Publiczność bywała oszołomiona. W sobotę widzieli te rozkołysane biodra we współczesnym tańcu z Krystyną Mazurówną, a w niedzielę ten sam artysta, ale już z inną partnerką, zachwyca ich subtelną techniką tańca klasycznego i rolą Księcia. Tak, to ten wspaniały Gerard Wilk z telewizji! Fragment książki Zofii Rudnickiej „Gerard Wilk. Tancerz”.
Gerard Wilk był gwiazdą Teatru Wielkiego w Warszawie, ale tańczył też w rozrywkowych programach telewizyjnych. Pojawił się w filmach Andrzeja Wajdy i Stanisława Barei, bywał fotomodelem Barbary Hoff. Uwielbiany przez kobiety i mężczyzn. U szczytu kariery wyemigrował z Polski, by wejść na taneczny Olimp i znaleźć się w zespole Maurice’a Béjarta. Z „Baletem XX Wieku” zwiedził cały świat. W książce Gerard Wilk. Tancerz, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, Zofia Rudnicka, jego przyjaciółka i partnerka sceniczna, przypomina tancerza i otaczający go świat. Publikujemy fragment książki.
**
Kariera artystyczna Gerarda od początku szła dwutorowo. Lata 60. to gwałtowny rozwój telewizji. Wprawdzie istnieje tylko jeden program, ale powstaje dużo produkcji rozrywkowych, muzycznych, kręci się krótkie filmy z popularnymi zespołami. Taniec jest ich oprawą i ważną częścią. Tancerze mają dużo pracy. Wykonywane pasjami w Stodole boogie-woogie staje się teraz bardzo przydatne. Gerard jest chętnie angażowany przez telewizyjnych choreografów i odkrywa dla świata swoje drugie emploi.
W grupie młodzieży wypatruje go Krystyna Mazurówna, która ma w tym czasie niemalże monopol na występy w telewizji. Bardzo podoba jej się ten chłopak z mocną szczęką i kocimi ruchami. Mają podobny feeling; Gerard szybko zostaje jej partnerem w tańcu, co zaowocuje niezliczonymi programami telewizyjnymi, estradowymi, filmem baletowym Fantomy, dwoma tytułami Stanisława Barei (Małżeństwo z rozsądku i Przygoda z piosenką) oraz występami w bloku socjalistycznym – i nie tylko.
Gerard bardzo poważnie traktował pracę w teatrze. Codziennie robił tam lekcje, próby i wchodził w coraz to nowe role. Zajęć było dużo, bo główne role są bardzo wymagające i obciążające dla tancerza. Trudno było to pogodzić, ale telewizja nęciła – dawała popularność i pieniądze. Gerard lubił występować, uczyć się ciągle czegoś nowego, a poza tym musiał zarabiać. Trzeba było zapłacić za mieszkanie, utrzymać się w stolicy, no i modnie ubrać. Teatralna pensja nie wystarczała na długo, tym bardziej jeśli miesiąc zaczynało się od zera.
Stołeczna Estrada działała wtedy bardzo prężnie: rozliczne akademie ku czci, koncerty na powietrzu, w zakładach pracy i z okazji różnych socjalistycznych świąt. Królował skecz, taniec i piosenka. Pracy było mnóstwo! Staszek Szymański tańczył w duecie z Basią Olkusznik, Henio Rutkowski z Galiną Witkowską, a Krystyna z Gerardem.
Któregoś razu okazało się, że Gerard ma próbę w teatrze i nie może wystąpić na koncercie na Bielanach. Krystyna nie zastanawiała się długo, tylko zadzwoniła do Wacka Gaworczyka, który miał wolny wieczór, i oznajmiła mu, że o osiemnastej występuje. Nie znał numerów, ale przyjechał. Krystyna zaaranżowała szybko nową choreografię: on wychodzi z krzesłem, czeka, potem siada; wchodzi ona, tańczy, on obrażony, ale zaprasza ją, by usiadła, i tańczy własne solo. Potem ona wstaje do solówki, na koniec chwilę tańczą razem i wychodzą z krzesłem. Drugi numer Krystyna wykonała już sama i tym sposobem udało się nie zawieść organizatorów. Liczba numerów się zgadzała i jakość także, gdyż Wacek był świetnym solistą. I honorarium było do odebrania!
czytaj także
Kołysanie biodrami
W internecie można znaleźć fragment nagrania programu telewizyjnego z Gerardem i Krystyną – to Maskarada z 1967 roku. Ukazują się na szczycie szerokich schodów, usytuowanych pod mostem Poniatowskiego w Warszawie. Tańczą do muzyki jazzowej. Krystyna ma połyskujące spodnie, taki też zabudowany staniczek i goły brzuch, Gerard spodnie na szelkach i gołe boki – jakby ogrodniczki w czarno-białe romby, przypominające wzór z kostiumu arlekina. Głównym motywem tańca jest kołysanie biodrami, a to u Gerarda było po prostu organiczne. Jego ruchy wypełniają muzykę, są nasycone zmysłowością i harmonią. Widzę wspaniale zbudowanego mężczyznę, który tańczy z gibkością Latynosa. Obydwoje są świetni, ale jego taniec przykuwa uwagę, choć to duet, w którym tańczą równo, symultanicznie, to samo obok siebie.
