Długi powrót do domu okazuje się zabójczą przejażdżką w okolice znane z dzieciństwa. Penelopa zaś spadkobierczynią miliardowej fortuny.
Działo się to w Nowym Jorku pewnego kwietniowego dnia 2000 roku. Stały jeszcze bliźniacze wieże World Trade Center. Już od ponad stu miesięcy amerykańska gospodarka rosła nieprzerwanie, indeks Dow Jones Industrial dopiero co pobił rekord wszech czasów, przekraczając poziom 11 tysięcy punktów, a handel elektroniczny na rynku Nasdaq stymulowały regularne najazdy klientów.
Z najwyższych pięter Trump World Tower, w pobliżu głównej siedziby ONZ, ukazuje się nam widok na East River, na mosty i kominy Queens i dalej, aż za przedmieścia, z unoszącymi się nisko kłębami dymu i stadami mew. Po nieprzespanej nocy 28-letni miliarder i menadżer funduszu hedgingowego decyduje się opuścić swoje mieszkanie na East Side, aby udać się do fryzjera w nędznej zachodniej części Manhattanu, w okolice ze swojego dzieciństwa. Zjeżdża na dół jedną z prywatnych wind i wsiada do swej białej, wydłużonej, opancerzonej limuzyny, wygłuszonej od wewnątrz korkiem i wyposażonej w kamery obserwacyjne oraz niezliczone ekrany pokazujące najnowsze wiadomości ze świata i notowania kursów giełdowych.
Szofer, szef ochrony i obsługi technicznej już czekają. Pojazd skręca w 47. ulicę w kierunku zachodnim, mija kwartał za kwartałem i aż do późnej nocy wikła się w szereg przygód i perypetii, które pozwalają nazwać tę podróż odyseją. Menadżer spotyka na drodze żonę, a także jedną czy drugą kochankę. Ogłoszona zostaje wiadomość o zamordowaniu dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a także rosyjskiego oligarchy i magnata medialnego, przyjaciela młodego miliardera. W zakorkowanym ruchu samochód mija Park Avenue i Madison Avenue, przejeżdża przez starą dzielnicę żydowską, dociera do zagłębia teatrów w pobliżu Broadwayu i tam zostaje zatrzymany przez zamieszki związane z demonstracją antyglobalistyczną. Przy wejściu do banku inwestycyjnego eksploduje bomba; widać samospalenie młodego człowieka, chwilę później sam spekulant pada ofiarą ataku tortowego.
Nagle, bez wyraźnego powodu, morduje szefa ochrony, a potem dociera do zakładu fryzjerskiego z czasów dzieciństwa w pobliżu doków. Znów bez powodu w wielkim pośpiechu opuszcza fryzjera i angażuje się w nocne nagranie filmowe z trzema setkami nagich statystów, po czym przypadkiem i po raz ostatni spotyka swoją żonę. W opuszczonym, zrujnowanym domu czeka na niego były współpracownik, w którym w końcu rozpoznaje swojego zabójcę.
Ta dziwaczna fabuła książki Cosmopolis Dona DeLillo z roku 2003 prowadzi nas do współczesnych rynków finansowych. Podejmuje kwestię ich „przedstawialności” i dostarcza nam figur narracyjnych i argumentacyjnych związanych z gospodarką finansową, jej ludźmi i mechanizmami. DeLillo, który już w powieści Gracze z 1977 roku zajął się narracyjnym ujęciem biznesu finansowego i spekulacji giełdowej, wraz z przejażdżką nowojorskiego spekulanta z Cosmopolis do fryzjera przyjmuje praktykę opowiadania, która niesie zestaw wyobrażeń i problematyzacji tego, co nazywamy kapitalizmem. Dotyczy to zarówno profilu głównego bohatera, krystalizującego się w alegorię nowoczesnego kapitału finansowego, jak i historycznych odniesień, jak choćby przywoływanych tam współczesnych koncepcji teoretyczno-ekonomicznych.
Zarazem powieść DeLillo poprzez nadmierne nagromadzenie wydarzeń stawia zasadnicze pytanie o to, jak jedne zdarzenia wiążą się z innymi pod szyldem dzisiejszej gospodarki globalnej. Stwarza również okazję, by zapytać o przemożność owego losu, jakim jest sama gospodarka kapitalistyczna.
„Martwe serce” – czytaj recenzję ekranizacji powieści DeLillo
Menadżer funduszu hedgingowego nosi u DeLillo te kanoniczne cechy, które od co najmniej dwóch stuleci towarzyszą karierom spekulantów giełdowych i finansowych, pozwalając ich z łatwością rozpoznać. Wyposażony w bezwzględną wydajność, instynkt drapieżnika i sławę osobnika, który jako „młody, sprytny i wychowany przez wilki” ucieleśnia niebezpieczeństwo kapitalizmu finansowego – wpisuje się w cały szereg postaci, który rozciąga się od „kondotierów”, „piratów” i „wilkołaków” wielkiego pieniądza u Balzaka, przez rycerzy-wagabundów kredytu u Karola Marksa, aż po mad dogs, rogue traders i „wilcze watahy” współczesnych rynków walutowych.
Do tego wszystkiego bohater DeLillo ze swym energicznym nazwiskiem Eric Packer prezentuje się nam jako maska – albo lepiej: marzenie bądź wizja – najświeższego kapitału finansowego. Nie tylko pracuje bez snu, nadpobudliwie, z naddatkiem energii i maniakalnie; nie tylko jest zadomowiony wszędzie i nigdzie, niczym Odyseusz globalizacji i obywatel monetarnego kosmopolis. Cechuje go przede wszystkim pragnienie, aby porzucić ciężar materialnego świata – królestwo ciał i przedmiotów. Marzy o wymazaniu wartości użytkowej, o zaniku wymiaru odniesienia do rzeczywistości, marzy o ulotnieniu się świata w strumieniu danych i o wyłącznym panowaniu kodu binarnego; stawia na duchowość cyfrowego kapitału przełożonego na wieczne światło, na poświatę i migotanie wykresów na monitorach. To sen o radykalnej i definitywnej transsubstancjacji.
Już w giełdowej powieści Emila Zoli Pieniądz mowa była o poetach wielkich sum; tutaj mamy do czynienia z ich najnowszą odmianą, z poetami przeklętymi nowego pokolenia ekspertów symbolicznych, łączących obsesję z ekstrawagancją, którzy wpisują się w „monologi” pieniądza, w wolną, sztuczną i autoreferencyjną grę znaków – szczelnie odseparowani od reszty świata tak samo jak ich wyłożone korkiem, przypominające wygłuszoną pracownię Marcela Prousta służbowe limuzyny.
Tu wreszcie dokonuje się atak przyszłości na pozostały jeszcze czas. Słowa i pojęcia z języka potocznego, słyszymy w pewnym momencie, są ciągle zbyt obciążone historycznymi resztkami znaczenia, nazbyt „ciężkie” i „antyprzyszłościowe”. To właśnie im na przekór, w rytmie nanosekund dyktowanym przez rozedrgane machiny giełdowo-walutowe, wymazywane są ostatnie ślady historii, anulowane w wielkim ciągu kontraktów futures i ich instrumentów pochodnych – „teraźniejszość zostanie wyssana ze świata, aby zrobić miejsce dla przyszłości niekontrolowanych rynków i ich ogromnych potencjałów inwestycyjnych. Przyszłość zaczyna napierać”. Skoro rynek nie interesuje się ani przeszłością ani teraźniejszością, a jedynie widokami przyszłych zysków, marzeniem tego kapitału staje się zapomnienie; traktuje on wyłącznie o władzy przyszłości i spełnia się w końcu historii.
Powieść DeLillo ewidentnie łączy elementy starszego i najnowszego ducha kapitalizmu. Z jednej strony traktuje bowiem o procesie „twórczej destrukcji”, za pomocą którego Joseph Schumpeter opisał niegdyś uzależnienie od zmiany i permanentne rewolucjonizowanie struktur świata i gospodarki pod szyldem kapitalistycznej przedsiębiorczości: „zniszczcie przeszłość, stwórzcie przyszłość”. Siły kapitału nigdy bowiem nie były zachowawcze czy konserwatywne. Z drugiej strony same wyzwoliły się ze związków ze sferą produkcji. Wraz z sojuszem technologii i kapitału kultura rynku stała się tyle totalna, ile pozbawiona ciężaru; ruch kapitału oddziela się, wyzwala od materialnych form bogactwa, instalując się „w czasie poza geografią i poza uchwytnym pieniądzem”.
