Historia

Gawin o „komandosach”: Polityka, przyjaźń, miłość

Fragment książki „Wielki zwrot”.

Komunistyczna formacja wyniesiona z rodzinnego domu, ze szkoły, wsparta kręgiem przyjacielskim i w końcu wspólnym publicznym działaniem, kształtowała specyficzny typ światopoglądu. Maria Szerszeń tak komentowała tę sprawę: „Wie Pan, jakoś się nasiąkło od początku, od wczesnej młodości, tym przekonaniem, że jest sprawiedliwość, że musi być sprawiedliwość i że nam się to właśnie uda”. Komunizm jako system wartości domagał się urzeczywistnienia poprzez osobiste świadectwo. Obowiązek zaangażowania się po stronie krzywdzonych, protest przeciwko złu, kłamstwu, niesprawiedliwości stawał się moralnym imperatywem ważniejszym od szczegółów ustrojowych.

Splot społecznej izolacji i etosu zaangażowania warunkowały się wzajemnie. Patrząc na system z pozycji idealistycznych, młodzi ludzie nie byli w stanie dostrzec jego realnego kształtu; zarazem jednak rodzaj idealistycznej postawy popychał radykalną młodzież do nieuchronnego konfliktu z systemem, w trakcie którego z całą gwałtownością miał on objawić swój totalitarny charakter. Biorąc deklaracje za rzeczywistość, nie odczuwali strachu przed zaangażowaniem i zarazem stawali się impregnowani na wszelkie argumenty odwołujące się do realizmu politycznego. PRL to było państwo stworzone przez ich rodziców, a zatem było to także ich własne państwo. W akceptacji systemu jako rzeczywistego nośnika żarliwie wyznawanej utopii nie było oportunizmu, który w epoce „małej stabilizacji” cechował ówczesną młodzież stroniącą od polityki.

Społeczna izolacja „komandosów” przed Marcem, nieznajomość realiów życia w PRL oraz ideowość w paradoksalny sposób przyczyniły się także do wykształcenia w tym środowisku umiejętności samoorganizacji. Jeśli PRL jako państwo i jako rzeczywistość społeczna była ich autentyczną własnością, to w sposób naturalny włączali się oni we wszelkie działania instytucjonalne – od lat najmłodszych aż po uniwersytet. Istotną uwagę na ten temat można odnaleźć w relacji Marii Szerszeń:

Przeszłam w dzieciństwie wyjątkowo dobrą szkołę samorządności i demokracji. Byłam w różnych samorządach szkolnych, kolonijnych, obozowych i tak dalej. I to były prawdziwe samorządy, nie udawane, nie rekomendowane, a potem zaklaskiwane. Zajmowałam tam różne pozycje, zawsze wybierana przez kolegów, co najwyżej zatwierdzana przez wychowawców czy nauczycieli. W dużej mierze byliśmy rzeczywiście samorządni.

Samoorganizacja młodych komunistów stanowiła formę współpracy nakierowaną na cel o charakterze jednocześnie politycznym i etycznym. Struktury samorządu miały stwarzać ramy dla dawania własnym życiem świadectwa wierności wartościom konstytutywnym dla komunizmu. Proces ten rozpoczynał się już w najmłodszych latach, część „komandosów” uczęszczała przecież do specjalnych szkół, przeszła przez „czerwone harcerstwo”. Późniejsze zaangażowanie w Związku Młodzieży Socjalistycznej czy samorządzie studenckim wydawało się oczywistą kontynuacją takiej postawy. Radykalna młodzież nie miała żadnych zahamowań przed publicznym zabieraniem głosu, wchodzeniem do oficjalnych struktur, uczestnictwem w wyborach do władz samorządowych itd. Zawsze wtedy oficjalne struktury okazywały się w ostateczności skostniałe i nie dosyć ideowe ani aktywne jak na standardy „komandosów”. Zawsze zatem napotykali opór systemu i podejmowali działania, aby ten opór przełamać i uczynić system autentycznie demokratycznym i autentycznie socjalistycznym. Obywatelskie zaangażowanie łączyło się z lewicowym prometeizmem, z przekonaniem, że własne środowisko to awangarda historii przełamująca sprzeczności tkwiące w skostniałych strukturach społeczeństwa i państwa.

Model wychowawczy czerwonego harcerstwa stanowi – jeśli potraktować go jako swoisty model idealny – interesującą prefigurację nie tylko charakteru grupy „komandosów” rozumianej jako mała grupa społeczna, lecz także jako nucleus, zalążek grupy wcielającej w życie zasady samoorganizacji społecznej.

W istocie można tutaj dostrzec coś więcej, „komandosi” stanowią zapowiedź społeczności realizującej teoretyczny ideał społeczeństwa obywatelskiego, powstały w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. „Komandosi”, tak jak walterowcy, uważają się za komunistów czy też ludzi lewicy, dla których zaangażowanie jest moralnym imperatywem („zbawianie świata”, o którym wspomina Kuroń).

Zaangażowanie polityczne, rozumiane jako walka o ideały lewicy, staje się tożsame z zaangażowaniem etycznym, czyli walką ze złem, kłamstwem w obronie prawdy, słabszych, krzywdzonych itd. Jest ono możliwe tylko w ramach niewielkiej grupy połączonej bardzo silnymi więziami przyjacielskimi („miłość” u Kuronia).

