„Interesowały go sprawy raczej fundamentalne niż modne”.
Profesora Bronisława Baczkę spotkałem osobiście tylko raz. Pod koniec lat 90. wygłosił w Instytucie Historii PAN wykład „Prawa człowieka i bunt kobiet”. Tylko z pozoru było to szczególarskie studium pewnego mało znaczącego epizodu Rewolucji Francuskiej – marszu głodowego kobiet. W istocie była to subtelna dialektyczna analiza wielkich procesów dziejowych. Ostatecznie emancypacji kobiet nie przyniosły owe głodowe marsze, podkreślał Baczko, lecz zawsze niepełna – bo rozwijająca się w czasie – uniwersalność praw człowieka (mimo że w okresie Rewolucji były one zdecydowanie jeszcze tylko droits de l’homme, prawami mężczyzny). Lecz przecież owa uniwersalność nie rozwijała się w oderwanym świecie idei, lecz właśnie w odpowiedzi na takie bunty, jakkolwiek doraźne mogły się wydawać ich postulaty.
Baczkę przyjmowano wówczas jako „marcowego emigranta”, profesora wyrzuconego z Uniwersytetu Warszawskiego w gorącym 1968 roku. Profesor daleki był jednak od wszelkiego kombatanctwa. Powstrzymał się również od jakichkolwiek odniesień do bieżącej sytuacji politycznej. A jednak wykład, który wygłosił, nie był oderwany od aktualności. Wręcz przeciwnie: z oddali, niczym latarnia morska, rzucał światło i na przeszłość, i na teraźniejszość. Wskazywał sposób myślenia, który dawał do dziejącej się historii dojrzały dystans – a jednak nie odbierał sensu zaangażowaniu.
Ten sam sposób myślenia ćwiczyło się wówczas na seminarium profesora Marka Siemka. Trop prowadził, oczywiście, do Tadeusza Krońskiego. Kroński był nauczycielem Baczki, który był nauczycielem Siemka, który był preceptorem kilku pokoleń młodych filozofów (również moim). Nie bez kozery przytaczam tę genealogię intelektualną. W kraju, jak Polska, dotkniętym historycznymi burzami, warto docenić te rzadkie momenty ciągłości. Mimo że w rzeczywistości nie wyglądało to przecież tak prosto. Z poświęconego Siemkowi filmu dokumentalnego Pawła Kuczyńskiego dowiadujemy się, że Siemek zaczął traktować Baczkę jak mistrza już po jego przymusowej emigracji. Sam Baczko mówi o tym na filmie z wielkim wzruszeniem. I z ogromną skromnością, jakby akceptował rolę mistrza nie będąc do końca pewien, czym sobie na to zasłużył.
Mimo że większa część jego twórczości dałaby się z powodzeniem zaklasyfikować jako historiografia idei, Baczko nie był „tylko” historykiem filozofii.
Był oryginalnym i twórczym myślicielem, filozofem historycznej dojrzałości. Interesowały go przy tym raczej sprawy fundamentalne niż modne.
W odróżnieniu od równie wielkich kolegów, zaliczanych wraz z nim do warszawskiej szkoły historii idei, Leszka Kołakowskiego i Zygmunta Baumana, nigdy nie wziął na siebie brzemienia popularności.
Baczko reprezentował to, co największe w Oświeceniu – jego zdolność zwracania swego światła na samo siebie, krytycznej autoanalizy. Właściwie w każdym tekście pokazywał, jak – bez magicznego oczarowania Utopią – podtrzymywać konstytutywne dla ludzkiego myślenia i dziejów odniesienie do tego, co utopijne. I jak korzystać z władzy rozumu, nie ulegając magicznemu omotaniu jego mroczną stroną. Wiedział, że światło utopii może tyleż oświetlać drogę, co zaślepiać. I że choć czasem zaślepia, to nadal jest nieodzowne, aby oświetlić drogę.
W Wyobrażeniach społecznych pisał: „Utopie stają się «rzeczywiste» i «realistyczne», kiedy wpisują się w pole oczekiwań danej epoki czy grupy społecznej, zwłaszcza zaś kiedy zaczynają pełnić rolę idei przewodnich, które ukierunkowują i mobilizują społeczne nadzieje oraz wyzwalają zbiorową energię. W tym sensie historyk znajduje a posteriori utopie historycznie «udane» i «nieudane». Ale sądzić, że sukces odniosły «najlepsze», najbardziej racjonalne, te, które zapowiadały «prawdziwe» szczęście, znaczyłoby znowu popadać w marzenia, widzieć ludzi takimi, jakimi powinni być… przynajmniej w wyobraźni utopisty”.
Niewątpliwie Baczko w szczególny sposób interesował się tym, co Marks określił kiedyś jako „złą stronę” historii – władzą z jej ekscesami, terrorem, totalitaryzmem, okrucieństwami rewolucji, problemem cierpienia, dwuznaczną rolą utopii (i antyutopii). Szukał sposobów, by patrzeć na świat bez złudzeń (co nie znaczy, że bez nadziei). Dzięki temu umiał zajmować się okrutną stroną dziejów, nie ulegając ani mrocznej fascynacji traumą ani pokusie szukania pocieszeń w jakiejś późno odkrytej religii czy liberalizmie. Nigdy też nie stawiał znaku równości między nazizmem a komunizmem – jeszcze jeden wytrych, wyrastający z arcyludzkiej (choć niemożliwej do zaspokojenia) tęsknoty za niedwuznaczną historią.
Dziś, gdy wartki nurt historii znowu przyspiesza, potrzeba historycznej dojrzałości staje się wyjątkowo paląca. Nie istnieje żaden „przywilej późnego urodzenia”, który oszczędziłbym nam czekających nas wyzwań i dylematów. Nadchodzą mroczne czasy. I choć nie sposób szukać w bibliotekach przewodników po przyszłości, trudno przecenić oparcie, jakim mogą być książki tych, którzy, tak jak profesor Baczko, mierzyli się z mrokami historii swoim życiem i myślą.
**Dziennik Opinii nr 244/2016 (1444)