1967 rok, czyli pracował już trzeci sezon w teatrze i miał za sobą debiut w roli Zygfryda w Jeziorze łabędzim, a więc w czysto klasycznej partii, wymagającej bardzo dobrego warsztatu. Nie ma się co dziwić, że publiczność bywała oszołomiona. W sobotę widzieli te rozkołysane biodra we współczesnym tańcu z Krystyną Mazurówną, a w niedzielę ten sam artysta, ale już z inną partnerką, zachwyca ich subtelną techniką tańca klasycznego i rolą Księcia. Tak, to ten wspaniały Gerard Wilk z telewizji! I niedowierzanie: czy to na pewno on? Taki dostojny, piękny, romantyczny…
Niektórzy się oburzali, że tancerzowi klasycznemu z Teatru Wielkiego nie przystoi brać udziału w rozrywce w telewizji. Cóż, Gerard był tancerzem wszechstronnym, ucieleśnieniem wspaniałej harmonii ruchowej i koordynacji. Miał potrzebę wypowiadania się tańcem. Uwielbiał balet klasyczny, ale interesował się też innymi technikami. Wrodzone zdolności ruchowe i temperament pozwalały mu tańczyć w wielu stylach.
Niektórzy się oburzali, że tancerzowi klasycznemu z Teatru Wielkiego nie przystoi brać udziału w rozrywce w telewizji.
Na YouTube’ie można też obejrzeć jeden z pierwszych polskich teledysków, do piosenki Kochać w wykonaniu Piotra Szczepanika. Duet Mazurówna i Wilk wypełnia zmysłowym tańcem canto i refren piosenki. Są bardzo zgrani ruchowo, plastyczni i muzykalni. Gerard ma biały golf, opinające spodnie, Krystyna mini-jupe i też golf. Niedawno spotkałam Kristófa Szabó, młodego, bardzo zdolnego tancerza o wspaniałych warunkach scenicznych. Był w białym golfie, dziś ponownie modnym, i patrząc na niego, zobaczyłam dawnego Gerarda. Utalentowani tancerze mają coś wspólnego w sylwetce, w ruchu, w ciele. To skojarzenie wywołało we mnie lekkie wzruszenie. Kristóf stoi u progu kariery baletowej, która być może okaże się wielką…
W telewizji
Muzyka lekka, łatwa i przyjemna – na ten telewizyjny program rozrywkowy się czekało, a ulice w czasie jego emisji pustoszały. Najnowsze zachodnie przeboje, goście z zagranicy i najlepsze polskie gwiazdy. Program prowadził Lucjan Kydryński, reżyserował Janusz Rzeszewski, scenografię i kostiumy projektował Jerzy Masłowski, a kierownikiem muzycznym był Leszek Bogdanowicz. Ponieważ ważną częścią programu był balet, reżyser (zwany Badylem – był bardzo szczupły i wysoki) zamówił u choreografa Henia Rutkowskiego atrakcyjne, długonogie i koniecznie dobre tancerki. Prawie wszystkie były z Teatru Wielkiego, w tym Marysia Kocik, Grażyna Dubielecka i ja. Z Teatru Syrena wzięto między innymi Reginę Pobiarżyn i Ewę Tchorznicką. Odtąd już byłyśmy ulubionymi tancerkami Badyla, a ja awansowałam nawet do numerów solowych.
Z kolei do programu, który inaugurował nowe studio telewizyjne, przygotowaliśmy słynny utwór The Beatles Oh, Darling. Tancerki w modnych koronkowych dzwonach i tunikach z takimi rękawami ustawione były w napis DARLING, a na dwumetrowym podeście, powyżej nich, miał tańczyć ktoś wspaniały. No i któż to mógł być? Henryk długo nie szukał, od razu zaproponował do tej roli Gerarda. Twórcy programu już go znali i bardzo się ucieszyli. A Gerard poznał wreszcie osobiście Lucjana, którego Rewii piosenek słuchał pasjami w internacie. Polubili się natychmiast i słynne „er” dźwięczało często na dwa głosy.
