Brakuje w niej argumentów.
Piotr Zieliński, Onet.pl: Mimowolnie stałaś się ambasadorką osób poczętych metodą in vitro. Nie miałaś nic przeciwko takiej roli?
Agnieszka Ziółkowska: To za duże słowo. Zabranie głosu w tej dyskusji, było dla mnie, tak samo jak dla Magdy (pierwszej osobie poczętej i urodzonej w Polsce dzięki in vitro w białostockiej klinice profesora Szamatowicza – przyp. red.), czy Karoliny Wolf czymś oczywistym. Było głosem upomnienia się o naszą godność, zaprzeczenia kłamstwom i manipulacjom dominującym debatę publiczną. Protestem przeciw wmawianiu nam upośledzenia, zabieraniu nam prawa do istnienia i mówieniu o naszych rodzicach jako o mordercach. Mam duży komfort mówienia na ten temat ze względu na wsparcie rodziców i środowiska, w jakim się obracam, ale wiem, że jest to w wielu przypadkach wstydliwy temat tabu, trzeba to przełamać. I spotkałam się z wielkim pozytywnym odzewem i słowami wsparcia, które docierały do mnie z różnych stron. W tym kraju ludzie kibicują myszom walczącym z Goliatami.
Dlaczego w ogóle chciałaś się na temat in vitro wypowiadać?
Szczerze? Chciałabym, żeby tego tematu w ogóle nie było. Idealną sytuacją byłoby, gdyby zabiegi in vitro były w pełni refundowane, a ci, którym wiara nie pozwala na przeprowadzenie takiego zabiegu, pozwolili się innym leczyć i zostawili ich w spokoju. Tak, żebyśmy w ogóle nie musieli prowadzić takiej absurdalnej dyskusji jak dziś.
Miałaś poczucie, że swoją postawą zostałaś wplątana w walkę z Kościołem katolickim?
Hierarchowie kościelni stworzyli taką sytuację, w której – pod presją społeczną – musieli się zacząć tłumaczyć i wycofywać z pierwotnych pozycji, np. mówiąc, że Kościół kocha wszystkie dzieci, również te z probówki. Duży progres od „dzieci Frankensteina”.
Przyjaciółka Jana Pawła II, dr Wanda Półtawska, zaproponowała niedawno lekarzom i studentom medycyny podpisanie deklaracji wiary, dokumentu w którym przyrzekaliby, że nie będą wykonywali m.in. zapłodnienia metodą in vitro. Wiara i poglądy staną się ważniejsze niż obowiązki wynikające z przysięgi Hipokratesa?
Lekarz wykonując swój zawód pełni funkcję służebną wobec społeczeństwa, podobnie jak strażak czy policjant. Odwracając sytuację – czy jeśli paliłby mi się dom, to czy pani Wanda Półtawska zaapeluje do strażaków, by nie gasili domu apostatom, ateistom, albo dzieciom poczętym metodą in vitro?
Dociekałaś, o co właściwie chodzi hierarchom i krytykom in vitro?
Tak właściwie istnieją tylko dwa argumenty. Pierwszy jest taki, że nie wolno poświęcić zarodków, które już powstały po to, żeby, z któregoś z nich mogło powstać życie. Drugi, że in vitro jest naruszeniem intymnej, integralnej części aktu małżeńskiego, ingerencją osób trzecich w akt boski. Że ludzie samolubnie pragną mieć dzieci. Skoro nie mogą, powinni się z wolą bożą pogodzić. Prawo do posiadania własnej rodziny i do leczenia się, a niepłodność jest chorobą, powinno być czymś niepodważalnym. Zamiast tego operuje się demagogicznym argumentem: po co in vitro, skoro jest tyle dzieci w domach dziecka. Dobrze wiemy, że to ciężki temat, a procedury adopcyjne są bardzo skomplikowane.
Czyli refundacja zabiegów przez rząd była dobrym pomysłem?
Pamiętajmy, że nie mówimy o refundacji jako takiej, tylko o ministerialnym programie, który się skończy. Skończyć się może też szybciej niż planowano, bo przyjdzie nowa ekipa rządząca i odetnie kurek z pieniędzmi. Jednak i tak był to przełom. Znam przypadki rodzin, które brały kredyty po to, żeby się leczyć, nawet jeśli teoretycznie nie było ich na to stać. Program dał szansę 15 tys. par dotkniętym bezpłodnością. To sposób dotarcia do osób, dla których ta metoda była wcześniej niedostępna, a z drugiej strony to krok w kierunku standaryzacji sposobu leczenia niepłodności tą metodą, odpowiednich procedur (które mogłyby, a nawet powinny z czasem przekształcić się w regulacje prawne) i sposoby postępowania i dbania o bezpieczeństwo pacjentów. Dziś te standardy obejmują tylko kliniki, w których realizuje się program, a co z wszystkimi innymi klinikami w Polsce, gdzie wykonuje się zabiegi in vitro i leczy pacjentki? Bez odpowiednich narzędzi prawnych, nie będziemy w stanie zadbać o ich bezpieczeństwo i zagwarantować dobrego leczenia, wszystkim parom borykającym się z niepłodnością. Problem niepłodności dotyczy według różnych badań prawie 2,5 miliona Polaków. Patrząc na to, jak szybko zostały wypełnione miejsca w ministerialnym programie refundacyjnym, można śmiało powiedzieć, że zapotrzebowanie na tego typu inicjatywy jest ogromne.
Fragment rozmowy pt „Jak mysz walcząca z Goliatem”, która ukazała się na stronach Onet.pl 9 czerwca.