To dlatego działalność polityczna może łączyć się w naturalny sposób z życiem towarzyskim. Polityka, przyjaźń, miłość, wspólne akcje publiczne i prywatki stają się tylko aspektami istnienia tej samej wspólnoty. Stają się częścią stylu życia, organicznymi elementami jednolitej egzystencjalnej całości. Tym samym polityczny ideał – różnie określany, raz jako komunizm, kiedy indziej jako demokratyczny socjalizm, lecz zawsze wyrastający z tradycji lewicy – staje się emocjonalnym tworzywem przyjacielskiej grupowej więzi. Ma to konsekwencje w sytuacji konfliktu, atak na ideał lub polityczny cel grupy staje się zamachem na więź przyjacielską. Jest już nie tylko polityką, lecz także złem, aktem, u którego źródeł musi leżeć czyjaś zła wola (stąd też po dziś dzień u wielu dawnych „komandosów” skłonność do stosowania w analizie bieżącego życia politycznego kategorii etycznych, oskarżanie przeciwników politycznych o podłość, kłamstwa, „opluwanie” przyjaciół itd.). Grupa postrzega siebie jako enklawę autentycznych wartości, strukturę opartą na prawdziwych więziach, otoczoną przez już to amorficzne, już to potencjalnie wrogie społeczeństwo, zorganizowane przez nieprzychylną władzę. Zadaniem grupy jest przełamanie takiej sytuacji, działanie na rzecz urzeczywistnienia własnych wartości w szerszej skali. Przesądza to o dynamicznym – w sensie politycznym i historycznym – charakterze grupy.

„Komandosi”, tak jak walterowcy, w sposób całkowicie naturalny zakładają konieczność działania w polityce i szerzej – w historii. Wrogość lub obojętność nigdy nie jest powodem do wycofania się, eskapizmu, budowy wyizolowanego, zamkniętego świata gdzieś na marginesie społecznej rzeczywistości. „Komandosi” chcą być aktywni, a obowiązek aktywności, walki ze złem, niesprawiedliwością traktują jako rzecz oczywistą i niepodlegającą dyskusji. Przyjacielski i zamknięty charakter grupy opartej na autentyzmie więzi powoduje jednocześnie, że jej kształt instytucjonalny i organizacyjny jest sprawą drugorzędną. Środowisko może być „grupą” towarzyską, organizacją opozycyjną, tworzyć zalążek partii czy redakcję pisma – zawsze jednak przede wszystkim jest środowiskiem ludzi, których łączy więź pierwotniejsza od każdej instytucjonalnej formy organizacyjnej.

Istotnym czynnikiem wyraźnie odróżniającym w polskich warunkach środowisko „komandosów” od innych grup przyszłej opozycji demokratycznej jest pozycja kobiet.

Wprawdzie udział kobiet w opozycji demokratycznej, i szerzej, w życiu politycznym Polski w XX wieku, odbiega od realiów innych zachodnich społeczeństw (dość wspomnieć choćby o znaczącej roli kobiet w nurcie niepodległościowym przed 1918: PPS, POW, w Armii Krajowej czy Powstaniu Warszawskim), jednak nawet przy uwzględnieniu tego kontekstu znaczenie kobiet w środowisku „komandosów” jest wyjątkowe duże. Takie postacie, jak Irena Grudzińska-Gross, Barbara Toruńczyk, Teresa Bogucka czy Irena Lasota, odgrywały znaczącą rolę w działaniach grupy zarówno w latach 1964–1968, jak też później, w polskim życiu publicznym. Także tutaj widać analogię z założeniami wychowawczymi drużyn walterowskich przedstawionymi wcześniej przez Jacka Kuronia. „Czerwone harcerstwo” było z założenia koedukacyjne.

Więzi przyjaźni budowane w grupie, którą tworzyli młodzi chłopcy i dziewczęta, przenikały się z uczuciami, które łatwo rodziły się w wieku dwudziestu kilku lat, a miały pozostać żywe także w późniejszym okresie. Sam Kuroń poznał swoją pierwszą żonę Gajkę właśnie na jednym z walterowskich obozów, w Wolinie. „Zespół” Kuronia, rozumiany jako mała grupa spajana wspólną sprawą, ideową żarliwością oraz więzami przyjaźni oraz często więzami uczuciowymi, grupa zarządzana metodą demokratycznego samorządu, pełniła do pewnego stopnia nie tylko funkcje wychowawcze. Grupa tak zespolonych i działających razem ludzi stanowiła rodzaj minispołeczności, której zasady projektowano na społeczeństwo jako całość. Izolowana enklawa miała być zatem równocześnie zalążkiem nowego porządku, to w niej rodziły się normy, które powinny zostać powielone w wielkiej skali demokratycznego socjalizmu. Przywołajmy fragment artykułu wstępnego do planowanego biuletynu wewnętrznego Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności (ostatecznie biuletyn nie powstał):

Zgranie Klubu nie jest dziełem przypadku. Nie mogło być po prostu inaczej. Ingerencja Klubu w nasze życie jest zbyt wielostronna, aby nie odbiła się na doborze przyjaciół i znajomych. W ten sposób osiągnęliśmy nowy, swoisty sposób zaangażowania. Chęć poznania i działalności aktywnej połączyła się z naszym życiem towarzyskim, stała się jego nieodłączną częścią. Ma to jedną ogromną zaletę: nasze ideały, ideały naszej grupy posiadają charakter pozytywny. Jest to nieosiągalne w normalnej, zabawowej grupie rówieśniczej.

Ten rodzaj szczególnej utopii realizowanej w małym „zespole” został poddany historycznej próbie w Marcu ’68. Zderzenie komunistycznych ideałów z rzeczywistością totalitaryzmu było właściwą przyczyną marcowego szoku.

Jest to fragment książki Dariusza Gawina Wielki zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956–1976, Wydawnictwo Znak 2013. Pominięto przypisy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij