Film

Nowy Bond, czyli konserwatywna rewolucja

Poprzednie filmy serii próbowały dopasować agenta 007 do współczesnych zachodnich wartości. „Skyfall” cofa go do jego ideologicznych początków.

Uwaga, spoilery!

Na nowy film o przygodach Bonda kinomani czekali z niecierpliwością. Nie tylko dlatego, że to pięćdziesiąta rocznica premiery pierwszego w serii Doktora No. Także ze względu na nazwisko reżysera – Sama Mendesa.

Po raz pierwszy reżyserię Bonda powierzono twórcy kojarzonemu raczej z kinem autorskim, artystycznym, „poważnym” (wcześniej robili go na ogół sprawni rzemieślnicy, eksperci od kina akcji). Postawiono na spotkanie mocnej reżyserskiej osobowości ze znaną konwencją i budżetem superprodukcji (150 milionów dolarów). Mendes pracował ze swoim stałym operatorem Rogerem Deakinsem oraz ekipą scenarzystów poprzednich Bondów (Nealem Purvisem i Robertem Wadem), wzmocnioną przez Johna Logana (autor scenariuszy do takich produkcji jak Gladiator czy Aviator).

Jak wyszło? Krótko mówiąc: świetnie. Skyfall to bez wątpienia jeden z najlepszych Bondów. Pierwszy, w którym naprawdę udaje się „pogłębić” postać słynnego agenta i nadać jej „trzeci wymiar”. Choć rozpoznajemy tu wszystkie charakterystyczne dla serii komiksowe gadżety, przestrzenie (opuszczona wyspa u wybrzeży Chin fanom od razu skojarzy się z siedzibą Scaramangi z Człowieka ze złotym pistoletem) i postacie, to film klimatem bardziej przypomina Szpiega Tomasa Alfredsona.

W Skyfall jest znacznie mniej niż w pozostałych Bondach ironii, sarkazmu, zabawy filmowymi kliszami i konwencjami; o wiele więcej za to powagi i mrocznej, paranoicznej wizji świata, w którym nic nie jest pewne, nikomu nie można ufać i żadne instytucje nie mogą zapewnić bezpieczeństwa.

Miejscem zawiązania akcji jest Turcja, gdzie Bond ściga mężczyznę, który wykradł listę tajnych agentów brytyjskich służb specjalnych pracujących pod przykrywką na całym świecie. W trakcie akcji zostaje przypadkowo postrzelony przez koleżankę z MI6 (Naomie Harris). Kierująca wywiadem M (Judi Dench) uznaje go za zmarłego w akcji. Bond nie próbuje wyprowadzić szefostwa z błędu, ukrywa się gdzieś w tropikach i żyje spokojnie z dala od problemów MI6.

A ten przeżywa kłopoty. Ktoś nie tylko grozi M ujawnieniem listy wykradzionych agentów, ale także przeprowadza udany atak bombowy na siedzibę wywiadu w Londynie. Gdy Bond dowiaduje się o tym z telewizji, wraca do służby. Przez Szanghaj i Makau 007 trafia na trop osoby stojącej za zamachami – okazuje się nią dawny agent służb, Silva (Javier Bardem).

Bondowi udaje się go pojmać i Silva zostaje uwięziony w siedzibie MI6. Jak się okazuje, dał się schwytać 007 tylko po to, by jeszcze skuteczniej zrealizować swój plan – zgładzenia M. Bond ratuje szefową i ukrywa się z nią w tytułowym Skyfall, majątku ziemskim w Szkocji, gdzie dorastał do śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Razem z M przygotowuje się do ostatecznej konfrontacji z Silvą i jego ludźmi.

Cała ta historia wpisana została w zaskakujący w Bondzie psychoanalityczny schemat: relacja 007, Silvy i wszystkich innych agentów MI6 z M przypomina relacje z matką. Nie tylko dlatego, że „Yes, madam”, jakim odpowiadają na jej rozkazy, brzmi jak „Yes, mum”. Bond i Silva pokazani są jak dwaj bracia rywalizujący o miłość matki, a zemsta Silvy przypomina zemstę syna przez matkę odrzuconego – w latach 90., gdy działał w jeszcze brytyjskim Hongkongu, hakował bez pozwolenia M chińskie serwery rządowe, poniekąd „wyprzedzając” jej życzenia. Niestety, coś poszło nie tak i Chińczycy to odkryli. M zgodziła się przehandlować Silvę za kilku przetrzymywanych brytyjskich agentów, skazując go w ten sposób przynajmniej na pewne tortury.

Silva wygląda jak wyjęty z Freuda przypadek syna, który zaczyna się identyfikować z pragnieniem matki. To stoi za jego działaniami w Hongkongu i to wydaje się wyjaśniać jego seksualną niejednoznaczność (tak jak matka zaczyna pragnąć mężczyzn). Javier Bardem od początku kreuje tę postać jako „przegiętą”, „pedalską”, co podkreśla jeszcze strój i charakteryzacja. Zresztą w pierwszej scenie konfrontacji z Bondem Silva wyraźnie seksualnie molestuje agenta 007.