Narzuca on swoją własną dynamikę i standardy mobilności, porzucając wszelkie lokalne, społeczne czy polityczne zakorzenienia. Może jeszcze przy tym wchłonąć bunt i anarchię, jako żywotny wyraz swego własnego systemu; potrafi zaksięgować protest jako fantazję o wolnych rynkach, a krytykę kapitalizmu – jako jego konsekwentną autooptymalizację: „Protest stanowił formę systemowej higieny […]. Nadawał kulturze rynku po raz kolejny, nie wiadomo który już, innowacyjną świetność i zdolność, aby przekształcać się na użytek swych własnych, elastycznych celów, a przy tym pochłaniać wszystko dookoła”. Ten system, jak pokazuje nam powieść DeLillo, reformuje się przez opór, kooptuje swoją opozycję, włącza w swoje ramy spontaniczne działanie i udoskonala się – zupełnie jak na zasadach nowego zarządzania – jako faktyczny rezerwat kreatywności.
Nie przypadkiem wszystkie wydarzenia zostają nagle przyćmione przez hasło wpisane przez demonstrantów na wyświetlacz paska giełdowego na fasadzie banku inwestycyjnego. Ściągnięty ze słynnego początku Manifestu komunistycznego, zostaje tak przekształcony, aby kapitalistyczny duch stał się wymienny z jego niegdysiejszym „widmowym” odpowiednikiem: „Widmo krąży po świecie – widmo kapitalizmu”.
Ten literacki zlepek kanonicznych formuł starszych i nowszych analiz kapitalizmu – które mogłyby sięgać od Marksa i Engelsa, przez Schumpetera, aż po Baudrillarda, Boltanskiego, Chiapello czy Rifkina – składa się na żywy obraz najnowszej rewolucji przemysłowej, która po epoce panowania maszyn parowych i reżimie automatyzacji podąża za „imperatywem cyfrowym”, pragnąc tym samym „decydować o każdym oddechu miliardów żyjących na tej planecie”. Jej tło faktycznie stanowi przełom techniczno-gospodarczy, jaki dokonał się wraz z utworzeniem giełd elektronicznych, ekspansją handlu komputerami od lat 80., rozbudową sieci, wprowadzeniem łączy szerokopasmowych oraz przestawieniem zakresu częstotliwości na 300 megaherców – a który doprowadził do niesłychanego wzrostu mobilności kapitału.
W samym środku tego euforycznego połączenia technologii informacyjnych z kapitałem finansowym w powieści DeLillo tkwi jednak wydarzenie, które obiera irytujący kierunek, przebiegając przy tym w sposób całkowicie nieprawdopodobny i irracjonalny, dostarczając zarazem interpretacji tego, co znaczy świat spod znaku dzisiejszej gospodarki finansowej. Dotyczy to, po pierwsze, samego biegu opowiedzianych wydarzeń. Droga DeLillowskiej alegorii kapitału wiedzie bowiem nie tylko z 89. piętra luksusowego apartamentowca na bruk nędznych podwórzy; nie tylko ze Wschodu na Zachód, podążając niebiańskim szlakiem amerykańskiego snu; przeciąga linię nie tylko od życia ku śmierci, a więc ku temu, co niewymienialne i co stanowi kres wszelkich transakcji.
Choć inny nowoczesny Ulisses również błąkał się cały dzień po mieście, droga bohatera DeLillo wskazuje raczej na epicką marszrutę z pewnej starszej odysei. Cosmopolis jest pastiszem Homera oraz przypomnieniem losu Odyseusza i jego perypetii. Ów nόstos, okrężny szlak długiego powrotu do domu, u DeLillo staje się zabójczą przejażdżką w okolice znane w dzieciństwie; statek bohaterów z południowego morza – opancerzonym samochodem na niebezpiecznych ulicach wielkiego miasta. Tkająca Penelopa powraca jako pisząca wiersze spadkobierczyni miliardowej fortuny, w której ramiona nie wpada się na końcu, lecz w międzyczasie, kilkakrotnie i zupełnie przypadkowo; Nauzykaa, Kirke, Kalipso i syreny, wyrocznia i monstrum przybrały postać kobiet-ochroniarzy, dawnych kochanek i elokwentnych humanistek, artystów-performerów, zamaskowanych demonstrantów i bezrobotnych informatyków. A krąg piekieł, który dla podstępnego Odyseusza przewidział Dante, urzeczywistnia się w mrocznej scenerii nieskończenie rozciągniętej chwili śmierci na końcu powieści DeLillo.
Tłum. Michał Sutowski
Jest to fragment książki „Widmo kapitału” Josepha Vogla, która w przyszłym roku ukaże się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.
*Joseph Vogl – niemiecki literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, gościnnie wykłada m.in na Uniwersytecie Princeton. Bada problematykę historii i teorii wiedzy, zjawiska niebezpieczeństwa w historii i współczesności, a także teorię mediów i dyskursu.