Dla wielu artystów z Zachodu blok komunistyczny był skarbnicą inspiracji.
Wokalista pewnego zespołu postpunkowego obejrzał Stroszka Wernera Herzoga, a potem powiesił się na klamce. Nazywał się Mariusz „Pol” Polowczyk, a zespół, w którym śpiewał i grał na perkusji, to istniejąca do dziś Bexa Lala. W rozmowie z Pawłem Gzylem dla Onetu Cezary Ostrowski, twórca grupy, wspominał: „Pol był bardzo nieśmiały, żył w swoim własnym świecie, pisał wiersze, a potem teksty dla grupy. Rysował też piękne komiksy. Myślę, że tym śpiewaniem próbował w jakiś desperacki sposób pokonać tę swoją nieśmiałość. Strasznie lubił mocne, ciemne rzeczy. […] od razu pokochał Joy Division”. Zmarł w ten sam sposób, jak jego idol Ian Curtis. Choć z nieco innych przyczyn. Ponoć jego ojciec milicjant chciał, by syn wstąpił do ZOMO. Curtis zaś popełnił samobójstwo z powodu rozpadu małżeństwa, epilepsji i lekarstw gorszych nawet od samej choroby. „Zastanawiam się, czy zdawał sobie sprawę, że życie Curtisa nie różniło się tak bardzo od jego własnego?” – pyta Agata Pyzik w swojej książce Poor But Sexy: Culture Clashes in Europe East and West, która ukaże się w marcu nakładem Zero Books.
Faktycznie, trudno sobie wyobrazić, by Pol i Curtis mogli być do siebie podobni. Pierwszy pochodził z szarego Poznania i znał Joy Division z przywiezionych z Norwegii kaset, drugi był wschodzącą gwiazdą u progu kariery, z drugim albumem i pierwszą trasą po Ameryce za pasem. W jaki sposób relacje tych dwóch muzyków, symbolizujące też relacje między zimnowojenną kulturą bloków komunistycznego i zachodniego, mogły być partnerskie?
W końcu to Wschód z zazdrością podglądał, podsłuchiwał i naśladował Zachód. A jeśli Zachód dostrzegł to, co działo się w Jugosławii, Czechosłowacji czy Polsce, uznawano to za cud.
Niedawno magazyn „The Quiteus” opublikował znakomity profil Ecstasy Of St Theresa, pierwszego czeskiego zespołu, któremu po aksamitnej rewolucji udało się wydać płytę w renomowanej zagranicznej wytwórni. Założyciel grupy Jan Muchow wspomina, jak na długo przed wydaniem albumu niespodziewanie usłyszał swój numer w programie Johna Peela w BBC. Wyznanie ma charakter mocno epifaniczny: „Puścił jedną ścieżkę z naszej EP-ki! Ledwo mogłem oddychać! Siedziałem w niewielkim pokoju w mieszkaniu moich rodziców w tym wielkim dwunastopiętrowym wieżowcu, a guru wspaniałej muzyki, którego podziwiałem, zagrał numer nikomu nieznanego zespołu z Pragi, którego przypadkowo byłem członkiem! Nawet nie wiem, skąd miał egzemplarz!”. (Swoją drogą, Peel poza fantastyczną muzyką grał także i takie rzeczy).
W podobnym tonie w Generacji Michała Wasążnika i Roberta Jarosza wypowiada się Maciej „Magura” Góralski: „Wszystko zaczęło się w połowie lat 70. Cały czas czytałem «New Musical Express» i «Melody Maker», byłem na bieżąco. Bardziej wiedziałem, co się dzieje TAM niż TU, bo tu nie działo się nic – był Gierek”.
Jednak dla wielu artystów z Zachodu to właśnie blok komunistyczny był skarbnicą inspiracji. Ponieważ przepływ informacji między blokami był ograniczony, musieli opierać się na strzępkach – podróżach własnych i cudzych, książkach i przede wszystkim domysłach – tak samo jak ich rówieśnicy zza żelaznej kurtyny.
Jednym z cenniejszych źródeł informacji były książki, w szczególności Mechaniczna pomarańcza Anthony’ego Burgessa, w której „drużkowie” Alexa, głównego bohatera powieści, posługiwali się szczególną mieszaniną języków angielskiego i rosyjskiego. Dla Pyzik świat Burgessa to świat po sowieckiej inwazji, rosyjskojęzyczny i brutalny jak kop w głowę. Może właśnie dlatego rzeczywistość wykreowana przez szkockiego pisarza i brawurowo zekranizowana przez Stanleya Kubricka była elektryzująca, przede wszystkim dla grup ze zubożałego przemysłowego Sheffield. I tak tytuł jednej z EP-ek The Human League, The Dignity of Labour, pochodził od napisu wymalowanego na ścianie Bloku Municypalnego, w którym mieszkali rodzice Alexa. Inny synthpopowy zespół, Heaven 17, nazywał się tak jak grupa wymyślona przez Burgessa. Nazwa Clock DVA jest zaś sformułowana w Burgessowskim pidżynie.
Naturalnie podobnych inspiracji było znacznie więcej. Wspomniana już EP-ka The Dignity of Labour była inspirowana radzieckim programem kosmicznym, na froncie okładki znajduje się nawet zdjęcie Gagarina odbierającego medal za pierwszy w dziejach ludzkości lot w przestrzeni kosmicznej. Pyzik przypomina też o Vicu Godardzie z Subway Sect, który po wyprawie do Związku Radzieckiego wytapetował swój pokój sowieckimi plakatami i pomalował ściany na szaro. A Joy Division zaczynali jako Warsaw – co prawda był to pośredni hołd dla bloku sowieckiego, bo swoją nazwę wzięli od tytułu piosenki Davida Bowiego z albumu Low.
Pyzik przenikliwie zauważa, że „oba bloki były współzależne i blisko ze sobą powiązane – z powodu braku obiektywnych informacji i cenzury musiały o sobie śnić i fantazjować. W ten sposób żelazna kurtyna stała się «fabryką snów», bez której nie byłoby kultury, jaką dziś znamy”.
Na koniec uwaga, która, jak sądzę, więcej mówi o recenzencie niż o autorce. Książka Pyzik nie jest poświęcona wyłącznie muzyce – właściwie stanowi ona niewielką jej część. Autorka równie ciekawie pisze o filmie – na przykład o Stokrotkach, sztandarowym dokumencie czechosłowackiej Nowej Fali – prasie, sztuce, modzie, wreszcie o ekonomii i polityce. W każdej z tych dziedzin odnajduje podziemne tunele łączące Wschód z Zachodem i z powodzeniem udaje się jej „wzbudzić współczucie i zaciekawienie tym olbrzymim kulturowym i społecznym kompleksem nazywanym «Europą Wschodnią», taką, jaką jest teraz, i taką, jaką była”.
Uwaga! Po lekturze ma się ochotę spakować plecak i ruszyć na wschód.
Agata Pyzik, Poor But Sexy: Culture Clashes in Europe East and West, Zero Books 2014