Wciąż otacza nas opowieść o szczęściu kobiety udomowionej, o nieważności wszystkiego, co wykracza poza prywatność – pisze Agnieszka Graff we wstępie do „Mistyki kobiecości” Betty Friedan.
Wygląda na to, że Mistyka kobiecości, opowieść o amerykańskich paniach domu znużonych pustką wygodnej egzystencji ma się nijak do polskich doświadczeń. A może jednak jakoś się ma? Zanim się nad tym zastanowimy, odnotujmy po prostu, że w pewnym stopniu jesteśmy spadkobierczyniami Betty Friedan i „przebudzenia”, jakie spowodowała jej książka. Chcąc nie chcąc, czerpiemy z tej historii garściami. Czerpiemy, walcząc o parytety, o równe płace, o prawa reprodukcyjne. Czerpiemy, mówiąc o godności, autonomii i podmiotowości kobiet, o dyskryminacji, molestowaniu, o seksizmie w podręcznikach szkolnych czy reklamach. Czerpiemy, bo nasza historia, choć specyficzna, jest przecież cząstką światowej historii kobiet. Dlatego warto się w niej zanurzyć.
Waga „kwestii kobiecej” docierała do świadomości polityków powoli i opornie, w atmosferze szyderstw i kpin dobrze znanej nam z debat o równości płci, które co jakiś czas odbywają się w polskim Sejmie. Co ciekawe, najlepiej przebijały się argumenty o „zmarnowanym potencjale”, który mógłby się przydać w zimnowojennej rywalizacji ze Związkiem Radzieckim, nie zaś te dotyczące sprawiedliwości czy prawa kobiet do samorealizacji. Nadal jednak dominowało przekonanie, że do pokonania komunizmu najlepiej nadaje się tradycyjna amerykańska rodzina. Towarzyszyła temu dziwaczna ideologia o roli płci w misji cywilizacyjnej Ameryki. Otóż kluczem do potęgi politycznej Stanów Zjednoczonych miała być prężna amerykańska męskość, niezłomny indywidualizm, przedsiębiorczość i umiłowanie wolności. Rzecz w tym, że ta męskość potrzebowała kobiecego wsparcia.
„Zapewne wiele z was przejdzie przez życie u boku jednego z owych stworzeń, które nazywamy Człowiekiem Zachodu” – wieszczył w 1955 roku gubernator Adlai Stevenson, ówczesny kandydat na prezydenta. Kierował te słowa do kobiet, które właśnie ukończyły prestiżową uczelnię Smith College (kilkanaście lat wcześniej jej dyplom zdobyła Bettye Naomi Goldstein, czyli późniejsza Betty Friedan). Ich życiowe zadanie, tłumaczył, nie polegało na tym, by coś ze swoim świetnym wykształceniem dalej robić, lecz na tym, by „sprawić, że ten mężczyzna pozostanie Człowiekiem Zachodu, że będzie trzymał się obranego celu, zachowa swoją integralność” [1]. Dzięki wysiłkom wykształconych w elitarnej uczelni wzorowych pań domu Ameryka pokona totalitaryzm i uratuje Zachód przed katastrofą.
Coś się jednak zmieniało. Gdy w 1963 roku ukazała się Mistyka, od dwóch lat działała Prezydencka Komisja ds. Statusu Kobiet, powołana przez Johna Kennedy’ego dzięki naciskom wpływowych kobiet, m.in. Eleonory Roosevelt, która tym ciałem kierowała. Przy Departamencie Pracy działało też Biuro ds. Kobiet. Rok przed Mistyką ukazał się Złoty notes – powieść angielskiej pisarki Doris Lessing, późniejszej noblistki, książka, która dała wyraz aspiracjom, lękom i frustracjom milionów kobiet, a zdaniem wielu utorowała drogę drugiej fali feminizmu. Druga płeć Simone de Beauvoir ukazała się w Stanach w 1953 roku. Friedan znała tę książkę doskonale, robiła szczegółowe notatki, a jej zainteresowanie wzbudził zwłaszcza egzystencjalizm, który uważna czytelniczka z łatwością dostrzeże także na kartach Mistyki.