Bond z kolei jest sierotą. Fani postaci wiedzieli to od wydania przedostatniej bondowskiej powieści Fleminga, Żyje się tylko dwa razy. Żaden jednak film z serii nie podkreślał tego tak silnie jak dzieło Mendesa. Śmierć rodziców agenta pojawia się kilka razy w rozmowach postaci, w sekwencji w majątku Bondów kamera zatrzymuje się na ich nagrobku. M, a także reprezentowana przez nią Brytania zastępują 007 matkę. A przy tym – w przeciwieństwie do Silvy – Bond jest synem, który nie daje się „pożreć” matce, odmawia identyfikacji z jej pragnieniem, walczy o oddzielenie się od jej zaborczej, pochłaniającej go postaci.

Bo matczyna władza, tak jak przedstawia ją film, jest niebezpieczna dla jej poddanych. W przeciwieństwie do opierającej się na Prawie racjonalnej władzy ojcowskiej, władza matki opiera się na irracjonalnym kaprysie. Z jednej strony pozwala on wrócić Bondowi do służby, mimo że nie zdał uprawniających do tego testów; z drugiej jednak to właśnie z kaprysu M zostawia „dzieci”/agentów na pożarcie – jak Silvę w Hongkongu czy Bonda w Turcji (to M autoryzuje ryzykowny strzał raniący agenta). Co odsyła nas do kolejnej psychoanalitycznej intuicji: kobiety jako jednej z postaci pierwotnego ojca, wodza hordy, nieskrępowanego prawem, władnego stawiać swoim synom nieograniczone żądania, z żądaniem śmierci włącznie.

Jak widzimy, psychoanaliza, która pracuje w Skyfall, jest głęboko konserwatywna. Podkreśla to zakończenie. W finałowej konfrontacji ginie nie tylko Silva, ale także M, Skyfall zaś staje w płomieniach. Wraz z rodzinną posiadłością zniszczeniu ulega wszystko to, co nadawało wcześniej postaci 007 głębię i „trzeci wymiar”. Paląc dom („Nigdy go nie lubiłem”), Bond pozbywa się całego bagażu z dzieciństwa, tego, co czyniło go „ludzkim”. I teraz ponownie może się stać płaskim, komiksowym bohaterem, jakiego znaliśmy z Operacji piorun czy Ośmiorniczki.

Takim też widzimy go w ostatniej scenie, gdy dziarsko wkracza do biura M. po kolejną misję. Wcześniej spotyka swoją koleżankę z Turcji – jak się okazuje, uznała ona, że praca w terenie to nie dla niej i zdecydowała się pracować za biurkiem. Poznajemy też w końcu jej imię – to Moneypenny, sekretarka M. z całej serii. Nowym szefem Bonda zostaje natomiast mężczyzna, Gareth Mallory, dawny żołnierz i parlamentarzysta. Gra go Ralph Fiennes, z którego od początku filmu emanuje ciepło mądrej, patriarchalnej, arystokratycznej władzy.

Gdy Mallory zleca 007 nową misję, ma jedną rękę na temblaku. Ma to swoje uzasadnienie fabularne – widzieliśmy, jak wcześniej został ranny – ale może być także odczytywane jako znak kastracji. Przeciwstawia to Mallory’ego – wykastrowanego ojca działającego jako figura Prawa – starej M targanej irracjonalnymi kaprysami, stojącej przed Prawem matce.

Jedynym znakiem w Skyfall, że nie jesteśmy w latach 50. jest to, że Moneypenny odtwarza czarnoskóra aktorka. Od czasu, gdy w Bonda zaczął się wcielać Timothy Dalton (1987), twórcy serii na różne sposoby próbowali „uczłowieczać” 007, dostosowywać jego postać i świat do wartości Zachodu po rewolucjach kulturowych lat 60. Bond przedstawiany był jako osoba zdolna do stawiania przyjaźni ponad interes Korony (Licencja na zabijanie), do budowania głębszych relacji emocjonalnych z kobietami (W obliczu śmierci, Casino Royal). W serii pojawiały się też silne postacie kobiece (z M. na czele).

Ale te próby nigdy nie były do końca udane. Mendes zaś robi rzecz paradoksalną – tworzy najbardziej „ludzkiego” Bonda, by na końcu filmu przygotować grunt pod ideologiczny reset serii i cofnąć ją politycznie do jej początków.

Czy ta konserwatywna rewolucja jest tylko oczkiem puszczonym do fanów serii, czy też zwiastuje głębszą zmianę? Przyjdzie nam się przekonać w następnych filmach.

24. Bond zapowiadany jest na rok 2014. Wiadomo o nim na razie tylko tyle, że znów zagra go Craig, a scenariusz napisze Logan.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij