„Układ zamknięty” nie sprawdza się ani jako polityczna narracja, ani jako rozrywkowe kino dla politycznie niezmotywowanej publiczności.
Układ zamknięty Ryszarda Bugajskiego – film napisany przez scenarzystów Czarnego czwartku, powstały we współpracy z Business Center Club, nagrodzony przez polskich pracodawców i sfinansowany przez SKOK Stefczyka – można uznać za kolejną próbę przekonania klasy średniej do narracji, za pomocą której Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory w 2005 roku. Jest ona dość prosta: barierą w modernizacji Polski, uniemożliwiającą jej dołączenie do rozwiniętych krajów Zachodu, są odziedziczone po poprzednim systemie paramafijne układy dawnych funkcjonariuszy służb PRL. One też stanowią barierę dla rozwoju i społecznego awansu najbardziej ambitnych przedstawicieli klas średnich. Tylko rozbicie „układu”, postkomunistycznej oligarchii, zrobi z Polski „normalny kraj”, umożliwiający młodym, zdolnym ludziom realizację ich marzeń.
Od ostatniego politycznego sukcesu tej narracji minęło prawie osiem lat. Już w wyborach z 2007 roku PiS w dużej mierze z niej zrezygnował, dziś zupełnie zniknęła ona w retoryce smoleńskiej. Czy film może ją wskrzesić, na powrót pozyskać dla prawicy „lemingów”? Raczej nie ma na to szans. Układ zamknięty jest bowiem nieudany, zarówno jako polityczna narracja, jak i kino gatunkowe.
Sen o konserwatywnej modernizacji
Film otwiera ujęcie nowoczesnych robotów składających skomplikowane maszyny, ilustrowane przez Ave Maria Schuberta. Kamera przenosi się przed fabrykę, gdzie pieśń tę śpiewa słynna śpiewaczka operowa (siostra jednego z właścicieli zakładu) – trwa gala otwarcia fabryki, na widowni wojewoda, burmistrz i miejscowy biskup, w następnej scenie święcący maszyny. Słowem: polski sen o konserwatywnej modernizacji, mariażu technologicznej nowoczesności i tradycji, robotyki i wody święconej, dynamizmu trójki młodych bohaterów (oczywiście mężczyzn) i poszanowania dla tradycji.
Niestety niszczy go układ, złożony z prokuratora Kostrzewy (Janusz Gajos) i naczelnika urzędu skarbowego Kamińskiego (Kazimierz Kaczor), działających przy wsparciu ministra. Kostrzewa i Kamiński nasyłają na trójkę członków zarządu spółki ambitnego prokuratora Kamila Słodowskiego (Wojciech Żołądkiewicz). Ten pod lipnymi zarzutami ładuje przedsiębiorców do więzienia. Aresztują ich uzbrojeni po zęby terroryści, o ich zatrzymaniu mówią wszystkie media – nawet jeśli zarzuty nie utrzymają się w sądzie, mężczyźni nie są w stanie kierować spółką, a jej akcje lecą na łeb na szyję.
I to właśnie chodzi Kostrzewie i Kamińskiemu. Szantażując zatrzymanych i ich rodziny, wyłudzają od nich za bezcen akcje spółki. Na zlecenie – jak sugeruje film – dużego gracza z branży.
I gdyby Bugajski poprzestał na tym, Układ zamknięty mógłby być pierwszą tak otwarcie krytyczną wobec kapitalizmu narracją w polskim kinie, pokazującą, że bez kontroli sprawnego państwa zmienia się on w system, gdzie silni bezwzględnie dążą do zniszczenia lub podporządkowania sobie słabszych graczy.
Niestety, podobnie jak cała nasza prawica intelektualna, to, co jest wewnętrznym problemem systemu kapitalistycznego, z czym poradzić sobie musi każda liberalna demokracja, film przedstawia jako problem rzekomego postkomunistycznego układu. Kostrzewa i Kamiński to starzy znajomi z jednej komórki ZSP na studiach prawniczych. Ten pierwszy skończył je tylko dlatego, że w marcu ’68 doniósł na dziekana wydziału prawa na swoim uniwersytecie, co ten przypłacił pracą i koniecznością wyjazdu z Polski. Syn dziekana, Piotr Maj, jest jednym z właścicieli prześladowanej przez Kostrzewę spółki. Wydaje on zresztą sygnał do ataku w momencie, gdy od kolegi z policji dowiaduje się, że Piotr ma przekazać prasie wspomnienia swojego ojca opisujące haniebne zachowanie prokuratora w przeszłości. W dodatku drugi z trzech właścicieli firmy ma wyraźnie podkreślaną solidarnościową przeszłość.
Ten wątek postkomunistyczny jest jak kwiatek do kożucha. W warunkach słabego, peryferyjnego państwa, korumpowanego przez wielki kapitał bohaterów mógłby spotkać podobny los, nawet gdyby Kostrzewa i Kamiński w życiu nie należeli do partii, głosowali na ZChN i udzielali się w radzie parafialnej. Zresztą, by wykończyć słabą, raczkującą na rynku konkurencję, wielcy gracze wcale nie potrzebują państwa. I to jest problem, z którym kino powinno się mierzyć. Zwalanie wszystkich problemów na postkomunistyczny układ z każdą dekadą po przełomie ustrojowym z ’89 roku jest coraz mniej skuteczne i coraz bardziej wysilone.
