Jako feministka, i to stanowcza, jestem rozczarowana. Dlaczego nie potraktował mnie serio?
Krzysztof Zanussi już odpowiedział na wszystkie ataki i oskarżenia, które nawet jeszcze nie zdążyły paść pod adresem filmu Obce ciało – ale nie będę podejmować polemiki z jego odpowiedziami na niebyłe polemiki.
Przyznam się za to, że bardzo liczyłam na ten film i na to, że podrzuci mi twardy orzech do zgryzienia. Że jako feministka, która od lat stara się pokazać, że kobiety są w dużo trudniejszej sytuacji, zostanę skonfrontowana z obrazem jasno pokazującym, że hola, hola, kobiety to tak źle wcale nie mają. Gorzej mają prześladowani przez nie katolicy – tacy jak filmowy Angelo (Riccardo Leonelli), pracownik międzynarodowej korporacji regularnie uczestniczący w modlitwach różańcowych. Niestety, zawiodłam się. Bardzo bym chciała móc podyskutować, bo wydawało mi się, że z Krzysztofem Zanussim udałoby się przestrzeń do takiej dyskusji stworzyć. Ale po obejrzeniu tego filmu nie czuję, że ktoś tu w ogóle chce ze mną rozmawiać.
Obce ciało to historia Włocha, który przyjeżdża do Polski za ukochaną, bo dziewczyna właśnie postanowiła wstąpić do klasztoru. Historia niewiarygodna i nieprzekonująca. Angelo kocha Kasię (Agata Buzek), która się waha. Poznajemy ich, gdy wspólnie spędzają czas we Włoszech. Romantycznie: jeżdżą na rowerach, biegają po plaży, całują się. I mieszkają w domu jego matki. No właśnie. Wybaczcie mi państwo, ale kiedy poznajemy Kasię, która się waha, i towarzyszą temu wahaniu jej ukochany i jego matka, to trudno nie pomyśleć o stereotypie mężczyzny, który jest po pierwsze synem swojej matki, a dopiero po drugie partnerem swojej partnerki. W sumie trudno powiedzieć, co Kasia widzi w tym człowieku bez właściwości.
Kasia decyduje się wstąpić do klasztoru (tego dowiadujemy się w piątej minucie filmu, więc to chyba nie jest spojler; prawdziwe spojlery będą później i będę przed nimi ostrzegać). Informuje o tym ukochanego pisemnie, bez rozmowy. Zła kobieta. A może po prostu niezależna. Myśli przede wszystkim o tym, co wybrała ona i co wybrał dla niej Bóg. Jeśli jej ukochany Angelo tak jak ona głęboko wierzy, to zrozumie. Ale Angelo nie rozumie. Przyjeżdża więc za Kasią do Polski i podejmuje pracę w korporacji. Nieważne jakiej. Ważne, że na tyle dużej, że spokojnie można w niej pracować, nie znając języka polskiego.
Angelo porusza się w świecie korporacji – tym złu wcielonym, tu pełna zgoda z Zanussim – jak dziecko we mgle.
Wydaje się, że dobrze i bezpiecznie czuje się tylko w kółku różańcowym spotykającym się w jakichś katakumbach. Bo jak korporacja, to ze szkła, a jak chrześcijanie odmawiają różaniec, to w podziemiach, wiadomo. Ja nawet rozumiem, że ktoś chce przekonać do swoich racji, ja też tego chcę bardzo często. Ale niestety, jeśli się za bardzo przeholuje w opisie świata przedstawionego, to przekonać można tylko przekonanych. Jesteśmy jednak w Polsce po debatach o funduszu kościelnym, o Komisji Majątkowej; jesteśmy w kraju, gdzie każda średnia i większa świątynia opływa luksusem. A tu katakumby.
Ale idźmy dalej. Angelo poznaje kobiety pracujące w korporacji, złe do szpiku kości. Szczególnie zła jest szefowa Kris (Agnieszka Grochowska), która chce wszystko zniszczyć. Opowiada o tym swojej współpracownicy (Weronika Rosati), tłumacząc przy okazji, że to, co robi, to transgresja, a więc likwidacja wszystkiego, starego świata i klas. Akurat klas to Kris specjalnie nie likwiduje, a w zasadzie wręcz odwrotnie: doskonale wpisuje się w system, który niby swoją transgresją ma wywracać. Jest absolutną egoistką wychowaną przez kapitalizm w jego najgorszej korporacyjnej odmianie.