Próby na Woronicza odbywały się zwykle o piętnastej, między teatralnymi zajęciami, w pięknej sali z lustrami nazwanej „Pola”. Dotyczyło to też aktorów, ale oni mieli próby w innych salach, usytuowanych wzdłuż całego telewizyjnego korytarza; wszystkie miały żeńskie imiona: „Basia”, „Danusia”, „Krysia”, „Flora”. Nagrania również były pomiędzy próbami teatralnymi, a czasami także w nocy. Tym razem, w związku z otwarciem Studia Kolor w zupełnie nowej technologii, trzeba było mieć więcej czasu na pierwszą rejestrację.
Gerard przyszedł na nagranie razem ze Stefanem Szlachtyczem, reżyserem telewizyjnym. Byli właśnie po dobrej kolacji z kieliszkiem czegoś mocniejszego w SPATiF-ie, gdzie omawiali film, w którym Gerard miał niebawem wystąpić. Szlachtycz z ciekawości został trochę na nagraniu, a Gerard z przerażeniem poszedł obejrzeć podest, gdzie miał wykonać swoją choreografię. BHP nie przygotowało żadnego zabezpieczenia dla artysty. Henryk zasugerował Gerardowi pewne zmiany w układzie, ustalili, że będzie się trzymał środka podestu i na pewno zrezygnuje z chaînés, czyli szybkich przestrzennych obrotów.
Po kilku próbach wszystko się ułożyło, alkohol wyparował i można było nagrywać. Henryk zza kamery dawał Gerardowi znak, by początek jego tańca dobrze zsynchronizować z ruchami tancerek. Nakręcono kilka dubli i reżyser był bardzo zadowolony. Numer okazał się sukcesem i w następnym programie Gerard tańczył do kolejnego ówczesnego przeboju, piosenki Hey Jude. Było kilka podestów na różnych wysokościach, osobne dla tancerek i dla Gerarda. Taniec wyglądał bardzo efektownie, ale tak jak poprzednio żaden podest nie miał zabezpieczenia.
Kurz: „Dobra zmiana” dowartościowała kulturę – ale tylko jako „kulturę narodową”
czytaj także
Muzykę lekką, łatwą i przyjemną emitowano co kwartał siedemnaście razy i po każdym programie ukazywały się recenzje. W archiwum Gerard zachował dwie, w których oceniano jego udział. Andrzej Jaroszewski uznał, że „nie budziły zastrzeżeń te fragmenty programu, w których zagraniczne utwory ilustrowane były tańcem – znakomity Gerard Wilk w Oh, Darling Beatlesów”. Chwalił także Marek Gaszyński: „Na wyróżnienie zasługuje Gerard Wilk, z temperamentem i rzadko spotykanym wyczuciem rytmu tańczący Hey Jude z płytowej wersji Toma Jonesa. Nareszcie pokazano nam nowoczesny taniec do muzyki beatowej, a nie smętne kręcenie się przy nudnawej muzyce”.
Ostatni raz Gerard wystąpił w Muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej w duecie ze mną. Tańczyliśmy do popularnej wtedy francuskiej piosenki śpiewanej przez duet (nikt już nie pamięta jaki), oczywiście w choreografii Henryka. W czasie tańca, jak wtedy często w programach rozrywkowych, podkładaliśmy playback, to znaczy udawaliśmy, że śpiewamy. Chodziło o to, żeby całość wypadła wiarygodnie i atrakcyjnie. Gerard zrobił to świetnie, ale ja okazałam się wręcz specjalistką i miałam potem wiele okazji, by popisać się tą umiejętnością.
**
Zofia Rudnicka – tancerka, choreografka, doktor habilitowany, wykładowczyni kompozycji tańca. Całą karierę baletową związana z Teatrem Wielkim w Warszawie. Współpracowała z telewizją i teatrem, stworzyła choreografię do kilkudziesięciu oper, operetek, musicali, sztuk teatralnych i filmów, w tym kultowej Akademii Pana Kleksa i Teatru Telewizji Pamiętnik pani Hanki (reż. Borys Lankosz). Bywała aktorką (w słynnym Kabarecie Olgi Lipińskiej) i prezentowała modę (u Barbary Hoff). Laureatka „Złotej Maski” za balet Rudolf Valentino z muzyką Krzesimira Dębskiego, Nagrody Choreograficznej im. Jana Kiepury 2010 za Taniec godzin w operze Gioconda Amilcare Ponchiellego, a także dorocznej nagrody Stowarzyszenia Autorów ZAiKS (2013).