Nie jest zatem do końca prawdą, że książka Friedan pojawiła się „jak grom z jasnego nieba”; jednym z późniejszych zarzutów wobec Mistyki był ten, że w niewystarczającym stopniu oddała hołd swoim prekursorkom, zwłaszcza Simone de Beauvoir. Na początku lat sześćdziesiątych „kwestia kobieca” przebijała się już do zbiorowej świadomości. Rzecz jednak w tym, że nikt, kto miał realną władzę, nie traktował jej serio. Historyczne znaczenie dzieła Friedan polega więc na tym, że uczyniła z niej kwestię palącą, problem, o którym się mówi, a wkrótce potem – problem polityczny, którego załatwienie wymaga istotnych zmian w prawie i praktyce społecznej. W Stanach czytano i podziwiano Drugą płeć, jednak dopiero Mistyka trafiła pod amerykańskie „strzechy”, czyli na przedmieścia, czyniąc z praw kobiet przedmiot zainteresowania mediów.
Przekazując polskim czytelniczkom przekład Mistyki kobiecości, trzeba jednak przede wszystkim postawić pytanie o jej aktualność. Mimo wszystkich swoich ograniczeń, jest to pozycja klasyczna, a przy tym istotny kawałek kobiecej historii, a zatem godne otwarcie projektowanej przez nas serii książek feministycznych: Biblioteki Kongresu Kobiet. Jednak klasyka klasyką, seria serią, a książki czytamy po to, by usłyszeć coś nowego. Czytamy je, bo mówią nam coś ważnego o naszym życiu. Cóż, niektóre z odkryć Friedan wydają się dziś truizmami czy wręcz banałami.
Czytając po raz enty, że kobieta ma prawo do samorealizacji, a mycie podłogi kiepsko nadaje się na źródło „orgazmu”, zastanawiałam się, czy istotnie ówczesnym kobietom z klasy średniej trzeba to było aż tyle razy powtarzać? Wiem, wiem, dzieci dorastają, a nam zostaje potem do przeżycia kawał życia. Owszem, gdzieś już słyszałam, że całkowita zależność ekonomiczna od mężczyzny to ryzykowny pomysł – nawet najlepszy mąż może wpaść pod pociąg. Czy one naprawdę tego nie wiedziały? I czy ktokolwiek mógł traktować serio przekaz kolorowych czasopism – całą tę bajkę o idealnej i zawsze pogodnej pani domu otoczonej gromadką dzieci, dumnej z awansu męża i ze sto czterdziestego ósmego gadżetu do czyszczenia tego lub owego, który właśnie jej kupił i którego reklamę widać obok?
A jeśli czuły się aż tak bardzo zdesperowane, tak bardzo przytłoczone swoim udomowieniem, to czy nie mogły zwyczajnie z tego domu wyjść?
Rzecz w tym, że nie mogły.
Naprawdę nie mogły ruszyć z miejsca, w którym tkwiły. Nie mogły, bo cała ówczesna kultura – członkowie ich rodzin, media, kaznodzieje oraz niezliczeni eksperci od kobiecej duszy byli zgodni, że taki ruch byłby niezgodny z kobiecą naturą. I jeszcze dlatego, że zwyczajnie nie miały dokąd pójść, bo na rynku pracy po prostu nie było dla nich miejsca. Fakt, że dziś jest inaczej, zawdzięczamy między innymi Betty Friedan – nie tylko jej, rzecz jasna, lecz całemu pokoleniu dzielnych kobiet, które stworzyły stan rzeczy dziś uważany za oczywisty. Paradoks polega więc na tym, że ta książka się zestarzała, bo wywołała zmianę. Świat, który opisuje, nie istnieje, między innymi dlatego, że Friedan go opisała.
Kilkakrotnie prowadziłam zajęcia na podstawie fragmentów Mistyki; w reakcji na tekst – zadawałam zwykle lekturę dwóch pierwszych rozdziałów książki – moje studentki i studenci opowiadali o swoich kuzynkach, ciotkach, matkach. O ich odłożonych na później, a wreszcie zapomnianych aspiracjach, o ich wiecznym poczuciu winy. Bywało też, że dziewczyny zaczynały opowiadać o sobie. O własnym lęku, że po studiach ugrzęzną na długie lata w domu i już nie wrócą na ścieżkę, którą dziś, jako studentki, uważają za swoją życiową drogę. Nasza klasa średnia dopiero się rodzi, nasze „przedmieścia” nie są tak zamożne jak te, które opisuje Friedan. Jednak frustracji związaną z bezalternatywnym udomowieniem można doświadczyć równie głęboko w małym miasteczku na Podlasiu czy w mieszkaniu na warszawskim blokowisku, co w Nebrasce lub Newadzie. Warunki są inne, pieniędzy znacznie mniej, ale osamotnienie, poczucie bezpowrotnie traconego czasu i niepokój wynikający z całkowitej zależności od męża – te same. Ta sama jest też złość na samą siebie. Wszyscy wokół mówią ci, że masz dobrze, więc jeśli czujesz, że masz źle, że grzęźniesz, dusisz się, że chcesz więcej, inaczej… to sama sobie jesteś winna.