Są w Obcym ciele momenty, kiedy czuję, że z reżyserem podobnie rozpoznajemy prawdziwe zagrożenia. Egoizm karierowiczów jest jednym z nich. I płeć nie gra tu roli. Podobnie jak nie gra roli płeć w sytuacji, gdy wykorzystywani są seks-pracownicy, na których Kris wymusza usługi niezgodne z umową (ustną oczywiście, bo prawo nie reguluje zakresu seks-pracy). Ale znów: trudno jest polemizować, gdy reżyser nawet nie wytacza działa. Wyciąga zaledwie pistolet na wodę.
Jeśli już Zanussi chciał się zająć pracownikami świadczącymi usługi seksualne, można było spokojnie pokazać, że zdejmują przy tym majtki.
Obce ciało mogłoby być tematem do poważnej rozmowy, gdyby reżyser poszedł na całość i był konsekwentny. Jeśli na serio chcemy powiedzieć, że wykorzystywanie pracowników w korporacjach to problem, to zróbmy to. Niech ich nawet, choć to mało zgodne ze statystykami, wykorzystują kobiety.
Ale film zatrzymuje się w pół drogi. To taka straszna opowieść o strasznym świecie, ale dopasowana do widza, który tak naprawdę nie chce niczego strasznego oglądać. Dlatego Zanussi idzie ostro do przodu i nagle się wycofuje. Zła korposzefowa (trudno powiedzieć, że to feministka) chce wykorzystać pracownika, ale głównie o tym mówi, (uwaga, spojler) nie zdzieli go pejczem, nie zgwałci. Angelo trafia do strasznego rosyjskiego więzienia, a tam (uwaga, spojler) na spacerniaku dwóch współwięźniów go szturcha. Jak strażnik nie patrzy, oczywiście. A już w celi, jak są sami, to zmuszają trzeciego, żeby nasikał Angelo na twarz. Nie wiem może zbyt wiele o rosyjskich więzieniach, ale wydaje mi się, że obsikanym to można być w polskim gimnazjum. W więzieniu by cię drogi Angelo pobili do nieprzytomności i zgwałcili.
Obce ciało to cały katalog takich pseudostraszności i pseudotransgresji: odwiedzanie matki rzadziej niż raz na dwa tygodnie (w tym miejscu przepraszam moją mamę, którą widzę rzadziej); łykanie tabletek „po” z pobliskiej apteki (jasne, jasne) niczym magnezu; brakuje tu tylko spania w niewykrochmalonej pościeli. To jest właśnie ten poziom straszności.
Do tego (uwaga, spojler) łatwiej tu wyciągnąć kogoś z rosyjskiego więzienia, niż załatwić umierającemu aparat pomagający w oddychaniu. Wydawałoby się, że pracownik dużego międzynarodowego korpo mógłby się z kolegami i koleżankami na taki aparat po prostu zrzucić, ale nie, sprawa jest zbyt skomplikowana. Angelo wypełnia bezskutecznie pliki dokumentów, żeby można było pokazać, że polski system opieki zdrowotnej jest nieudolny. Tak, jest nieudolny. Udolny jest za to Watykan, gdzie pracuje wujek Angelo, który i pracę załatwi, i z ciupy w Rosji wydobędzie.
Mają już państwo wrażenie, że za dużo tu wątków? No to prosimy kolejny: korposzefowa Kris jest córką kobiety, która była stalinowską prokurator. Córką przybraną, bo, jak wiadomo, stalinowskie prokuratorki nie miały własnych dzieci (te skrobanki w końcu…). W czasie, kiedy toczy się akcja, starsza pani jest nękana przez dziennikarza chcącego upublicznić jej przeszłość, co może zniszczyć karierę Kris. Nie umiem powiedzieć, kiedy matka Kris wydawała wyroki, ale chyba w latach 60., bo jeśli wcześniej, to musiałby mieć współcześnie sto lat. Czyli znów przedobrzenie. Przeholowanie. Reżyser tak chciał wsadzić w tę historię wszelkie zło tego świata, że nagle ni stąd, ni zowąd wyskakuje nam bezwzględna komunistka bez wyrzutów sumienia. Ale na czym polega jej wina, kogo i kiedy skazywała, za co? Nikt nie wie.
I dlatego tak trudno przejąć się tym filmem i wziąć go na poważnie. Jako feministka, i to z tych stanowczych, jestem więc zawiedziona Obcym ciałem. Dlaczego Zanussi nie potraktował mnie serio? Naprawdę szkoda.