W sporze o feminizm dużo już popłynęło atramentu; obecnie walka jest mniej więcej zakończona – pisała Simone de Beauvoir w „Drugiej płci”. W czwartek minęła 106. rocznica urodzin pisarki.
Długo wahałam się, czy napisać książkę o kobiecie. Temat to drażliwy, szczególnie dla kobiet; i nienowy. W sporze o feminizm dużo już popłynęło atramentu; obecnie walka jest mniej więcej zakończona; nie ma już o czym mówić. A jednak mówi się o tym ciągle. Trudno bowiem uznać, by wielotomowe bzdury, wypisywane w ciągu ostatniego stulecia, wydatnie przyczyniły się do wyjaśnienia problemu. Zresztą, czy w ogóle problem ten istnieje? I jaki problem? Czy w ogóle istnieją kobiety? Zapewne, teoria wiecznej kobiecości ciągle jeszcze znajduje zwolenników, którzy szepczą: „One nawet w Rosji pozostają kobietami”; ale inni, dobrze poinformowani – często ci sami – wzdychają: „Kobiecość się zatraca, kobieta zaginęła”. I nie wiadomo już, czy kobiety istnieją jeszcze, czy zawsze będą istnieć, czy należy życzyć sobie tego, czy też nie. Jaką pozycję zajmują w świecie, a jaką zajmować powinny? „Gdzie są kobiety?” – pytało niedawno jedno z czasopism (1). Lecz przede wszystkim: co to jest kobieta? „Tota mulier in utero: to macica” – twierdzą jedni. Tymczasem, mówiąc o niektórych kobietach, znawcy wyrokują: „To nie są kobiety”, choć mają macicę jak inne.
Wszyscy zgadzają się co do tego, że w gatunku ludzkim są samice; stanowią one, zarówno dziś, jak i niegdyś, mniej więcej połowę ludzkości; a jednak wmawiają nam, że „kobiecość jest w niebezpieczeństwie”; zachęcają nas: „Bądźcie kobietami, pozostańcie kobietami, stańcie się kobietami”.
Zatem nie każda samica ludzka już przez to samo jest kobietą; jej udziałem musi być jeszcze owa tajemnicza i zagrożona rzeczywistość, zwana kobiecością. Czy kobiecość jest substancją wydzielaną przez jajniki? Ideą zakrzepłą w głębi platońskiego nieba? Czy wystarczy szelest halek, by ją znów sprowadzić na ziemię? Choć niektóre kobiety gorliwie starają się być wcieleniem kobiecości, model jej nigdy dotąd nie został przedstawiony. Opisuje się ją chętnie w mglistych i błyskotliwych słowach, jakby zaczerpniętych ze słownika wróżek. Za czasów św. Tomasza istota jej wydawała się tak dokładnie sprecyzowana, jak usypiające właściwości maku. Ale konceptualizm stracił na znaczeniu; nauki biologiczne i socjologia nie wierzą już w istnienie niezachwianie ustalonych cech określających dany charakter, jak na przykład specyfikę kobiety, Żyda czy Murzyna, ich zdaniem charakter jest wtórną reakcją na jakąś sytuację. Jeżeli dziś nie ma już kobiecości, to nigdy jej nie było. Czy znaczy to, że słowo „kobieta” nie ma żadnej treści? Tak właśnie uporczywie twierdzą zwolennicy filozofii oświecenia, racjonalizmu i nominalizmu; kobiety byłyby wśród istot ludzkich jedynie tym, co dowolnie określa się słowem „kobieta”, w szczególności Amerykanki chętnie skłaniają się do poglądu, że kobieta jako taka już nie istnieje; a jeśli jakaś zapóźniona uważa się jeszcze za kobietę, przyjaciółki radzą jej, by poddała się psychoanalizie i w ten sposób uwolniła od obsesji.
