i wprowadzać w czyn. Są też jednak teorie głoszące, że mięso cenimy „nie pomimo krzywd zadawanych innym stworzeniom, ale właśnie dlatego, że je zadajemy” (za: Mięsoholicy). Jedzenie mięsa symbolizuje nasze panowanie nad przyrodą. Twierdzi tak choćby antropolog Nick Fiddes, autor książki Meat: A Natural Symbol (Mięso. Naturalny symbol), a zgodziliby się z nim nie tylko przedstawiciele ludów pierwotnych, którzy wierzyli, że dzięki jedzeniu mięsa zmarłego jego siła i cechy przechodzą na nas, ale również liczni współcześni socjologowie. Jak podsumowuje Marta Zaraska w Mięsoholikach:
„Przeżuwanie i połykanie innych wysoko rozwiniętych organizmów, które odczuwają, walczą i krwawią, to dowód naszej wyższości. Możemy cię zabić. Możemy cię zjeść. Im silniejszy przeciwnik, tym większy prestiż zyskujemy, pozbawiając go życia (polowanie na lwy w Afryce dodaje prestiżu, uprawianie kapusty w polu już nie tak bardzo).
Jedzenie mięsa wiąże się także z patriarchatem, gdyż to przeważnie na mężczyzn spływał prestiż zabicia zwierzęcia. Co więcej, jak przeczytałem u Zaraski: „Badanie przeprowadzone na stu nieuzależnionych od technologii społecznościach wykazało, że w im większym stopniu plemię opiera swoją dietę na produktach zwierzęcych, tym mniej władzy sprawują w niej kobiety”. W sumie logiczne. Skoro to faceci polują i dostarczają pożywienia, to oni trzymają władzę. W plemionach, gdzie poziom konsumpcji mięsa jest niższy, a dieta w większym stopniu zależy od żywności zbieranej przez kobiety, mogą sobie one wywalczyć więcej wolności. Stąd już prosta konstatacja, że rezygnacja z jedzenia mięsa może być też środkowym palcem pokazanym patriarchatowi. O ile feminizm jest walką, żeby żadnej kobiety nie traktować przemocowo i przedmiotowo, o tyle weganizm idzie dalej, bo twierdzi, że żadna żyjąca i czująca istota nie powinna być traktowana jak rzecz. Może dlatego dziewczynom łatwiej zostać wegetariankami czy wegankami. Po prostu mają lepszą motywację. Gdy Magdzie udało się pokonać upór rodziców, którzy nie potrafili zrozumieć, dlaczego nie chce jeść mięsa, wszystkie jej kolejne wybryki okazywały się łatwiejsze do przełknięcia. Ostatecznie czy można oczekiwać jakiegokolwiek normalnego zachowania od osoby, która nie chce zjeść nawet mielonego?
Jednocześnie dla większości ludzi wychowanych w naszej patriarchalnej i mięsnej kulturze rezygnacja mięsa jest problemem. O ile w ogóle uważają to za problem. Podejrzewam, że większość ludzi w ogóle się nad tym nie zastanawia. Jedzenie mięsa uważają za naturalne i normalne, przynajmniej dopóki nie spotkają jakiegoś weganina. Ostatecznie chyba wszyscy czujemy, że zabijanie czujących istot tylko po to, żebyśmy mieli co położyć na talerzu, jest niefajne. Generalnie przecież zgadzamy się, że zabijanie jest złe, podobnie jak cierpienie, którego można by uniknąć. „Badania wykazują, że sam kontakt z roślinożercą (w odróżnieniu od wyznawców innych diet) wyprowadza wszystkożerców z równowagi i wywołuje u nich dysonans poznawczy, uruchamiając różne mechanizmy psychologiczne, co w efekcie prowadzi do tego, że mięsożercy pozwalają sobie na jedzenie dwa razy większych ilości mięsa niż dotychczas”.
Czy powinniśmy zatem zacząć się ukrywać, żeby nie zwiększać apetytu wszystkożerców na mięso? A może to raczej mięsożercy powinni się zastanowić, czy najlepszym sposobem na redukcję dysonansu poznawczego (chcę jeść mięso, choć nie chcę, żeby zwierzęta cierpiały) jest zjedzenie podwójnej porcji steku?
***
Fragment książki Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Wszystkie ebook i audiobooki są teraz o 40 proc, tańsze.