Nieudany thriller
W filmie widać to tym wyraźniej, że zawodzi on także jako widowisko. Przez większość czasu na ekranie obserwujemy Kostrzewę – postać, z którą widz się nie identyfikuje, której działaniom nie kibicuje, o której od początku wie, że jest świnią. Co reżyser podkreśla nie tylko przez postkomunistyczną przeszłość i styl bycia prokuratora, jakby wyjęty z Psów (Janusz Gajos wygląda jak żywcem przeniesiony z tego filmu), ale także przez jego obsceniczne zamiłowania myśliwskie.
To ciekawe, bo myślistwo w Polsce przedstawiane jest z reguły jako niszowe hobby, polegające na ochronie przyrody poprzez odstrzał sanitarny słabszych osobników. Tu natomiast zestawienie ewidentnie negatywnego bohatera z myślistwem ustawia je jako zabawę w zabijanie. Podawana przez żonę Kostrzewy golonka z dzika nie jest pyszną potrawą, a truchłem zwierzęcia, które pan prokurator zastrzelił. O strzelaniu chwilę przed posiłkiem opowiada Słodowskiemu, który przy stole dostaje torsji.
Stół, przy którym zasiadają Kostrzewa, Kamiński i Słodowski, dobrze oddaje pozycję i miejsce kobiet w świecie Układu zamkniętego. Trzech panów je golonkę i pije wódkę, a żona donosi jedzenie. Nawet nie siada z nimi do stołu. Krząta się gdzieś obok. Wszystkie pierwszoplanowe postacie to mężczyźni, wszystkie drugoplanowe postacie kobiet występują tylko dlatego, żeby dopowiedzieć coś, co dotyczy głównych bohaterów. Płacząca żona ilustruje krzywdę, jaką wyrządzono jej mężowi, milcząca córka ilustruje krzywdę, jaką wyrządzono jej ojcu, bezwzględna kochanka ilustruje bezwzględność kochanka.
Tu już nawet nie chodzi o to, że kobiety nie są podmiotowe, one są w filmie po prostu cechami mężczyzn.
Prześladowani przedsiębiorcy są na ekranie zbyt krótko, by widz mógł się z nim zżyć, zidentyfikować i naprawdę przejąć ich historią. Naprawdę, trudno uwierzyć, że film został tak źle dramaturgicznie skonstruowany. Zwłaszcza że w materiale były potencjalnie dwie świetne filmowe historie.
Gdyby Układ… kręcili Amerykanie, bohaterem byłby dziennikarz prowadzący śledztwo w sprawie zatrzymania przedsiębiorców. Konstrukcja byłaby prosta: jest na otwarciu fabryki, podziwia przedsiębiorczość swoich rówieśników (może przy tym trochę im zazdrości?), dowiaduje się o ich zatrzymaniu, opisuje ich sprawę i wierzy w ich winę. Nagle następuje zwrot akcji: dziennikarz trafia na dowód, który każe mu zwątpić w prawdziwość zarzutów prokuratury. Idzie za tropem, odkrywa, że cała sprawa jest brudna, współpracuje z rodzinami ofiar, robi z tego – jak wierzy – materiał życia. I tu kolejny zwrot akcji, okazuje się, że właściciele jego stacji są w zmowie z prokuraturą, dziennikarz traci pracę, nie może nigdzie pokazać materiałów, traktowany jest jak wariat. W końcu niszowa stacja pokazuje materiał, dowody są tak mocne, że muszą się nimi zająć inne media, sprawiedliwość zostaje przywrócona, a dziennikarz nagrodzony. Czy wśród prawicowych krytyków filmowych, zachwycających się amerykańskim kinem gatunków, nie było nikogo, kto by podpowiedział Bugajskiemu to oczywiste rozwiązanie?
Można by też nakręcić inną historię, której bohaterem byłby młody prokurator. Zaproszony do współpracy przy golonce i wódce, początkowo myśli, że to szansa na awans. Powoli orientuje się jednak, że jest narzędziem w rękach Kostrzewy. Cały czas jest więc czujny i dba o to, żeby po zakończeniu sprawy odpowiedni kawałek tortu przypadł też jemu. Nie po to ryzykował, nie po to jadł trupy dzików i pił czystą wódkę, żeby nic z tego nie mieć. Postkomunistyczny układ nie jest tu potrzebny, wystarczy układ władzy w zamkniętym środowisku prokuratorskim. Młody prokurator wygrywa sprawę, a przy okazji ogrywa Kostrzewę i Kamińskiego. Przejmuje interes i wreszcie może sobie pić nowoczesną whisky i jeść sushi. Zmiana warty w systemie się dokonała.
Milczenie lemingów
Film oparty jest na faktach. Odpowiedników bohaterów na pewno spotkała krzywda. Ale tak przedstawione ich dzieje nie dostarczają jakiejkolwiek prawdy o Polsce. Film nie sprawdza się jako polityczna narracja – jest na to zbyt toporny, zbyt anachroniczny. Ale Układ zamknięty nie sprawdza się też jako rozrywkowe kino dla politycznie niezmotywowanej publiczności. Jeśli miał to być list otwarty okołopisowskiej prawicy do lemingów, to pozostanie on raczej bez odpowiedzi.