W związku z książką, zresztą mocno irytującą, pt. Modern Woman: A Lost Sex (Współczesna kobieta, zgubiona płeć) Dorothy Parker pisze: „Nie mogę ustosunkować się bezstronnie do książek, traktujących o kobiecie jako takiej… Moim zdaniem wszyscy, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, niezależnie od tego kim są, powinni być uznani za istoty ludzkie”. Lecz nominalizm jest doktryną nieco ciasną; antyfeminiści bez trudu mogą dowieść, że kobiety nie są istotami ludzkimi. Niewątpliwie kobieta jest, tak jak mężczyzna, istotą ludzką. Takie twierdzenie to jednak czysta abstrakcja; nie ulega wątpliwości, że każda konkretna istota ludzka ma jakieś szczególne, sobie wyznaczone miejsce. Zaprzeczenie pojęć wiecznej kobiecości, duszy murzyńskiej i charakteru żydowskiego nie jest równoznaczne z negowaniem istnienia Żydów, Murzynów i kobiet: negacja ta nie stanowi jednak dla zainteresowanych wyzwolenia, jest jedynie nieuczciwym wybiegiem. Rzecz jasna, żadna kobieta nie może z czystym sumieniem domagać się miejsca dla siebie poza nawiasem swojej płci. Parę lat temu pewna znana pisarka nie zgodziła się na umieszczenie swej podobizny w cyklu zdjęć, poświęconym wyłącznie kobietom pisarkom. Chciała figurować między mężczyznami; lecz aby uzyskać ten przywilej, użyła wpływów męża. Kobiety, które twierdzą, że są równorzędne mężczyznom, mimo to domagają się męskich hołdów i względów. Przypominam sobie pewną trockistkę, która – stojąc na trybunie w czasie burzliwego wiecu – zamierzała wziąć udział w bójce, mimo uderzająco wątłej konstytucji fizycznej; chciała zadać kłam swej kobiecej słabości; powodowała nią jednak miłość do jednego z aktywistów, któremu pragnęła dorównać. Wyzywająca postawa, jakiej kurczowo uczepiły się Amerykanki, świadczy o tym, że prześladuje je świadomość własnej kobiecości. I rzeczywiście, wystarczy mieć oczy otwarte, by stwierdzić, że ludzkość dzieli się na dwie kategorie istot, których odzież, twarz, ciało, uśmiech, chód, zainteresowania i zajęcia są oczywiście różne: być może różnice te są powierzchowne, być może zanikną w przyszłości. Ale pewne jest jedno, że obecnie różnice te istnieją, i to z jaskrawą wyrazistością.
Jeśli więc funkcje samicy nie wystarczają, by zidentyfikować kobietę, jeśli określając ją, odrzucimy również termin „wiecznej kobiecości” i jeśli mimo to przyjmiemy, że na świecie istnieją jeszcze kobiety – choćby tylko przejściowo – musimy zadać sobie pytanie: co to jest kobieta?
Samo postawienie problemu od razu nasuwa mi pierwszą odpowiedź. Znamienne, że go w ogóle wysuwam. Mężczyźnie nie przyszłoby na myśl napisać książki o szczególnej pozycji, jaką samiec zajmuje w świecie ludzi (2). Jeśli mam zidentyfikować samą siebie, muszę przede wszystkim oświadczyć: „Jestem kobietą”; prawda ta stanowi fundament, na którym opierać się będą wszystkie inne twierdzenia. Mężczyzna nigdy nie zaczyna od tego, by określić siebie jako istotę przynależną do pewnej płci: że jest mężczyzną, jest samo przez się zrozumiałe. W urzędach stanu cywilnego i dowodach tożsamości rubryki męski–żeński są równorzędne jedynie formalnie. Stosunek obu płci nie jest taki, jak dwóch ładunków elektrycznych, dwóch biegunów: mężczyzna reprezentuje równocześnie biegun dodatni i punkt neutralny tak dalece, że w języku francuskim mówi się les hommes dla określenia wszystkich istot ludzkich, podobnie jak szczególne znaczenie słowa vir zbiegło się w treści z ogólnym pojęciem wyrazu homo. Kobieta przedstawia się nam jako biegun ujemny do tego stopnia, że już sama definicja wyraża jej ograniczenie.
Nieraz irytowałam się, gdy w trakcie teoretycznych dyskusji mężczyźni mówili mi: „Pani tak myśli dlatego, że jest pani kobietą”; wiedziałam, że jedyną moją obroną może być odpowiedź: „Myślę tak, ponieważ to jest prawda”, eliminując tym zwrotem element subiektywności; odpowiedź: „A pan myśli odwrotnie, bo jest pan mężczyzną” była niemożliwa; fakt, że ktoś jest mężczyzną, nie jest niczym osobliwym; jest mężczyzną, więc ma rację, to kobieta jest w błędzie. Praktycznie biorąc, oznacza to, że podobnie jak dla starożytnych istniał bezwzględny pion, w stosunku do którego określano położenie linii pochyłej, tak też istnieje absolutny typ ludzki, którym jest typ męski. Kobieta ma jajniki i macicę; oto szczególne cechy, które ją zamykają w kręgu jej własnej subiektywności; mówi się często, że kobieta myśli gruczołami. Mężczyzna chętnie zapomina o tym, że jego anatomia również zawiera hormony i jądra.