Czy w Polsce mamy do czynienia z masowym udomowieniem kobiet? Czy towarzyszy temu presja kulturowa porównywalna do tej, którą opisuje Friedan? […] Z badań przeprowadzonych na Mazowszu w 2010 roku wynika, że niemal połowa kobiet chętnie zrezygnowałaby z pracy, gdyby ich mąż czy partner zarabiał wystarczająco dużo, by utrzymać rodzinę na zadowalającym poziomie [2]. Czy rzeczywiście tak by zrobiły? Sam fakt, że o tym marzą, jest niepokojący, bo oznacza, że czują się na rynku pracy jak nieproszeni goście, a praca nie daje im satysfakcji, nie jest ważna dla ich poczucia, kim są i dokąd w życiu zmierzają.
Pragnienie, by rzucić pracę i zostać panią domu nie jest emanacją kobiecej duszy, lecz pochodną tego, jak społeczeństwo postrzega kobiecą rolę. Zewsząd otacza nas kulturowa opowieść o szczęściu kobiety udomowionej, o nieważności wszystkiego, co wykracza poza prywatność. To właśnie jest mistyka kobiecości. Mglista, ogólnikowa, oparta na mitach i przekłamaniach, a jednak niesłychanie uwodzicielska. Ten przekaz nie jest w Polsce tak intensywny i wszechobecny jak w Stanach pół wieku temu, ale trudno go nie zauważyć.
Podręczniki szkolne wciąż – mimo licznych protestów i monitów – pokazują dzieciom tatę w pracy, a mamę przy wieszaniu firanek. Pisma kobiece doradzają czytelniczkom, jak piec wyborne ciasta, dekorować wnętrza, dbać o dzieci, męża i własną urodę, ale artykuły o tym, jak lepiej radzić sobie w pracy pojawiają się w nich niezwykle rzadko. W życiu bohaterek seriali liczy się wyłącznie miłość, a postać kobieca, która robi karierę, to nieszczęśnica lub czarny charakter – gdy się pojawia, to jako zagrożenie dla rodziny, własnej lub cudzej. „Perfekcyjna pani domu” – tak brzmi tytuł popularnej serii programów w jednej z polskich stacji telewizyjnych. I bynajmniej nie jest to tytuł prześmiewczy. Prowadzenie domu traktuje się tu ze śmiertelną powagą, jako kompleksowe wyzwanie, w którym mężczyźni nie uczestniczą wcale, natomiast nam, kobietom, pomogą w nim ekspertki-celebrytki.
Z jednej strony pytani, kto ich zdaniem w polskim społeczeństwie cieszy się większym szacunkiem, kobieta pracująca zawodowo czy gospodyni domowa, Polacy jednoznacznie wybierają tę pierwszą [3]. Z drugiej strony, gdy trzeba pokazać „kobietę” uogólnioną, kobietę jako taką, odruchowo przywołuje się postać pani domu.
Coś tu jest nie tak, coś tu nie gra, chciałoby się powiedzieć. I oddać głos Betty Friedan, która tak dobitnie wypowiedziała tę wątpliwość pół wieku temu.
[1] Adlai Stevenson, ‘A Purpose for Modern Woman’, Commencement Address, Smith College, 1955, „Women’s Home Companion” (wrzesień, 1955), s. 30–31. Tekst ten ma status nieomal kultowy jako przykład konserwatywnej retoryki o roli kobiet, a jego obszerne fragmenty dostępne są w sieci.
[2] Kobiety na rynku pracy województwa mazowieckiego, CBOS, listopad 2010.
[3] Tak deklaruje 67%; 3% stawia na gospodynię domową, 28% uważa, że nie ma różnicy. Za: Opinie o pracy zawodowej kobiet, CBOS, grudzień 2006.
Jest to fragment wstępu do Mistyki kobiecości Betty Friedan (Czarna Owca 2012). Tytuł od redakcji.