Mężczyzna patrzy na swoje ciało jak na coś, co ma bezpośredni i naturalny związek ze światem, który – według jego mniemania – ocenia w sposób obiektywny, podczas gdy ciało kobiety, obciążone wszystkim, co je charakteryzuje, uważa za przeszkodę, więzienie.
„Samica jest samicą na skutek braku pewnych przymiotów – mówił Arystoteles. – Musimy traktować kobiety jako rodzaj istot z natury upośledzonych”. Święty Tomasz zaś stwierdza za jego przykładem, że kobieta jest „nieudanym mężczyzną”, istotą „przypadkową”. Symbolizuje to historia Genezy, gdzie Ewa zjawia się – wedle słów Bossueta – jako twór powstały z „nadliczbowej kości” Adama. Ludzkość jest rodzaju męskiego, mężczyzna określa kobietę nie jako taką, lecz w odniesieniu do samego siebie; nie uważa jej za istotę samoistną. „Kobieta, istota względna…” – pisał Michelet. A Benda stwierdza w Rapport d’Uriel: „Ciało mężczyzny ma sens samo w sobie; w przeciwieństwie do ciała kobiety, które wydaje się pozbawione sensu, o ile nie wspomni się o samcu… Mężczyzna jest do pomyślenia bez kobiety. Kobieta jest nie do pomyślenia bez mężczyzny”. Kobieta jest jedynie tym, czym jest z woli mężczyzny; nazywa ją „słabą płcią”, chcąc przez to powiedzieć, że kobieta objawia się samcowi przede wszystkim jako istota płciowa: dla niego jest ona płcią, zatem jest nią bezwzględnie. Kobietę określa się i różnicuje w stosunku do mężczyzny, a nie mężczyznę w stosunku do kobiety; kobieta jest czymś nieistotnym w obliczu czegoś istotnego. Mężczyzna jest Podmiotem, jest Absolutem; kobieta jest Innym (3).
Przypisy:
1. Dziś już nieistniejące, nazywało się „Franchise” (Szczerość).
2. Na przykład rozprawa Kinseya ogranicza się do zdefiniowania właściwości seksualnych Amerykanina, co jest zupełnie innym tematem.
3. Myśl ta była wyrażona w formie zupełnie jednoznacznej przez E. Lévinasa w jego eseju Le Temps et l’Autre. Mówi on tak: „Czyż nie istnieje sytuacja, w której by stan odrębności przynależał do istoty jako coś pozytywnego, jako jej treść? Jakaż to inność, która nie mieści się bez reszty i w sposób prosty w przeciwstawności dwóch rodzajów jednego gatunku? Sądzę, że przeciwieństwo bezwzględnie przeciwne, którego przeciwstawność nie zmienia się zależnie od stosunku, który mógłby się ukształtować między nim a jego korelatem, przeciwstawność, która pozwala temu przeciwieństwu pozostać absolutnie innym – to właśnie kobiecość. Płeć nie jest jaką bądź różnicą specyficzną… Różnica płci też wcale nie jest sprzecznością… Nie jest również dualizmem dwóch uzupełniających się skrajności, gdyż dwie uzupełniające się skrajności zakładają praistnienie jakiejś całości… Inność dopełnia się w kobiecości. Przedstawia sobą skrajność tej samej rangi, lecz w sensie przeciwnym do świadomości”.
Sądzę, że E. Lévinas nie zapomina o tym, że kobieta jest dla siebie również świadomością. Ale uderza, że bez skrupułów przyswaja on sobie punkt widzenia mężczyzny, nie zaznaczając współzależności podmiotu i przedmiotu. Jeśli pisze, że kobieta jest tajemnicą, rozumie przez to, że jest ona tajemnicą dla mężczyzny. To określenie, które ma być obiektywne, jest w rzeczywistości tylko potwierdzeniem przywileju mężczyzny.
Fragment wstępu do książki Simone de Beauvoir Druga płeć, której nowe wydanie ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Czarna Owca.